Jeśli chodzi o poprawianie, to mamy teraz przeboje z Jankiem.
– A dzisiej w przedszkolu bawiłem się z Tadziem w Zoo.
– To świetnie, Jasiu, ale mówi się dzisiaj.
– No dzisiej, mówię.
– Powtórz: dzi-SIAJ.
– Dzi-SIEJ.
I tak w kółko graniaste.
Podobno nic tak nie poprawia kobiecie nastroju jak zakupy.
Po zakupieniu materiałów ogrodniczych w ilościach znacznych i omówieniu z Księciem Małżonkiem zamówienia 6-tonowej wywrotki czarnoziemu wcale nie poczułam się lepiej. Wiem, drobnym druczkiem było o ciuchach, butach i torebkach. Chwilowo jednak napięty budżet pokazuje mi całkiem nieelegancko środkowy palec.
Mogę wystąpić co najwyżej odziana w agrowłókninę i obficie posypana sosnową korą. W ramach dodatków mam nowe rękawice, szpadel i sekator. Wszybko w gustownej zieleni.
Myślę jednak, że to zbyt odważna stylizacja, nawet jak na moje zaawansowane bycie ignorantem w kwestiach dotyczących aktualnie panującej mody.
Poza tym agrowłóknina ma paski, a poprzeczne raczej złośliwie poszerzają, więc prędzej już ta kora i czarnoziem.
Z braku szans na inne zakupy poszłam do fryzjera.
U fryzjera, jak wiadomo, można odpocząć, napić się gorącej – cóż za odmiana – kawy, pogadać na tematy inne niż test z angielskiego, obóz piłkarski, nowe zajęcia w przedszkolu, czy też konieczność doniesienia paczki pieluch do żłobka. U fryzjera można delektować się brakiem małych, lepkich rączek w okolicach kolan oraz prawie zasnąć podczas masażu i mycia głowy. Cudownie.
Stwierdziłam jednak, że na pytanie „Co jeszcze podać?” nie będę wspominać nic o trzydaniowym obiedzie z naciskiem na deser i poprzestanę na kawie.
Tak. Wizyta u fryzjera również poprawia nastrój.
Nowa grzywka, nowe piegi, siniaki zamaskowane korektorem, który pokrywa mi dość szczelnie żuchwę i znaczną część szyi. Luksusowo. Oraz słońce na czubku nosa 🙂

Spacer uważam za zaliczony. Też poprawia. Kondycję zwłaszcza, jeśli mamy pociąg za 4 minuty, następny za pół godziny a do pokonania kilka przecznic.