Poranne randez-vouz z pigułami

– Może ja zaproszę panią na leżankę?
– Aż tak źle wyglądam?
– Nie no kwitnąco oczywiście ale wolałabym by nie upodabniała się nam pani do ściany
– Już jestem zielona?
– Zdecydowanie. Chyba skala nagłego blednięcia jest w tym wypadku za mała
– No to ładnie
– Prawda? Ale za to z takim ciśnieniem to pani nie powinna już w ogóle oddychać, więc dodam, że zielona i twarda
– To faktycznie ściana. To gdzie ta leżanka?

Potem miła Siostra Biały Fartuch włączyła mi wiatraczek i… zasnęłam. Na godzinę. Czyli akurat na tyle ile było trzeba, by po wypiciu tego obrzydlistwa, które tak usilnie starałam się pozostawić w pustym jak portfel żołądku, ponownie pozbawić mnie paru fiolek cennych erytro-, leuko- i trombocytów zanurzonych w osoczu. Mam serdecznie dość wstawania o 5.30, honorowego sikania jeszcze przez sen do plastikowego słoiczka (mogliby dla urozmaicenia robić różnokolorowe zakrętki), niekończących się wędrówek, wydeptywania burego linoleum w poczekalniach,skierowań, świstków i próbówek, zastrzyków, wybitnie miłosnych i absolutnie niezjadliwych eliksirów, i tego, że już mam dość też mam dość. Lokator Z Dolnego Piętra wdzięcznie i z upodobaniem masakruje mnie od środka nocami. Normalnie Karate Kid 8 i 3/4. Ostatnio wyraźnie uwziął się by mi udowodnić, że potrafi skakać jak na batucie. Fajnie stary, naprawdę czuję się zaszczycona posiadaniem w swoim wewnętrzu tak zdolnego dziecka. Tylko to sikanie co godzinę mnie z lekka wykańcza. Ale czego się nie robi dla potomnych. Zwłaszcza gdy tak dbają o właściwe funkcjonowanie naszych nerek. ‚Śpisz matka? To bach w nerę i potrójny Tulup. I już nie śpisz’. Jest bosko. W snach odpinam sobie brzuch, który mam na suwak i biegam po łące. Potem się budzę i akurat starcza mi czasu na dotarcie do miejsca przeznaczenia. Na biegi nie mam siły ani ochoty. Rozważałam nawet ostatnio skorzystanie z pobliskiej donicy z palmą bo nigdy jej nie lubiłam ale nie będę aż tak okrutna. Ech. I kto to twierdził, że ciąża to taki wspaniały i błogosławiony stan? Hę? Z ochotą się z nim podzielę doznaniami. Pocieszam się, że to już niedługo. Mamut jest wredna jak zwykle i twierdzi, że później to się dopiero zacznie ale mam nadzieję, że to co się zacznie nie sprawi, iż zostanę seryjnym mordercą parkowych wiewiórek. Albo kimś jeszcze gorszym. Na razie okazało się, że do spiskującego w sprawach paczkowych Listonosza dołączyli Mamut i Zdzich. Normalnie mnie wcięło. Wroga na własnej piersi wyhodowałam. Dość wątłej piersi zresztą. Otóż wywęszyłam, że przetrzymują coś w zamknięciu i kategorycznie odmawiają ujawnienia. Nie pomagają prośby, groźby ani kiszone ogórki. Udało mi się dowiedzieć tylko tyle, że to nie żyje, więc nie zemrze na suchoty nim je poznam, jest przeznaczone dla małoletniego, którego parę miesięcy temu nieopatrznie połknęłam, jest białe, ma szczebelki i jest prezentem od zakręconych w radzieckim-termosie. Nie będę udawać głupszej niż jestem ani tego, że nie domyśliłam się po tym opisie co się w niewoli kryje zatem powiem tylko… dziękuję Wam bardzo kochani… Myślę, że mój Syn choć jeszcze nie bardzo jest tego świadom, będzie bardzo szczęśliwy, że są ludzie, którzy tak ciepło o nim myślą i dbają by Mu niczego nie brakowało. To na prawdę bardzo dużo dla mnie znaczy. Nie będę więc się wzruszać ani zastanawiać się jak bardzo mi głupio i się po prostu najzwyczajniej w świecie ucieszę. Tak od ucha do ucha. O!

