Kraków był mocno jesienny w tym roku. A chwilami nawet zimowy bo na przykład w sobotę spadł śnieg. Obudziłam się a za oknem było biało. Co prawda białość szybko stopniała i stała się burość ale zimno było pieruńsko. Starczy wspomnieć, że pojechałam z jedną parą rękawiczek a wróciłam z dwiema. I to bynajmniej nie dlatego – co sugerował Nielot – że rękawiczki rozmnażają się w zimnie. Po prostu jedne to za mało. Chyba, że ze mnie taki zaciekły zmarźluch.
Ale po kolei.
Pojechałyśmy z Yoko pociągniem o szesnastej z minutami. Oczywiście było wesoło bo dorwałyśmy gazetę z zestawieniem programów wyborczych wszystkich partii i odczytywałyśmy na głos co lepsze kawałki. Niekwestionowanym liderem w kategorii The Bill Stulecia została PPP z odpowiedzią w sprawie przygotowań do Euro 2012: „jak się nie uda wybudować autostrad i obiektów sportowych na czas to pomalujemy murawę na zielono i też będzie dobrze”. Nie wiem co wciągają ale pełen luz. Lepsze niż pavulon. Wagonik rżał miarowo.
Dojechałyśmy względnie spokojnie. Nikogo nie poturbowałyśmy, dotkliwie nie pogryzłyśmy i tylko dwa razy podrywałyśmy obsługę. Z pełnym rewanżem zresztą. Na widok Yoko Pan z Kawą/Herbatą/Paltem oblizał brwi. Zresztą nie dziwota bo jak ta zamachała rzęsami, przeciąg był konkretny.
Wieczorem Kraków był jak zwykle piękny. A koncert z okazji 7xgospel zapewnił nam pozytywne rozbujanie na początek warsztatów. Drugi chór nie dojechał, więc nasi instruktorzy zrobili Wielką Improwizację i powiem szczerze, że to co zrobili tylko utwierdziło mnie w przekonaniu o wielkich umiejętnościach każdego z nich. Talentnyje sztuki. Po koncercie powitaliśmy tramwaj, gdzie urzekła mnie nalepka, na której widac wyraźnie, że z trąbką do tramwaju nie wejdziesz. Niestety trzęsło tak, że nie zdołałam zrobic zdjęcia ale zestaw piktogramów przedni, Bez dwóch zdań.
Nocleg na Bulwarowej był kolejnym niezapomnianym przeżyciem. Co prawda nie było to schronisko, w którym ongiś z Halutą bawiłyśmy – a słysząc nazwę ulicy już myślałam, że to samo – ale też było uroczo. Najważniejsze, że było ogrzewanie i ciepła woda. Minusem była jedna koedukacyjna łazienka z jednym tylko prysznicem wraz z zasłonką (również jedną bo drugi natrysk występował saute), choć niewątpliwie człek podczas kąpieli mógł przestać czuć się samotny. Chadzałyśmy tam z Yoko razem bo i raźniej było i cokolwiek bezpieczniej. Nagle bowiem w narodzie nastały czasy honorowego moczopędu – wszyscy jak na hasło uskuteczniali pielgrzymki w celach wiadomych. Ale na szczęście w rewanżu i my również razu pewnego speszyłyśmy mocno jednego pana. Żeby nie było tak jednostronnie.
Takie z nas ancymony.
Warsztaty były zapełnione próbami po brzegi jednak zupełnie nam to nie przeszkadzało. Wspaniałe miejsce, wspaniali ludzie i wspaniała muzyka – czy można oczekiwać czegoś więcej? Chyba tylko doby z gumy albo innej elastycznej materii. A dodam nawet, że spotkały mnie dwie bardzo miłe niespodzianki. Jedna niespodzianka była potrójna i zjawiła się akurat dokładnie na przerwę wyliczoną na godzinę jedenastą.zero, przynosząc mnóstwo ciepła, uśmiechu, życzeń urodzinowych i podarków.
I tak moi drodzy poznałam Kwiatkowskich.
Mały Adaś jest absolutnie przeuroczy a pod największym wrażeniem pozostaję nadal ja… że tak im się chciało szperać w necie, przyjeżdżać, odszukać mnie w tłumie ludzi i powiedzieć „to my, wszystkiego najlepszego”. To było naprawdę super. Dziękuję. Bardzo. Rozpłynęłam się tam prawie, bo to doprawdy niecodzienność a ładunek pozytywnej energii jaki się w takich przypadkach dostaje, mógłby oświetlić sporą afrykańską wioskę. I to właśnie jest w życiu najfajniejsze.
Drugą niespodzianką była Joanna, która przyjechała na warsztaty a zupełnie przy okazji okazało się, że jest wierną czytelniczką termosu. No proszę! Świat jest mały, prawda? Z Joanną nawet później wracałyśmy jednym autokarem do Warszawy, tylko pożegnać się nie zdążyłam bo wysiadałam nagle i niepodziewanie. No ale od czego e-maile. Liczę na kontakt Kobieto W Fioletowym Swetrze 🙂
I zagłosować zagłosowałam. I odwiedziłam ulubiony bar mleczny. I wlazłam na rynku z sam środek performence’u dziwiąc się co tu tak morze szumi. I zrobiłam jeszcze kilka całkiem fajnych rzeczy.
A jaki był koncert finałowy?
Powiem tylko tyle, że co najmniej kilka razy wzruszyłam się jak galaretka na wietrze (by Alty). Zwłaszcza gdy śpiewać zaczął Arek. Chłopak obdarzony tak niesamowitym talentem, że publiczność długo nie mogła przestać klaskać. Na co dzień jest niewidomy i jeździ na wózku inwalidzkim ale jestem pewna, że od święta zamienia się w Anioła… A jego głos tańczy lepiej niż mistrzowie salsy.
Jest moim absolutnym idolem.
Płyta z koncertu będzie dostępna w grudniu. Zamierzam się w niej całkiem na poważnie zakochać. Nawet linkę do zapisów na wrzucę jak znajdę.
A teraz kończę bo po pierwsze uciekam się pakować na jutrzejszy wyjazd z chórem na konkurs do Rybnika (kciuki oczywiście wskazane) a po drugie wieczorem idę do Stodoły na mój urodzinowy KULT.
Jest bosko 🙂