Rebus

Igor w rewii rozrywki dla trzecioklasistów. Krzyżówki, równania, rebusy, zadania – cud, miód i orzechy. Trafił na rebus.

– Mamo, co to jest stomia?

Zdumiona poziomem trudności zaczęłam wyjaśniać, że to taki jakby woreczek, który się robi komuś, kto ciężko zachorował i…

– A nie, przestawiło mi się – miasto.

No tak.

O dżungli i chińskiej baletnicy

Nie ma nic bardziej ożywczego niż kichnąć w sam środek talerza po faworkach. Tuż po odpicowaniu kuchni. Łącznie z białym blatem, który był łaskaw zapyzieć bez zezwolenia. Cukier puder pokrył grubą warstwą nawet okap. I moje soczewki kontaktowe. Teraz jak mrugam to całkiem jak na plaży w Juracie się czuję.

Szfak. Dzisiaj już nie sprzątam. Pierdolę.

Korzystając z okazji, że wszyscy są już po kolacji i zajęci swoimi sprawami a ja przed i akurat mam wolne, postanowiłam zjeść owoce. Zdrowo, smacznie i jeszcze do tego słodko. Mniam.

Jabłuszko sobie obrałam i pokroiłam, pomarańczę, kiwi, banana takoż. Wpakowałam do miseczki i idę z widelcem na kanapę czytać Duży Format.

– O mamo, jaką masz fajną sałatkę owocową. Dasz trochę?
– Proszę. A może Ci zrobić?
– Nie, zjem trochę od Ciebie.

Po chwili.

– Cześć. Masz jabłuszko? Dasz Jasiowi?
– Proszę. A może Ci obiorę jabłko?
– Nie-e. Chcę to.

Po kolejnej chwili.

– Dobre te pomarańcze?
– Bardzo. Chcesz?
– No to daj.

Nie chce mi się wstać by zrobić jeszcze jedną sałatkę. Chrzanię.

Po chwili wstaję jednak, gdyż przy życiu trzyma mnie jeszcze deser karmelowy, który to kupiłam na czarną minutę w czarnej godzinie i ponieważ właśnie wybiła, on czeka na mnie w lodówce. Kupiłam po jednym dla każdego i mój jeszcze tam jest.

Taaaaaaaa. Jest.
On tak w tej lodówce na mnie czeka jak ja jestem chińska baletnica.

Zeżarli. Wszystko zjedzą. Lodówkowa szarańcza. Światło by wszamali jakby się dało.

Mam plan. Będę owijać w opakowanie po mrożonym szpinaku, albo brukselce. I jeść konspiracyjnie pod stołem, albo na schodach.

Albowiem życie to dżungla – słabsza kość pęka.

Bohater

Z cyklu: skróty myślowe dzieci.
Dziś w roli głównej Jan.

Jan uwielbia przejażdżki, dokarmianie w drodze do przedszkola smutnego psa parówką, rozśmieszanie siostry, puzzle z Bobem Budowniczym, Panoramę, Fakty i Wiadomości.

– A oni się niegobali?
– Nie. Ci ludzie nie bali się niedźwiedzia. Wcale. Nic a nic.
– Ja też się nie gobam.
– Świetnie synu.

Od dziś, gdy zaatakuje nas niedźwiedź, będę spokojna. Lotos na tafli i zen.

Jan uwielbia kąpiele w wannie z kolorową tabletką musującą z Rossmanna. Obowiązkowo różową. Jan jest bardzo gender i się tego nie wstydzi.
Wieczorem Jan tkwi w wannie.
Rodzice ze spokojem toczą rozmowy o życiu. Na kanapie. Sztruksowej. W prążek.

Wtem z łazienki dobiega straszliwy krzyk.

– Tatooooo!!! – wrzeszczy Jan niczym ranny łoś.

W te pędy biegniemy do łazienki. Przed oczyma przewijają nam się okropne obrazy. Ja od razu myślę czy Domestos stoi wystarczająco poza zasięgiem, Książę Małżonek ma wizję z maszynką do golenia w tle.

Jan spokojnie siedzi w wannie pośród różowej piany i wydziera się w niebogłosy.

– Paproszek – wskazuje nasz walczący z niedźwiedziami syn.