Tylko kiedy szanowni Rodziciele pozwolą mi to łóżeczko zobaczyć?

Ej przeleciał ptaszek

Listonosz to mnie chyba nie lubi. Pewnie w poprzednim wcieleniu był moim mężem. Albo żoną. Bo to baby są gorsze i zaciekłe jakby bardziej. W każdym razie mamy taką niepisaną umowę, której jedynym wnioskodawcą, zatwierdzającym i wykonawcą jest on sam. Umowa polega na tym, że gdy moja obecność w domu jest w jakikolwiek sposób widoczna – otwarte okno, świeżo podlane kwiaty, mrucząca Stefan na parapecie, czy też moje stopy wystające z trawy przy okazji kolejnej książki – wówczas Pan Z Torbą omija Mamutowo łukiem szerokim a znaczącym. W skrzynce wieje halny i mieszkać tam zaczyna samotny pająk, wielbiciel mocnych wrażeń. Wystarczy jednak, że zdrzemnę się na momencik w ciągu dnia, pójdę do sklepu czy ogrodu a już pod furtką widać jeszcze świeże ślady rowerowych opon. W skrzynce zaś radośnie szeleszcząc wita mnie awizo. Niby wszystko ładnie, pięknie i z marmoladą ale szkoda, że kurka siwa poczta jest hektolitr potu i godzinę turlania stąd. Autobusem 20 minut i jeszcze z buta dychę. Przy braku Lokatora uwieszonego na kręgosłupie i przyległościach (pęcherzu zwłaszcza) spacerek bywa bezproblemowy, ale w obliczu zaistniałych gabarytów i dalszego ciągu lata robi mi się dziki wkurw nawet w okolicach kostek. A może zwłaszcza tam. Najwyraźniej Jaśnie Listonosz wychodzi z założenia, iż przyda mi się ścieżka zdrowia. A już na pewno, gdy ma dostarczyć mi jakieś książki, czyli najczęściej. Bo i po co ma biedak dźwigać jak ja mogę. Uroczy Pan Z Torbą ma u mnie aktualnie tyle krech i tak równo zagrabione, że już nawet nie życzę mu oznaki szczęścia ze strony wszędobylskich ptaszków obsiadujących zazwyczaj równo wszelkie przewody ponad chodnikami w Mamutowie. Jestem przekonana, że gdy go spotkam albo choć zlokalizuję sama skłonię jakiegoś dziobaka do podzielenia się z nim obiadem – czy to przy pomocy telepatii, czy łagodnej perswazji, czy wreszcie metodą wyżymaczki. Strzeż się więc Panie Listonoszu. Straż okienna czuwa. Poza ostrzeżeniami dla Torbacza co się ze mną w berka kucanego bawi chciałam zakomunikować, że na poczcie się rozpłakałam. Jak rasowa ciężarowka hormonów. Bo nie dość, że nikt mnie nie lubi, nie kocha i o mnie nie pamięta, i jeszcze ten Listonosz po mistrzowsku bezszelestny, i znów wzruszam się na reklamach… to jeszcze ta małpa Madzix śmiała zepsuć moją koncepcję wstrętnego świata i egoistów na nim żyjących. Przysłała mi paczkę. Taką z tryliardem znaczków bo z Irlandii. A w paczce były najśliczniejsze na świecie ubranka dla najmniejszego i najukochańszego mężczyzny jakiego wkrótce poznam. No małpa no. Jak ona mogła… To ja z tego miejsca Ci Madzix podziękuję… I buziaki… I w ogóle, chochana jesteś… Chlip…

A świat może mnie cmoknąć w pompkę. Z dubeltówki. Teraz idę smażyć placki z naszych ogrodowych antonówek, siąkać nosem do tekstyliów i gadać o manikiurach ze Stefanem. Ją też hormon nagły strzela. W końcu ma pięcioro czworonożnych i miauczących dzieci za jednym razem. Cud, że jeszcze nie osiwiała po sam koniec ogona.

