Kto zamawiał zimę? Przyznać mi się tu zaraz. Wczoraj wyszłam z domu i zamarzłam. Dziś to samo. Masakra jakaś po prostu. Ja zamawiałam w miarę bezproblemowe przeczekanie do wiosny z miłym przystankiem na Maroko. A tu śnieg i minus fefnaście stopni z tendencją niebezpiecznie rosnącą. Chciałabym złożyć reklamację.
Poproszę natychmiast o 27 stopni po tej przyjemnej stronie termometru i drinka. Palemkę możemy sobie darować. Jeszcze sobie wsadzę w oko.
W tramwaju zaatakowała mnie Kobieta Yeti. Ba! Ona zaatakowała cały tramwaj. Wpłynął futrzany toczek, galeon futra i gdzieś z tyłu Ona. Duża Pani w ogromnym futrze, tramwaj niezbyt obszerny i jeszcze ludzi w nim na centrymetr sześcienny mnogość. Dramat i groteska. Najpierw poczułam, że nie mogę oddychać, bo całe dostępne mi powietrze wypełnia ten biedny martwy zwierz skąpany w naftalinie. Potem nacisk na organy wewnętrzne zmusił mnie do reakcji:
– Dalej już jest tylko mój żołądek – wysyczałam przechodząc z półzwisu do ćwierćpadu
– No wie Pani? – oburzyła się wielka góra włosia z twarzą
– Wiem.
Bo faktycznie wiedziałam.
Zresztą sporo z współpasażerów wiedziało tak samo jak ja.
Na szczęście Kobieta Yeti wysiadła dwa przystanki dalej. Znów mogłam oddychać, z ćwierćpadu powróciłam do półzwisu a po kilku minutach mogłam nawet prawie całkiem się wyprostować. Zaskakujące ile szczęścia potrafimy czasem odnaleźć w zwyczajnej jeździe środkiem komunikacji miejskiej. Następnym razem osiągnę zen na sam widok trzynastki. Jeśli temperatura nadal będzie spadać, to kto wie, czy nie jutro. Gdy przymarznę do chodnikowej płyty a malowniczy sopel ozdobi moje oblicze nadając mu zupełnie nowy wyraz. Zapewne będzie to wyraz bardzo niecenzuralny.
Wtem.
Tak, tak, notka bez wtem notką straconą, dlatego też podkreślmy moje ulubione słowo.
– Dryyyń, dryyń!!
Rozległ się charakterystyczny dźwięk dzwonka telefonu komórkowego i Pan z Teczką zwisający bluszczem przy oknie poruszył się nerwowo.
Prawie tysiąc gałek ocznych łypnęło złowieszczo dając Panu z Teczką do zrozumienia, że próba podjęcia rozmowy mogłaby go bardzo niebezpiecznie zbliżyć do owej teczki. Albo raczej teczkę do niego. Albowiem sardynki w puszce miały przy nas gęstość zaludnienia Antarktydy. Pan z Teczką błyskawicznie odgadł ten niewerbalny przekaz, co zdecydowanie otwiera przed Nim karierę w służbach śledczych. Na szczęście był rozsądny i postanowił nie sprawdzać jak głęboko i gdzie moglibyśmy ową teczkę wepchnąć.
Co poza tym?
Dawno nie byliśmy chorzy, nie? No to aktualizujemy rankingi. Ciągłość utrzymana. Na prowadzeniu tym razem Lokator oraz jego dźwięczny kaszel. Kaszel gra jak cała orkiestra, zatem możemy sobie w tym miesiącu odznaczyć udział w imprezach kulturalnych. Aktywny jak wszyscy diabli. Noc z soboty na niedzielę Lokator przeleżał na mnie przechodząc płynnie z jednego ataku duszności w drugi. Z nebulizatorem zżyłam się niesamowicie. Rano czułam lekkie niedotlenienie i niedowład ale od czego mamy podróże. Celem naszej była pobliska przychodnia, w której wspaniałomyślnie zorganizowano nocną oraz świąteczną pomoc lekarską. To pewnie w zamian za wycofanie ostrego dyżuru ze szpitala dziecięcego i strajku na ostrym w tym dla dorosłych. Niedzielę spędziliśmy więc oczekując w ogonku wymieniających rozmaite szczepy i skupiska szczęśliwców, którzy za punkt honoru postawili sobie spotkanie z lekarzem.
