O strasznie okropnych porannych godzinach, w stylu piąta.cztery, zamieniam się w Smoka Wawelskiego i wypijam Wisłę. Moja Wisła ogranicza się do tego, co akurat posiadam w mieszkaniu w formie płynnej. Omijając oczywiście płyn do płukania, naczyń i spray do mycia okien. Ale czasem jestem tak nieprzytomna, że wrodzone lenistwo bierze górę i sięgam po to, co akurat pod ręką.
Zdecydowanie muszę zapamiętać by syropy na kaszel kłaść gdzieś wysoko i maksymalnie niedostępnie. Zwłaszcza paskudne.
Budzik. Baczność. Łazienka. Szczoteczka. Ręcznik. Soczewki. Krem. Tusz. Spodnie. Reszta. Zmiana. Bo humor. Perfumy. Płaszcz. Buty. Suwak. Torba. Klamka. Pa.
Z Igorem jest cała opowieść. Ze mną samą ledwie kwadrans. No może dwa. A przed wyjściem zdążyłam usłyszeć i zobaczyć jak moje Dziecko śmieje się przez sen. W głos. Zarechotał, potem jeszcze raz i jeszcze. Aż przysiadłam z wrażenia, takie to mile niesamowite było. Otworzył nieobecne oczy, zogniskował na mnie, wykrzyknął śpiewnie mama i z błogim uśmiechem zapadł w dalszy sen. Dla takich chwil warto się spóźnić do pracy. Pewnie opowiadał sobie sprośne dowcipy o misiach ale lubię myśleć, że ma fantastyczne sny.
W poniedziałek czeka mnie batalia na linii angielski – zakupy – przedszkole – przychodnia. Wzięłam wolne. I tak jak wyjdę rano to wrócę na siódmą. W Przedszkolu mam już nadzieję wypełnić wszelkie wymagane papierki i skonkretyzować z Panią Dyr rozmowy o wrześniu i Młodym. W przychodni będę wysiadywać jajko by się dostać do Doktora Królika i mam nieśmiałą nadzieję, że uda się przed Wielkanocą.
I taki paradoks, który zawsze mnie urzeka i męczy zarazem:
Bez papierka, że zdrowy, Lokatora nie przyjmą po chorobie do Żłobka. Żeby zdobyć papierek muszę Go zapisać do Doktora Królika na wizytę kontrolną. Żeby to zrobić dzwonię dwa dni z rzędu po dwie godziny z samego rana i za żadnym razem nie udaje mi się wylosować szczęśliwego numerka. Zapisy beznumerkowe, klasyczne – dopiero na koniec marca. Soł… Wyjścia są dwa – albo kupić stosowny argument w dyskusji z pełnym magazynkiem, wystrzelać go w Przychodni i na koniec palnąć sobie w łeb z rozpędu i konieczności, albo pójść wysiadywać jajo z nadzieją, że pomiędzy czternastą.zero a osiemnastą.zero któryś z Szanownych Pacjentów nie przyjdzie i będzie można łaskawie wskoczyć na miejsce delikwenta. Dodam, że wysiadywanie odbywać się będzie w Poradni dla Dzieci Chorych, nikt mi zatem nie da gwarancji, że nie wrócimy z czymś zupełnie nowym, świeżym i nieokiełznanym. Ja bym nie dała.
Przypomina mi to gaszenie pożaru saletrą.
______________________________________________________
Ps. Gdybym urodziła się 29 lutego miałabym dopiero 7 lat. Jak na siedmiolatkę mam strasznie dużo kosmetyków w łazience i brzydkich wyrazów w słowniku.