Zabawy pozorne

Ludzie mawiają, że noc nigdy nie jest tak ciemna, byśmy nie mogli się w niej przejrzeć. Mądrzy ludzie dodają, że najlepiej przeglądać się w cudzych oczach. Bo prawda jest taka, że mało rzeczy w nas samych potrafimy dostrzec. A już najmniej gdy myślimy, że wiemy o sobie wszystko. O obiektywizmie nawet nie wspominam, bo te oceny innych też mocno subiektywne są – jak to oceny – ale fakt faktem, że bardziej miarodajne niż własne zdanie na swój temat. Chyba, że ktoś ma tak doskonałe zdolności kreacyjne i solidnie wyselekcjonowane otoczenie, że jest w stanie ‚wcisnąć’ ludziom siebie takiego jakim chciałby być. Bo nie jest. Nie musiałby udawać. Wtedy ma szansę na Oskara za najlepszą rolę pierwszoplanową w dziedzinie codzienności. Ale prędzej czy później wyłazi taka krzywo dopasowana podszewka jak wszystko co sztuczne i na pokaz. Najlepiej być naturalnym i nie udawać kogoś kim się nie jest. Pozerów i tak jest multum, więc zbędne jest dokładanie własnej osoby do takich łańcuszków. To co w nas siedzi z reguły widać. Jeśli nie od razu to zapewne przy bliższym poznaniu i konfrontacji. Kim więc jesteśmy i jacy jesteśmy? To może banalne ale najlepiej spytać innych. Takich co to już zdążyli nas poznać w różnych sytuacjach. Nie tylko w tych, które starannie zaaranżowaliśmy. Sami jesteśmy z reguły w stanie powiedzieć o nas w kwestii chęci, pragnień i oczekiwań. Mówić – jestem towarzyski i otwarty – bo takim stać się chcielibyśmy. Dążymy do tego i czasem się udaje ale nie zawsze. W tym wypadku powiedzenie: ‚jak cię widzą tak cię piszą’ nabiera dodatkowego wyrazu. Wystarczy odwrócić kolejność. Chcesz naprawdę wiedzieć jakim jesteś człowiekiem? Spytaj. A im więcej osób w grupie badawczej tym lepiej. Bo każdy widzi i ocenia nas nieco inaczej i w nieco innych kategoriach się do nas odnosi. A warto poznać czasem szerszy horyzont myślowy. Inna sprawa, że takie przeglądanie się w lustrze cudzych oczu też powinno się stosować z umiarem. Żeby ślepo nie sugerować się zdaniem jednej czy dwóch osób a pozostać sobą i umiejętnie wyciągać z takich sytuacji wnioski. A trzeba przyznać, że takie opinie potrafią niekiedy nieźle zaskoczyć. Ja to lubię ale są tacy co wolą łudzić się dorabianiem ideologii do papieru toaletowego. Kiedyś na studiach spotkałam się z opinią, że lepiej być nonkonformistą, nie ulegać wpływom i nie interesować się tym co myślą o nas inni. Dla mnie to mylenie pojęć i zwykły cykor bo a nóż widelec wyda się, że my nie tacy jakimi próbujemy innym się sprzedać. Nie znam osoby, której by to tak naprawdę kompletnie nie interesowało. Może tego nie przyjąć, może zignorować, ale zawsze jest ten element ciekawości i chęci poznania samego siebie z dystansu obcego organizmu. To akurat zdrowe i nie do końca rozumiem czemu tak wielu z nas wstydzi się do tego przyznać. Mechanizm zaprzeczania rozwinął się u ludzi niemal automatycznie i czasem tylko bawi mnie gdy uruchamia się jeszcze przed wybrzmieniem pytania. Dla chętnych co tak jak ja lubią widzieć i wiedzieć więcej niż minimum programowe nakazuje są bardzo interesujące zabawy, co tylko z pozoru są zabawami. Jedna z nich polega na tym by w gronie znajomych wytypować osobę zgadującą. Taki delikwent oddala się na chwilę a w tym czasie reszta ustala o kim będą rozprawiać. Może to być dowolna z zebranych osoba, nie wykluczając odgadującego. Potem ‚wygnaniec’ wraca i zadaje pytania porównawczo-opisowe, które mają mu ułatwić zadanie i naprowadzić na trop. Pytania mogą być przeróżne: gdyby ta osoba była kolorem to jakim? albo jakim drzewem, zwierzem czy zjawiskiem? jaką wodą, jaką muzyką czy potrawą? jakim domem, kształtem czy dniem tygodnia? w jakiej przestrzeni najlepiej by się czuła? jaki stanowiłaby charakter pisma? Przykłady można mnożyć bez końca. Zabawa ta jest nie dość, że bardzo cenna dla takiego ‚omawianego’ i sprawdza na ile dobrze znajomi się znają wzajemnie to jeszcze bywa fenomenalnie śmiechogenna. Pełne zaskoczenie i zwroty akcji gwarantowane.

