Kubek sobie zrobię

Nigdy nie lubiłam tych przyulicznych słupków odgradzających przechodniów od kierowców i uniemożliwiających parkowanie w miejscach niezbyt parkingowych. Zawsze wydawały mi się albo za brzydkie, albo zbyt psujące ogólną infrastrukturę, albo po prostu umieszczone kompletnie od czapy. Tak samo myślałam sobie o tym czerwono-białym podłużnym pasiaku tuż przy wyjściu ze stacji metra na swobodną przestrzeń ulicznych korków Placu Wilsona. Aż do dziś. Dziś bowiem przyznaję, że pasiasty słupek stał się moim faworytem.

Zwyszajny pracujący poranek, kwadrand przed ósmą tłum ludzi wylewa się z pociągów i naciera na wąskie ruchome schody, te nieruchome są na stałe użytkowane w przeciwnym kierunku a nikt raczej nie ma ochoty na zderzenie z rozpędzonym spóźnialskim czynnikiem ludzkim. Ruchome schody grzecznie brną w górę, razem z nimi niezupełnie grzecznie napiera na nas z całych sił Osobnik Pospieszny. Osobnik Pospieszny to ekspres albo i nawet intercity wśród porannych biurowych śmiałków. Wbiega na schody nie zważając na stojących w sporym już ścisku ludzi i ostro przepycha się w kierunku wyjścia. Mnie również nie ominął. Na szczęście mam zwyczaj trzymania się poręczy, w przeciwnym wypadku Pan Trzy Stopnie Poniżej oraz reszta szczęśliwców miałaby przyjemność bliskiego spotkania z którąś z moich kończyn. Osobnik Pospieszny pośród syków i cmoknięć niezadowolenia dotarł jednak na sam szczyt. Wielce uradowany pędzi dalej w kierunku bliżej nieokreślonym. Wtem… I tu jakże cudowna samogenerująca się puenta. W ułamku sekundy niemal dwumetrowe bydlę o rozrośniętym kosztem płatów czołowych kartu kuli się w pół. Słychać ciche stęknięcie. Widać odsłaniający się czerwono-biały słupek. Pospieszny traci rezon, my zyskujemy ubaw, świat kręci się dalej. Ósma.

Wrażenia artystyczne bezcenne.

———————————————————————————————

Od paru dni mam nowe motto. Absolutnie trafne, boskie – bo zawsze jak je sobie powtarzam – to się uśmiecham, ponadczasowe. Kupię kawał gliny i teraz będę się bawić w Demi Moore z Patrickiem na karku oraz nocami siedzieć przy kole i lepić. Albo pójdę na łatwiznę i zamówię kubek-gotowca. I tak mam zbyt małą kuchnię by tak wstawić choćby jeden dodatkowy sprzęt. A już Patrick musiałby wisieć co najmniej za oknem, co przecież nie przystoi, bo po pierwsze słynna polska gościnność, po drugie jesień już i się chłop zaziębi, a po trzecie nie lubię jak mi obce ciała wiszą za oknem, bo mnie to stresuje.

Mniejsza jednak o większość.

Motto brzmi:

Kiedy wszystko układa się naprawdę źle, aby zyskać spokój ducha, należy odnaleźć w swym sercu Najwyższą Formę Akceptacji Stanu Rzeczy, która brzmi "Pies To Jebał".

Pomaga.

Chciejstwo czarodziejstwo

Chciałabym polecieć balonem. Ale nie tak pięć minut i sru. Z godzinę bym chciała, albo dwie. Tak, żebym już przestała się tak straszliwie trząść ze strachu, otworzyła oczy i zaczęła podziwiać funkcjonalność zmysłu wzroku. I żeby ten kosz pode mną reagował na każde tupnięcie, jak łódka na jeziorze, a pęd powietrza, taki do złudzenia przypominający motocyklowe brodnickie szlaki, był jednocześnie chłodny i ekscytujący. Z powietrzem naelektryzowanym maciejką i burzą. Taki mój.