Paproszki jak powszechnie wiadomo rzucają się małoletnim do gardeł i przegryzają tętnice.

Paproszek.
Co ma dupkę i nosek.

Bo czasem jest się bohaterem, a kiedy indziej trzeba pozwolić by stał się nim ktoś inny.

🙂

A tu Jan, wielbiciel kulinarnych przysmaków i motoryzacji. Napis na koszulce doskonale koresponduje z jego charakterem. Niekiedy.

image

70 lat

Nie ma języka, słów, uczuć, którymi można opisać Auschwitz, podobnie jak inne obozy.

Możemy tylko o tym pamiętać. O ludziach, których już nie ma i tych, którzy jeszcze są. 70 lat. Myślę, że są rany, których żaden czas nie jest w stanie uleczyć.

Możemy aż o tym pamiętać. Uczyć nasze dzieci wrażliwości, tolerancji, dialogu, akceptacji bez względu na pochodzenie, wyznanie czy orientację.

– Dlaczego ludzie zabijali innych ludzi w tych obozach mamo?
– Bo myśleli, że są od nich lepsi.
– Bez sensu. Ja jestem lepszy od Wiktora z matmy, ale on jest ode mnie lepszy w meczu.
– No właśnie. Bez sensu.
– Zresztą ja bardzo lubię Wiktora. Jest moim najlepszym przyjacielem.
– Wiem, synku.

Igor z Wiktorem są w klasie integracyjnej. Wiktor ma orzeczenie. Jak kilkoro innych dzieci. Czasem dzieci z tej klasy się kłócą, dokuczają sobie, częściej jednak fajnie spędzają ze sobą czas. Nikt nikomu nie daje odczuć, że czuje się lepszy. Po nikim nie widać, że czuje się gorszy.

Gdy byłam mała nie miałam żadnej babci. Obie umarły sporo przed moimi narodzinami. Rolę babci pełniła zaprzyjaźniona sąsiadka, starsza, zawsze ciepła i pełna miłości Pani Bronia. Przeżyła obóz pracy. Nigdy nie chciała o tym rozmawiać, więc nikt z nas nawet nie wie gdzie. Zawsze mi powtarzała, że trzeba być dobrym. Mam nadzieję, że jestem.

Wierzę, że świat i ludzie będą coraz wspanialsi.
Ale musimy pamiętać.
To nasz obowiązek.

Żłobek

Od 8,5 mies Młoda jest w żłobku na liście oczekujących.

Pani Kierowniczka zwodzi nas jak może. Raz Lena była na drugim miejscu, potem na trzecim, teraz na pierwszym, czyli dwoje dzieci jest już w grupie.

Wczoraj przypadkiem dowiedzieliśmy się, że od września w placówce będzie remont, najmarniej roczny i nie będzie rekrutacji do tego żłobka. Na stronie www nic na ten temat, byliśmy tam wiele razy i też nikt nic o tym nie pisnął. Zastanawiam się czy i kiedy Kierowniczka chciała nam o tym powiedzieć. Zwłaszcza, że to jedyny żłobek, do którego złożyliśmy dokumenty i świetnie to widać w systemie a ona o tym wie.

Jedziemy zrobić dym. Siwy.

—————————
45 minut później.

Ha! Mówcie mi Miszczyni!
Od 2 lutego Młoda jest w grupie pierwszej. Tadaaaaam!!!

Od września dzieci przyjęte będą rozparcelowane po żłobkach na Pradze Południe. Trudno. Ale będą.

Książę Małżonek patrzy na mnie z uznaniem. I tylko szkoda, że najczęściej trzeba dzikiej awantury żeby osiągnąć swój cel. Ale nic to. Mam w sobie coś z Wikinga. I to nie są przybrudzone warkoczyki.

image

Wspomnień czar

Meg, programistka:

– Kiedyś o 3 w nocy w sobotę to się z imprezy wracało, a nie zamykało laptop po robocie.

Ja, aktualnie wielowątkowa wielomatka:

– Spoko, kiedyś to o 3 w nocy zdarzał się fajny seks, a nie zmiana pieluchy.

I usypianie w rączych podrygach do czwartej.