Było bardzo rodzinnie.
Najpierw tłum emerytów, rencistów, kombatantów oraz diabetyków rozniósł recepcję domagając się przyjęcia poza kolejnością, bez magicznych numerków i w ogóle teraz zaraz. Potem atak przypuściły rozszalałe mamusie, które wlokąc za sobą mężów z potomstwem zwisającym z mężów w rozmaitych pozach, postanowiły wybić w pień frakcję emerytów, rencistów i kombatantów. Frakcja diabetyków przezornie się rozpadła i postanowiła jednak swoje odstać. Rozszalałe mamusie z kolei poległy z kretesem w utarczkach słownych z ciężarnymi i ich rozszalałymi mamusiami. Ha! Marynarze mogliby się wielu rozmaitych kombinacji nauczyć od takich przyszłych babć. A wszystko wokół kwiczało, rzęziło i radośnie rozsiewało płyny ustrojowe.
Na koniec jeden Doktor wychynął gniewnie z gabinetu i wypalił ostrzegawczo, że ma dość i zaraz wychodzi. Na to otrzymał raz w kolano i dwa w potylicę. Raz, że Pan w Swetrze ma w dupie i nie po to tyle czeka żeby ten miał dość, a dwa, że jak tylko ten Doktor spróbuje wyjść, to frakcja przyszłych babć idzie za nim. A wyglądały na takie co niejedną pielgrzymkę zaliczyły. Potem Pan bez Swetra odszczeknął się Panu w Swetrze, że w dupie to owsiki i zrobiło się wesoło.
Uważam, że telewizja powinna poważnie pomyśleć o programie rozrywkowym na żywo z przychodni rejonowej.
I koniecznie z audiotele.
Czy Pan w Swetrze powinien:
a. zdjąć sweter
b. skuć mordę Panu bez Swetra
c. poprosić o pomoc publiczność
Głosuj teraz. Nagrodą jest absolutny hit – Joker – przebija wszystkie numerki i zapewnia natychmiastową randkę ze specjalistą poza kolejnością. Oraz poniżej, drobnym druczkiem, że producent nie ponosi odpowiedzialności za obrażenia poniesione w wyniku reakcji otoczenia. A następnie walnąć reklamę gazu pieprzowego i paralizatora. Sukces murowany.
W całej tej niedzielnej sielance z NFZ
my z Igo oraz jego kaszlem pozostaliśmy w zacisznym końcu kolejki, co sprawiło, że odczekaliśmy swoje jak finalnie cała reszta, tyle, że bez zmian w ciśnieniu. Na szczęście zapalenie płuc, czego obawiałam się najbardziej, to nie jest ale tydzień w domu mamy na bank. Co dalej – się okaże. Przyjechał Mamut wobec czego tym razem obędzie się bez zwolnienia, ale w związku z wybitnym słuchem Młodego, oraz rewelacyjnej póki co pamięci nieźle się trzeba napocić by Jego zasób lingwistyczny nie powiększył się trwale o ten bogaty materiał dydaktyczny zdobyty w przychodni.
– Mamo, co to jes złamas? – zagaił ni z tego ni z owego Lokator znad klocków
– Eee, to takie bardzo nieładne określenie niegrzecznego Pana. Ale to bardzo brzydko i my tak nie mówimy. – odparłam pospiesznie przeszukując w pamięci ostatnie wydarzenia w nadziei, że nie natrafię na osobiste użycie złamasa
– A jak mówimy? – zainteresował się Igo
– Eee eee my nie mówimy bo nie mamy nigdzie niegrzecznego Pana. – to było pierwsze co przyszło mi do głowy zaraz po wszystkich niecenzuralnych określeniach jakich bogaty wachlarz cisnął mi się na usta
– Mamy samich gzecnych Panóff Mamo, plawda? – upewniał się Młody
– Tak, Synku, samych. – przytaknęłam skwapliwie
Wchodzi Mamut.
– Babciu, Babciu, a my mamy samich gzecnych Panóff! – wykrzyknął radośnie Lokator na powitanie Babci i rzucił Jej się na szyję
– Tak? – zdziwił się Mamut i dwoma olbrzymimi pytajnikami spojrzał na mnie
– Aha. – potwierdził Lokator – A co to jes jibi uj?
.
Czy już wspominałam, że do twarzy mi w czerwieni?