Możecie zacząć ode mnie 😉

Patio De Los Naranjos

No i stało się. Lato w końcu zastrajkowało, słońce za chmurami, niebo poszarzało jak pranie w zwykłym proszku a temperatura pokazała brzydki gest Kozakiewicza i się oględnie rzecz ujmując wypięła. Obecnie obniżyła loty i niebezpiecznie zbliża się do tej warstwy, za którą ja zmarźluch wybitnie nie przepadam. Jeszcze trochę i będzie trzeba zakutać się w swetry i płaszcze. A potem to już plucha. Chandra perspektywiczna mnie dopadła i jakoś nie daje się przekonać, że pomyliła adresy. Walczę z nią jednak zaciekle wyznając zasadę, że duży może więcej, więc i z panią perspektywiczną sobie poradzi. Podczytuję ‚Dziewczynę z pomarańczami’ Gaardera i odnajduję tam zaskakująco dużo zbieżności myślowych. Też zawsze wydawało mi się, że ‚Cyganeria’ to mieszanka miłości z gruźlicą. Poza czytaniem i pielęgnowaniem w sobie niechęci do zimna poświęcam się bez reszty zajadaniem się winogronami, gruszkami i kosmiczną ilością śliwek. Zastanawiam się nad startem w jakimś konkursie na najżarłoczniejszego owocowego potwora. Sądzę, że miałabym niezłe szanse. A tak przy okazji – zastanawiam się, czy da się zjeść standardowego pączka z lukrem bez oblizywania ust? Chyba zrobię jakieś zawody. Ale wydaje mi się, że to po prostu niemożliwe. Choćby człowiek nie wiem jak się pilnował wystawi ozór i podda się odruchowi. Z równie ciekawych rzeczy ostatnio śniło mi się, że wystąpiłam na gościnnych występach w gęstym lesie jako drwal. Ubrana w pomarańczowy kombinezon i żółte gumiaki szalałam z piłą tarczową a następnie liczyłam słoje w ściętych pniakach. Całe szczęście, że obudził mnie solidny lokatorski cios w nerkę, bo nigdy nie byłam dobra w rachunkach i pomyliłabym się w pierszym milionie. Z Lokatorem Z Dolnego Piętra żyjemy w iście obywatelskiej komitywie. Ja oczywiście w tym związku nic nie mam do gadania. W dzień brzuch śpi, w nocy prezentuje zaś całe spektrum możliwości. Ciekawe, czy to się kwalifikuje pod przemoc w rodzinie. Ale założe się, że i tak ‚najlepsze’ dopiero przede mną. Mam nadzieję, że nocny tryb życia to taka zmyłka taktyczna tylko i większej części diabelskiego temperamentu po szanownej swej mamusi nie odziedziczy. Na koniec dodam tylko, że oboje najlepiej czujemy się w wannie. Najgorsze jest jednak to, że wyżej wymienionej nie posiadamy. Będę zatem wpraszać się do znajomych z takimż łazienkowym wyposażeniem na herbatkę i uprzednio naprawiać samochodowe silniki, żeby być usprawiedliwioną w swych działaniach. Lojalnie uprzedzam. A jak mi się skończą znajomi to zatrudnię się jako hydraulik i będę się barykadować na godzinę metodą małpy w kąpieli. Tak czy inaczej lubimy wodę. Z pianką najchętniej. Pomandarynkową.

Ps. Czy w siódmym i ósmym miesiącu ciąży można zaśpiewać z chórem partię solową dla sopranów na koncercie i festiwalu? Podpowiem tylko, że odpowiedzi są dwie i ta przecząca nie jest prawdziwa. Życzcie mi szczęścia. No i więcej słońca.