Tydzień temu śniło mi się wesołe miasteczko. Zmierzch, mieszające się ze sobą skoczne melodyjki, piski dzieci zaganianych przez rodziców do domu, kolorowe migające lampiony a na uboczu stojąca spokojnie piękna dziewczyna z czerwonym nosem klauna, za dużymi butami i makijażem arlekina. Powiedziałam coś na kształt "dobry wieczór", ale nie odpowiedziała, pewnie i tak nie był zbyt dobry bo stała tam sama i wyglądała na przeraźliwie smutną. Spytałam jak mogę pomóc. Wyciągnęła w moją stronę rękę a ja nie mogłam oderwać oczu od Jej twarzy. Wreszcie spojrzałam w dół, wtedy upudrowana na biało dłoń otorzyła się i wypadła z niej srebrna moneta. Prędko schyliłam się, by ją podnieść i podać właścicielce, ale gdy podniosłam wzrok, pięknej dziewczyny tam nie było. Została mi tylko ta moneta. Na błyszczącym kawałku metalu wybito rybacką sieć, pełną dziur, pustą i martwą. Odwróciłam monetę. Z drugiej strony patrzyła na mnie gładka i chłodna powierzchnia. Dotknęłam jej palcem. Miałam wrażenie, że zapulsowała. Przerażona włożyłam monetę głęboko do kieszeni płaszcza i natychmiast o niej zapomniałam.

Wczoraj śnił mi się wydeptany piach i strzępki cukrowej waty. Szłam sobie boso po tym piachu, oblizywałam palce lepkie od słodyczy i niemal czułam na twarzy swój własny błogi uśmiech. Potem sięgnęłam do kieszeni i zdziwiona zimnym dotknięciem metalu przypomniałam sobie o monecie. Śmieszne – pomyślałam – sen w odcinkach. Oddałam srebrną monetę komuś kto obejmował czule pęk balonów ale wcale ich nie chciał. Trzymał je by nie pofrunęły, ale właściwie nie wiedział czemu to robi. Z przyzwyczajenia. Gdy błysnęłam mu przed oczyma, ręce same powędrowały mu w inną stronę. Gdy chwyciłam gładkie tasiemki poczułam jak w mgnieniu oka staję się lekka, coraz lżejsza i unoszę się w powietrzu. Widziałam czubki swoich butów i malejące pod stopami wzgórze.

A potem zabiłam swój budzik celnym ciosem z prawej.

_______________________________________________________
W następnym wcieleniu chciałabym być gołębiem. Stale żarłabym jarzębinę i fruwała nad geograficzką z liceum.

Zastanawiam się

gdzie są granice absurdu i podkładania świń.
I do cholery po co tak? Dla sportu?
Bo dlaczego to już nawet przestałam się zastanawiać.
Nie, nie chodzi mi tu o bloga.

Trzydziestka na karku a nie znalazłam.
Pilnie szukam lepszego okulisty.

————————————————-
Mała – a zależy Ci bardziej na tym by skomentować to co napisałam ja czy inni? Bo jeśli moje słowa, to widoczność komentarzy nie powinna mieć najmniejszego znaczenia. Jeśli zaś to co inni, to lepsze będzie pierwsze lepsze forum.

Cukier krzepi

Uwaga! Jeśli chcecie pomóc w zaliczeniu pewnego projektu na półrocze, możecie zadziałać szybko i nie przeszkadza Wam wycieczka na pocztę oraz wydanie kilku monet, możecie uszczęśliwić jednego znajomego nastolatka oraz jego rodzicielkę.

Co trzeba zrobić? Niewiele. Wystarczy pójść do dowolnego lokalu (bar, kawiarnia, restauracja, schronisko, hotel), gdzie jest cukier w saszetkach, wziąć po jednej z każdego dostępnego rodzaju, włożyć do koperty i napisać do mnie maila: <mailto:pasztetowa_raz@gazeta.pl> a wówczas udostępnię adres i bardzo się ucieszę.

Oczywiście im bardziej specyficzne wyglądowo cukrowe saszetki (z nazwą, adresem, śmiesznym rysunkiem) tym lepiej.

A tak w ogóle to co zbieraliście?

Ja na przykład papierki po cukierkach.
I naklejki zagramaniczne.
I pocztówki z motocyklami.
A teraz kolekcjonuję książki dla dzieci z moich czasów i się łatwo wzruszam.

Tu odcisk szklanki z kompotem, a tu komuś upadł naleśnik, a może to był placek ziemniaczany…

Chomik w metalowym kółeczku oraz żelowe tipsy

Plan był taki, że wieczorem, który to właśnie był minął i nie wiedzieć kiedy zamienił się w środę, pakuję się – jak zawsze na ostatnią chwilę i wariacko – piszę radosną notkę o wyjeździe z chórem na warsztaty, śpię pozostałe dwie godziny, wstaję, przepakowuję się – bo oczywiście jak zawsze coś by mi nie pasowało – jem dwie kawy i pędzę, bo autokar czeka a ja oczywiście już jestem spóźniona. Plan był taki, że z tej wstrętnej zimno-mokrej pluchy jadę w ciepłe kraje i wygrzewając kości delektuję się miłym towarzystwem. Plan był taki, że mam randkę ze słońcem w Puli na Chorwacji.

