Koniec wakacji

– Nie chce mi się iść na jutrzejsze rozpoczęcie roku…
– Musisz.
– Dlaczego?
– Jesteś moją mamą.

Ech. Czwarta klasa od jutra.
Nowa wychowawczyni, nowe przedmioty, zaganianie do lekcji pługiem i zabazgrane zeszyty. Oraz cała masa cennych uwag do kolekcji. Nie mam najmniejszych wątpliwości. Gena nie wydłubiesz.

W ramach akcji protestacyjnej Igo pójdzie w białym t-shircie i trampkach a ja malowniczo roztopię się nieopodal.

Poza tym Jan wybiera się do drugiej grupy przedszkolnej a Lena do drugiej żłobkowej. Czy czas nagle przyspieszył? Za chwilę wyproszą nas ze swoich własnych osiemnastek, a potem będą wpadać na obiady z Jolką czy Frankiem.

Zwolnij, drogi czasie!
Tu ograniczenie do 30 jest a Ty popylasz stówą.

Poranki matki pracującej

Trudno wstać do pracy gdy ma się taki widok 🙂

image

Ale jednak trzeba.

Matka pracująca wymyka się zatem na paluszkach z pokoju, po drodze zbierając fanty typu torebka, bielizna, bluzka, spódnica, telefon służbowy. Jeśli czegoś zapomni, albo weźmie nie to, co akurat pasuje do stylizacji, ma do wyboru:

1. Wrócić i narazić się na radosny kwik wyspanej już Córki, która nie opuści jej na krok, by zrobić awanturę przy drzwiach, płakać tęsknie i drzeć szaty oraz się dziko przez godzinę za wyrodną matką.

2. Zmontować coś z dostępnych części garderoby ergo przestać się przejmować majtkami w kwiatki do białej spódnicy, czy bluzką, którą Mamut przyniósł do przerobienia.

Finalnie czasem wychodzi przedziwnie, gdy ktoś jej mówi, że fajnie wygląda a ona wie, że to wypadkowa czynników „leżało na wierzchu” oraz „miałam minutę na makijaż”. No i nie opuszcza domu przy wtórze ryków potępieńczych, czując się podle jako ta zła matka, która zostawia dzieci na środku oceanu i idzie machać nóżką oraz pić kawę w biurze.

Bo wiadomo, że praca w biurze to nie praca. Zdaniem Pani Zofii, która mieszka na rogu ulicy i wie wszystko o wszystkich, a nawet więcej, tylko praca fizyczna zasługuje na miano pracy. Cała reszta to tylko miganie się od domowych obowiązków i prawdziwych zajęć. A po tych biurach to już w ogóle plotki, degrengolada oraz zgnilizna moralna z elementami sodomii.

Jadę zatem do tego siedliska zła.
Dziś ostatni dzień miesiąca, prognozuję zatem fejsik, seriale, zakupy on-line i może jakieś faktury jak już naprawdę z nudów zawyje mi nawet klawiatura.

Niedziella

Na randce z Księciem Małżonkiem 🙂

image

W Rembridge w końcu jest knajpa, do której można pójść z całą masą dzieci i nie mieć wyrzutów, że komuś przeszkadzają. Dzieci się bawią, bo mają czym i z kim, rodzice celebrują święty spokój, patrzę prosto w gwiazdy i jest mi dobrze. No i robią tu pyszne smoothie i bardzo zdrowe lody na patyku – wszystko sami. Mniam.

Hipokamp w zaniku

Rano wygrzebałam śliczne zapomniane balerinki, całe z koronki. Cała zdumiona – czemuż, ach czemuż ich nie noszę, skoro takie urodziwe – przywdziałam je czym prędzej i chodu z Jankiem do przedszkola a potem do pracy.

Już przy szafce z grzybkiem w przedszkolnej szatni coś mnie tknęło. Taki złowieszczy pstryk, który oczywiście raczyłam we wspaniałości swej zignorować, bo co mnie będą jakieś złowieszcze pstryki pstrykać. Tu jest środa, ja tu pociąg mam.

Na stacji doznałam olśnienia. Oraz zakupiłam plastry z opatrunkiem. Dużo plastrów.

Prześliczne balerinki, całe urokliwe i z koronki, lotem koszącym wylądują wreszcie w koszu, gdyż ponieważ albowiem do butów mam pamięć jak złota rybka, którą zadziwia i zachwyca wciąż ta sama roślinka, którą mija tysiąc razy dziennie.