Owocowo

Wygrzewam się w pozostałościach letniego słońca. Całkiem go sporo zresztą. Tylko wieczorami już czuć chłodny podmuch. Jesień tuż za rogiem. Ale zanim wyjdzie to jeszcze trochę piegów nałapię. Apetyt mi jakoś zasnął. Zajadam się raczej owocami. Ale może to i dobrze. Wystarczy, że lustro się nieznacznie krzywi. Oczywiście udaję, że go nie rozumiem ale nader wyraźnie daje mi do zrozumienia, że ten przyrost masy to nie złudzenie. Cóż, nie ukrywajmy. Wyglądam jak gigantyczny balon. Tak też się czuję. Tylko nie tak lekka i ulotna jestem. Sądzę, że nawet halny nie dałby rady porwać mnie do tańca. Turlać bym się za to mogła koncertowo. Puchnę systematycznie i zaczynam podejrzewać, że jeszcze chwila a poczuję co znaczy być purchawką. Jakby ktoś nie kojarzył to takie kuliste i obleśne twory leśne o rozmaitych średnicach. Moja jest bardzo solidna. Nie muszę nawet używać centymetra by się o tym przekonać. A jeszcze jakby tego było mało ostatnio kolega Adam – znany ze znakomitych porównań – przywitał mnie ostatnio jak na dżentelmena przystało:

– Cześć Bajka. Ale arbuza to się kroi przed połknięciem!

Miał szczęście, że w zasięgu mojego wzroku nie było żadnych ciężkich przedmiotów 😉

Bajka trójwymiarowa

'Przejdźmy do środka, komary rypią'

Byłam wczoraj na ognisku. Ot tak. I nie byłoby w tym nic dziwnego, bo byłam w życiu na tak wielu ogniskach, że pewnie mam na sumieniu niejeden las w odpowiedzialności zbiorowej. Ale to ognisko było wyjątkowe. Postanowiłam bowiem wziąć sprawy w swoje ręce i zwołałam akcję o wdzięcznie brzmiącej nazwie ‚Bajkonur’. Cała zabawa polegała na tym, że na ognisku nagle znalazła się równo dwudziestka osób płci obojga prezentująca mniej lub bardziej (z przewagą opcji numer dwa) okazałe brzuchy ‚ciążowe’. Taki happening w ramach integracji ze mną i Lokatorem z Dolnego Piętra. Żebyśmy nie czuli się osamotnieni, wyobcowani i przy okazji żeby także inni mogli poczuć na własnej skórze jak to jest posiadać własną oswojoną lustrzycę i nie móc sobie z dawną werwą bezproblemowo zawiązać sznurówek. Albo bez zbędnej ekwilibrystyki podnieść coś z podłogi. Wybornie wyglądały takie męskie ‚mamuśki’ z trzydniowym zarostem i puszką piwa w dłoni. Panie znacznie lepiej to zniosły. Panom przprzeszkadzało znacznie więcej – począwszy od ograniczenia wzrokowo-ruchowego a na uwierających stanikach wypełnionych skarpetkami skończywszy. Jednak znieśli to dzielnie i po rycersku. Ogłaszając akcję ‚Bajkonur’, będącą jednocześnie konkursem, napomknęłam, że liczę na pomysłowość. Nie sądziłam jednak, iż będę miała do czynienia z aż tak olbrzymią inwencją twórczą. Patentów na brzuch i wygląd rasowej ciężarówki było wiele. Od balonów, plecaków i swetrów podwiązanych fachowo bandażami po plastikowe miski kąpielowe i dziecięce koła do pływania w kształcie żuczka z czułkami. Panowie przywdziali olbrzymie ogrodniczki i zwiewne peniuary, panie zaś obszerne podomki i urocze sweterki. Śmiechu było co nie miara. Zwłaszcza gdy posapując i postękując wtoczyliśmy się watachą na ognisko domagając się od zbaraniałych nieznajomych ogniskowiczów miejsca dla ciężarnej. Na koniec jako pomysłodawca i organizator rozstrzygnęłam konkurs na brzuch, który mnie zachwycił. Wybrałam kilku finalistów bo decyzja była naprawdę trudna i żeby było jeszcze trudniej wyznaczyłam trzy konkurencje. Pierwszą była scenka tramwajowa, w której delikwent-brzuchacz ma za zadanie przekonać dwie zatwardziałe a dziarskie plotkujące staruszki do ustąpienia im miejsca w tym dusznym i przepoconym środku komunikacji miejskiej. Było to o tyle trudne, że jedną ze zgredziałych pań byłam ja a moja towarzyszka równie świetnie robiła minę wściekłego pekińczyka. Opcji było wiele i każda bardziej pomysłowa i zabawniejsza od poprzedniej. Druga konkurencja polegała na zaprezentowaniu najlepszej metody na niemowlęcą kolkę. Prezentacje odbywały się na balonie i dodam tylko, że jedna zakończyła się sukcesem tak dużym, że wyżej wymieniony nie wytrzymał i… pękł. Mam nadzieję, że Krzyś opracuje jednak nieco mniej drastyczny sposób. Trzecią konkurenją była runda honorowa z bólami krzyża i tańcem rozmaitym. Doprawdy nie jestem pewna czy z takim prawdziwym brzuchem dałoby się tańczyć break-dance z takim powodzeniem ale jestem pełna podziwu. Wyobraźnia finalistów nie znała granic a mnie i resztę publiczności do dziś bolą ze śmiechu mięśnie brzucha. Reakcja na nagrody też była boska. Nie mogłam się zdecydować – tak wysoki był poziom uczestników – więc po głosowaniu za pomocą natężenia oklasków wybrałam dwoje zwycięzców. Kasia w hipisowskiej sukience i z plastikowym brzuchem ‚miednicowym’ dostała rękawki z rybkami do pływania a Pączek z ciążą plecakową i najlepszą metodą na borostwory tramwajowe otrzymał niebieskie wiaderko i łopatkę. Sama radość. A i przy okazji bardzo wychowawcze i rozwojowe ćwiczenie. Na dobranoc wszyscy zgodnie stwierdzili, że bawili się świetnie. Ja również. Niesamowicie było obserwować tyle przyszłych ‚mamuś’ w akcji.