Wczoraj spędziłam kilka godzin usiłując przekonać wszelkimi dostępnymi i niedostępnymi sposobami zmęczone kobiety w trzech po kolei rejestracjach, że nie wyjdę dopóki ktoś nie udzieli pomocy mojemu Ojcu. Nie będę się wdawać w opisy. Zwyczajnie nie mam na to siły. Igor w międzyczasie zdążył usnąć mi na rękach i obudzić się całkowicie zdziwiony czemu Dziadek nie może chodzić. W Szpitalu Wolskim nam się wreszcie udało. Po serii badań lekarze wykluczyli udar i odetchnęliśmy z ulgą. Za to niezbędna jest jak najszybsza operacja stawu biodrowego.

Ojciec zaniedbywał bolącą nogę od pięciu lat. Po pewnym czasie bolało już wściekle i wszystko ale od ortopedy dostał silne leki przeciwbólowe i kuśtykał dalej. Pracuje od 45 lat. Tryb stojący. Cukiernia. Wczoraj stracił czucie w nodze, kilka razy złapałam Go na ulicy, bo upadłby jak stał. Przyznał, że ostatnio wysiadając z autobusu stracił równowagę i spadł uderzając głową o krawężnik. Wczoraj noga już nie bolała. Nie czuł nic. Paraliż.

W mieście, gdzie nie ma rejonizacji a potwierdzenie opłacania składek można uzyskać wstukując pesel delikwenta do komputerka, zastanawiająca jest siła przyzwyczajeń i naleciałości z dawnych lat, kiedy to Pani w Rejestracji była Bogiem, a zaraz za nią była cała reszta Olimpu. Bo wszystko da się sprawdzić, ale trzeba to najpierw okupić kilkugodzinną nerwówką, uargumentować po tysiąckroć i czekac na przypływ dobrego nastroju. Wczoraj pomogło dopiero wtedy, gdy poprosiłam o podanie imion i nazwisk, bo chciałam wezwać do szpitala pogotowie i nie wiedziałam kto odmówił nam pomocy. Parada absurdów po prostu.

Ojciec ma więcej szczęścia niż rozumu, bo jeszcze można mu pomóc. Prawdopodobnie endoprotezą. Ja mam więcej siły niż sądziłam. I więcej potrafię przewalczyć, bo jeśli się naprawdę uprę, nie ma takiej rzeczy ani osoby, która potrafiłaby mnie powstrzymać. Dopiero teraz poczułam jak napięte miałam wszystkie mięśnie przez ostatnie kilkanaście godzin. I szczerze powiedziawszy jestem potwornie zmęczona.

Może i na Istrii jest teraz bajeczne słońce i 28 stopni. Może i niepotrzebnie kupiłam mleczko do opalania z wysokim filtrem.
Ale tu na 16.00 mam umówioną dla Ojca wizytę u ortopedy i czuję się jakbym wygrała los na loterii. Jedyne 70 złotych. Normalnie czekałabym najmarniej trzy miesiące.

________________________________________________________________________
Ps. Na ogrodzeniu przedszkola z tygodnia na tydzień mnożą się nowe
ogłoszenia. Angielski dla zarodków, metoda Callana z wodotryskiem,
pranie dywanów, mycie okien, nianie, bony, opiekunki. Dziś przybyły
żelowe tipsy. Z brokatem.

Wysyłaj choć puste koperty

No ale o czym mam pisać?

O tym, że jestem i śpię, budzę się, pracuję, jem, oddycham, mówię, słucham, uczestniczę? Jestem sobie i się mam. Raz jest mi fajniej, raz jakby mniej. Raz czuję się dobrze, innym razem jak rzucona w kąt pacynka. No tak. Było w międzyczasie dużo spraw, wielu ludzi, miliony myśli i cały horyzont notek do napisania, na które nie miałam gotowych palców i chętnej klawiatury. A potem zgasły. I już nie pamiętam albo jak pamiętam to nieaktualne. Teraz ogarniam wszystko sama, nikt mnie nie pilnuje i nie organizuje świata i też się kręci. Jak cały czas zresztą do tej pory wyłączając te dwa lipcowe tygodnie ciotkowego dyżuru i średnio sześć dziecioodebrań w miesiącu, za co niezmiennie jestem bardzo wdzięczna a to i tak chyba za mało.