A rano Siostra zadzwoniła ze słowem na niedzielę, że śniłam się jej w nocy. Byłam w czwartej ciąży i właśnie przedstawiałam jej nowego narzeczonego. Nic dziwnego, że zatelefonowała natentychmiast z zagranicy. To przebija nawet reklamę herbaty Teekanne z Pittem i Emmą.

O nie! Żadnych dzieci, żadnych narzeczonych, nic. Będę teraz żyć w czystości i umartwiać się nad losem świata w klasztorze na Korsyce. Z dobrym winem i bez zasięgu. Taki mam sprytny plan.

Kategorycznie domagam się cysterny z kawą.

Sztuka i racuchy

Zima w mieście.

W szkole fajne zajęcia: kino, wycieczki, wystawy, basen, fabryka cukierków, wizyta w ambasadzie różnych państw etc. Dla rodziców dobre wyjście w przypadku braku opcji wyjazdowej na ferie – dzieć się nie snuje po domu marudząc, tylko robi coś ciekawego i (co ma niebagatelne znaczenie) poza domem. Oraz bardzo smaczne stołówkowe jedzenie – mój własny osobisty syn-niejadek zachwalał. Same plusy.

Igor wrócił ze szkoły i od progu oznajmił:

– Byłem dziś w Muzeum Narodowym…

Glorie i hosanny rozległy się w mojej głowie przepięknym tadaaam. Mój ci On! Lata wleczenia go od oseska po muzeach, koncertach, filharmoniach jednak procentują.

-… bo do obiadu potem mieli dawać dodatkowe racuchy.

Ostatnia hosanna spadła popiskując z wysokiego C i plasnąwszy o podłogę roztrzaskała sobie D.

– Straszne nudy.

Podsumował pierworodny boleśnie masakrując moją artystyczną duszę.

– A „Bitwa pod Grunwaldem” Ci się podobała? – zagaił ze słabnącą nadzieją Książę Małżonek.

– No, niezła. – odparł krótko Syn.

I pogalopował rączo do swoich arcyważnych spraw.

Niezła?
Niezła to może być nowa kiecka z wyprzedaży.
Nieźle faktycznie Ci to wyszło Matejko, ziom. Joł.

Bez okularów i nie w ciąży

Tomografia żuchwy.

Przyjemny gabinet, stado różnych urządzeń, które buczą, szumią i robią ping!

Pani Radiolog od progu pyta mnie czy jestem w ciąży, dopiero potem prosi o skierowanie i nazwisko.

Nazwiska! Adresy! Kontakty!

W ciąży akurat wyjątkowo szczęśliwie nie jestem, skierowanie podaję, takoż nazwisko.

– Proszę zdjąć okulary, biżuterię, kolczyki, łańcuszki, protezy, wszystko co metalowe – odzywa się do mnie głosem zza grobu kanciapa, w której zniknęła ze skierowaniem miła Pani.

W żuchwie mam metal ale to na stałe, nie wyjmę. Miła Pani przyjmuje to ze spokojem.

– To proszę mi to jeszcze szybko wypełnić – wystawia z kanciapy kartkę.

Wyjmuję okulary z torebki, zakładam, wypełniam.

– Ale mówiłam żeby okulary zdjąć! – grzmi Pani, która zdążyła już wyjść z kanciapy i patrzy na mnie z naganą.

– Przy minus cztery i pół bez okularów mogłabym co najwyżej zlokalizować kartkę – wyjaśniam uprzejmie.

– Acha, no tak.

No tak. Bezokularnik okularnika nie zrozumie.

Staję przy największej maszynie i kładę brodę na wskazanej podkładce. Pani układa sobie moją twarz i szczękę dowolnie jak tam jej akurat pasuje. Jestem dzielna i nie warczę. Nic a nic.

Za chwilę było już po wszystkim. Ale łatwo nie było 😉

W momencie gdy Pani Radiolog powiedziała „teraz przez minutę proszę oddychać spokojnie, nie poruszać się i nie przełykać śliny”, natentychmiast wszystkie moje ślinianki podjęły wzmożoną pracę, oblazły mnie wściekle łaskoczące mrówki i przypomniałam sobie wszystkie ataki astmy w historii ludzkości.

Boże prowadź, byle do baru!