Bardzo lubię ogniska. Takie z kiełbaskami pieczonymi na długich badylach, z gitarami i śpiewami do późnej nocy. I z brzuchami też 😉

Inny świat

W przyrodzie to jednak równowaga być musi. Przynajmniej wszystko na to wskazuje. Tak jak nie można mieć kompletu w myśl zasady: albo rybki albo akwarium, tak posiadanie balastu w postaci dziecka, bądź też brzucha z dziecięcą zawartością upośledza zdolność potencjalnej matki do jako takiego funkcjonowania w towarzystwie osób, wśród których dotychczas funkcjonowała bez zarzutu. Przynajmniej zdaniem tychże osób. Całkiem jakby wraz ze wzrostem obwodu w tali ubywało mi… No czego? Sama nie wiem. Na pewno znajomych. Usłyszałam nie tak dawno stwierdzenie: ‚bo ty to masz teraz zupełnie inne problemy, w innym świecie żyjesz’. Co ciekawe wypowiedział to ktoś kogo swoimi kłopotami nie obarczam w nadmiarze. Raczej wcale. Ot po prostu zaoczna etykietka, że jak się ma dziecko – albo mieć je będzie – to nie widzi i nie czuje się już nic poza nim. Koniec dotychczasowego życia, początek bycia na marginesie. Na pewno towarzyskim. Jakoś zawsze mierziło mnie gdy ktoś próbował chodzić w moich butach, podejmował za mnie decyzje mnie dotyczące, z góry zakładał sobie plan co do mojej osoby i punkt po punkcie go realizował. Wolałam sama. Bez sznurków, lalkarza i scenariusza. I dotąd wydawało mi się, że akurat do tego mam prawo. A tu niespodzianka. Mam kredowy obrys i szlaban na jakiekolwiek ruchy odbiegające od standardu. Może i ktoś kiedyś ustalił, że z chwilą podziału zygoty zmienia się wszystko ale ja bym jednak z nim trochę popolemizowała. Bo może i zmienia się, całkiem sporo nawet, ale na pewno nie wszystko. I na pewno nie dlatego, że ktoś tak sobie wymyślił. Nie ma też całkiem innych problemów. Po prostu do tych starych, już oswojonych dochodzą nowe. Wszystkie zmiany życiowe coś znaczą, ale nie zmienia się osoba, która je przeżywa. Nadal mam takie same potrzeby, nadal lubię to co kiedyś, nie dostałam pypcia na języku ani nie umarłam. Skąd więc takie grzebanie żywcem na wysypisku? Nie mam pojęcia. Ale jakoś ciężko to zrozumieć. Nowe to nowe ale czy od razu musi wypierać to co stare? Wszak jedno i drugie może istnieć obok siebie i jednocześnie razem. Role społeczne nadal wolałabym wybierać sobie sama. Bez ostracyzmu i myślenia za mnie. Nadal to potrafię. Choć może nie wyglądam. Ale pozory mylą a i tak zawsze znajdą się mądrzejsi co dla mojego dobra zdecydują za mnie. Żebym się nie przemęczała. Bo przecież ze mną to już na pewno rozmawiać nie ma o czym. Aj kju mi zapewne spadło do poziomu rzeżuchy i przeszłam lobotomię. Nie czuję się wybrakowana przez to, że spodziewam się dziecka. Tylko trochę dziwnie mi z tym, że otoczenie życzliwie daje mi do zrozumienia, iż tak właśnie czuć się powinnam. Nigdy nie nadawałam się do skalnych ogródków i sztywnych ram. Duszno i klaustrofobicznie. Nic dziwnego, że jedyna pewna droga z każdego getta prowadziła przez okno.