Doszłam do wiosku, że w ciągu ostatnich kilku lat ewoluowałam z duszy towarzystwa w rozbudowanego wielopoziomowo katatonika z aspiracjami i wybujałą wrażliwością. Chyba niedobrze. Ale z drugiej strony mam ten feler, że jak jest źle, to faktycznie zamykam się w sobie i nie ma mnie dla świata, a rzadko który świat ma tyle cierpliwości i tak sprawne wiertło, by się systematycznie dobijać i mnie na siłę oraz przez dziurkę od klucza wysysać na zewnątrz. No bo niby dlaczemu by miał. Choć przyznaję, że niektóre wiertła wzruszają mnie nieustającą wiarą w to, że dam radę i skończę się pięknie. Jak w bajkach.

No to tak, jestem.
I dziwnie mi.
Ogólnie.

Przez nikogo i przez nic. Po prostu za dużo się dzieje albo mam za małą głowę. Albo już mi zwyczajnie zwisa. Nie powiewa. Przybiłam gwoździem. Nie jestem smutna, nie jestem wesoła. Jestem. Na razie musi wystarczyć.

Ps. Jeśli ktoś zapyta o czym jest ta notka, skróćmy drogę i niech sobie od razu sam nóżkę rozbuja.
Ps 2. W końcu dojrzewam do decyzji by oświadczyć się Halucie – przynajmniej będzie po bożemu 😉

Kryzys bez brygady

Młody śpi na Statuę Wolności, kot chrapie, pranie spokojnie schnie sobie w kuchni a ja oddaję się namiętnościom. Jednej nie mogę albowiem waham się czy bardziej kręci mnie torcik Almondy z Ikei (bardzo serdecznie chrzanię ile to cudo ma kalorii bo przynajmniej moje kubki smakowe mogą mieć orgazm), czy moje nowe taftowe poduszki w bajecznych odcieniach fioletu (made in Carrefour, całe 16 PLN). Leżę, pachnę, ocieram się i konsumuję. I od razu życie staje się prostsze.

Musiałam wytoczyć z lodówki najcięższą artylerię. Powinnam spożywać kalorie tonąc we łzach a jednocześnie spoza tych łez śledzić wartką akcję romantycznej komedii, no i oczywiście całość obowiązkowo na kanapie i w piżamie. Przynajmniej jeśli wierzyć klasykom gatunku. Oraz Bridżet Dżons. Tymczasem zgadza się tylko zawartość czekolady i kanapa, choć u mnie to raczej zarwany narożnik. Piżam z zasady nie noszę – jak nikt u mnie akurat nie nocuje to noszę, to sąsiad z naprzeciwka na bank podlewa kwiatki gdy akurat wstaję umyć zęby (żywię nadzieję, iż Adam pojmie ten wysublimowany skrót myślowy). Komedia romantyczna to zjawisko, które staram się omijać szerokim łukiem, podobnie jak romanse i inne miłościwe wyciskacze. Poza tym nie siedze tylko leżę wsparta na wyżej wzmiankowanych poduszkach a oglądam "Kryminalne zagadki Las Vegas". Ot lubię.

Kryzys mam. I to raczej nie z okazji zbliżającej się trzydziestki. Lokator poszedł do przedszkola. Zaprowadziłam Go, popatrzył, podumał i pobiegł do regału motoryzacyjnego, gdzie akurat dwóch chłopców majstrowało przy cadillacu. Nie było buziaczka na do widzenia, ani machania łapką, ani nic nie było. Kononowicz był. Poczułam się stara, brzydka i niepotrzebna. Matko to straszne jest po prostu bo do tej pory to czułam się głównie brzydka. Stara poczułam się kilka miesięcy temu, jak chłopak z ulotkami wyskoczył mi na Pani, a ja się obejrzałam do kogo On mówi… i niestety okazało się, że do mnie. Ale zawsze mogłam czuć się potrzebna Młodemu, ba, w wielu kwestiach niezbędna nawet. Ledwo nauczył się sam podciągać portki a tu proszę – samochodzik, koledzy, kobitki. Za chwilę zadzwoni do mnie z prośbą żebym popilnowała w weekend dzieci.

Zgłaszam stanowczy protest szanowna redakcjo. Albo szanowny protest stanowcza redakcjo. Bo ten czas jak trzeba, to wlecze się jak ślimak na wydmie. A jak mógłby trochę odsapnąć, dać się nacieszyć, zauważyć i zamknąć co trzeba pod powiekami, to zapierdziela jak wentylator. A w dodatku lato też pies drapał bo wcale nie było upałów. I teraz jesień, koniec pomidorów o smaku pomidorów i lekkich sweterków. Zacznę chodzić ubrana w śpiwór. Zresztą to nawet funkcjonalne bo i tak zawsze jestem wściekle śpiąca.

Idę po dokładkę.