A ja wrócę do domu boso, bądź w szarych pepegach z ćwiczeń.

Poproszę lukier do tego macierzyństwa

Dzieci to sport ekstremalny i sprawdzian z opanowania.

Dziś od piątej przez godzinę pląsałam po pokoju w podskokach, niczym rączy i nieco hospitalizowany Masaj. Nie pytajcie. Lena usypia w przedziwnych warunkach, na wertepach, przy zmywarce, odkurzaczu, w dostawczym samochodzie, na dywanie pomiędzy klockami i kolejką, ale NIE w swoim łóżeczku. Łóżeczko jest banalne, spokojne, nic się w nim nie trzęsie i nie szumi, więc nudą wieje, a Ona jest dzieckiem z wyrzutem adrenaliny w miejscu odpowiedzialnym za miłość do umęczonych rodziców. Se ne da.

Gdy wreszcie hrabianka w łaskawości swej zasnęła i zamierzałam na pół godzinki jeszcze zakopać się w pościeli, Jan Bez Serca postanowił sprawdzić zasięg klaksoniku w swojej ukochanej książeczce o pojazdach. Zasięg klaksoniku był, jak można przypuszczać, wystarczający.

Radosna dwójka małoletnich w moim łóżku jeżdżąca po mnie traktorem i skacząca niczym na trampolinie, to stanowczo za wiele jak na jeden poranek.
Drogi Mikołaju, na gwiazdkę chciałabym dostać paralizator albo duży zapas prozacu. Niezobowiązującą willę z basenem na Bali również przyjmę, jeśli akurat zostanie Ci jakaś nadprogramowa i nie będziesz miał co z nią zrobić.

Chwilowo zatapiam się w kawie.

Harmonogram to podstawa

W porze kolacji Jan zasępił się nieco i ciężko westchnął.

– Tęskniłem dziś za Tatą – wyznał między kęsami bułeczki z serem.
– Och, przykro mi kochanie – pogłaskałam czule bujną czuprynę.
– A za Tobą nie tęskniłem – wypalił przekręcając nóż w moim sercu o 360 stopni.
– Zupełnie? – wyraziłam zdziwienie – Ja bardzo za Tobą tęskniłam.
– Dziś był dzień Taty. Jutro będę tęsknił za Tobą – wyjaśnił ze stoickim spokojem Jan, po czym udał się kontemplować montaż klocków Lego.

Planowanie, level hard.

Porządek? Nie znam.

Panna Lena chodzi sobie po mieszkaniu i zwiedza. Od tygodnia. W wersji pionowej.

Oczy dookoła głowy po raz trzeci.

Oraz to trudny moment dla moich pięknych białych szafek kuchennych z połyskiem. I książek na dolnych półkach w pokoju. Albo zbioru kart piłkarskich Igora.

Poniżej Lena z wentylatorem i filozoficzną zadumą.

image

O szortach i gatunku ryby

Wejść bez pomocy i bez opcji „skoczę wysmarowana masłem z szafy a Ty je tak trzymaj” w szorty sprzed pięciu lat i dwójki dzieci.

Oraz wystąpić w nich na urodzinach Księcia Małżonka, przy ludziach a nie tylko w towarzystwie lustra w łazience.

A do tego złowić jadowite spojrzenie Takiej Jednej Flądry, która w zeszłym roku z satysfakcją sugerowała, że może jeszcze mi tam lekarze jakieś dziecko przypadkiem pozostawili, niczym chustę chirurgiczną, albo nożyczki.

Bezcenne.
🙂

Fonia

Lena z zapałem komunikuje światu rozmaitości w sobie tylko znanym dialekcie. Komunikuje dużo, często i z zaangażowaniem. Niekiedy sylaby ułożą jej się w coś, co starsi bracia uznają za nad wyraz zabawne (a my nie zaoponujemy, gdyż na przykład nie słyszymy) – wtedy oni rechoczą a ona utrwala.

Nie ma to jak zabłysnąć w towarzystwie, elegancko i z namaszczeniem wypowiadając wielokrotnie słowo „du-pa” oraz dodatkowo klaszcząc i śmiejąc się w głos.

Ach.

Wieczorem Młoda Dama wygłosiła monolog, seryjnie domagając się wyrobów z branży wędliniarskiej oraz wczasów.

– Baleron, baleron, baleron, Balaton, baleron…

Chyba skoczę rano do mięsnego.
To bardziej ekonomiczna opcja.