Zmienna i jej Wektor

'że nie umiem na skrzypcach grać'

Jednak jadę. Wbrew fizyce i wszystkiemu wokół. Lokator z Dolnego Piętra się ugrzecznił, koty się utuliły i zanosi się na to, że tym razem przetrwają. Cała czwórka ze Stefanem na czele. A i Mamutom przyda się odpoczynek od nocnych pobudko-dreptanek łazienkowych. Siedzę sobie w pociągu, słucham nocnych opowieści i coraz bliżej jestem morza. Będę przebywać w miłym i życzliwym nam towarzystwie, leżeć i czytać dobre książki, w wolnych chwilach śpiewać, wdychać jod, zajadać się rybkami, przyglądać się falom i światu. Za jakieś dziewięć godzin będę na miejscu. Liczę na pogodę. Tę na zewnątrz. Bo pogodę ducha trzymam na odpowiednim poziomie. Mimo wszystko. W końcu kłopoty kłopotami a spokój się przyda. Zwłaszcza ten święty. Tym bardziej, że niedługo może wystąpić pewien deficyt. Tak więc życzcie mi słońca i braku powtórek z rozrywki. Pozbieram dla was wspomnienia. Razem z muszelkami.

Buziaki na strunach szyn.

Bajka & co

Oczko, czyli Paka się skiepściła

Dwudziesty pierwszy przegląd kabaretowy w Krakowie niestety mnie rozczarował. Liczyłam na dobrą zabawę, jak na tę imprezę i to miasto przystało. I niestety przed całkowitym rozczarowaniem uratowało mnie kilka zaledwie stałych elementów kabaretowego ekosystemu. Na temat laureatów się nie wypowiem bo mnie jakoś Neonówka zwojów nie rozjarzyła. Ale jako blondynka mam prawo śmiać się z rzeczy innych niż publiczność, albo też w całkiem innych momentach. A w tym wypadku zbyt często nie śmiałam się wcale. I jakoś zbyt często ziewać mi się chciało.
Ogólnie Paka była w moim subiektywizmie kategorycznym do bani a hip-hopowe zajawki wyszły co najmniej marnie.
Nie chcę być zbyt brutalna, więc poprzestanę na takiej ocenie.
Tradycyjnie przed śmiercią z hiperwentylacji uratował mnie Piotr Bałtroczyk, który ma wrodzony talent i standardowy zestaw: Kabaret Moralnego Niepokoju, Koń Polski, Ani Mru Mru i Hrabi. Z repertuaru byłych reprezentantów Potem pochodzi też mój osobisty hicior tegorocznej Paki:
– Gieniuś, patrz jakie piękne Karaiby
– Na kredowym to i Bytom ładny

Tym optymistycznym akcentem pozdrawiam Ślązaków i mówię wszystkim ‚dobranoc’