Nowa notka

W piątek wybraliśmy się z Pablosem na konferencję z Księdzem Proboszczem. Konferencja zapowiedziana była na godzinę 19.45 i dotyczyć miała wzmiankowanego już chrztu co to się miał odbyć w niedzielne wczesnopopołudnie. W domu zostawiliśmy Siostrzycę na straży lokatorskich wybryków w temacie grzechotek i gryzaków a sami radośnie udaliśmy się w kierunku plebanii. Radośnie, albowiem nadzieję żywiliśmy, że potrwa toto góra minut piętnaście, dowiemy się kiedy kto zapala świeczkę a kto i na kim kładzie białą ścierkę i co ona znaczy, oddamy zaświadczenia i kartki spowiedziowe a następnie udamy się spokojnie do domu dopić herbatę.

I co? I nic. Konferencja trwała ponad półtorej godziny, dzieci (które nieopatrznie niektórzy zabrali ze sobą) darły się w niebogłosy, Siostrzyca wydzwaniała, ‚mości konferencjer’ grzmiał, geranium usychało na parapecie a niebo pękło i strumienie wody zalały nam ostatnią drogę ucieczki.

Już na wstępie Ksiądz Proboszcz obdarzył nas uśmiechem jadowitego węża z widokiem na zająca ze skokiem w gipsie. Samo to powinno dać nam do myślenia. Nie dało. Potem było już coraz gorzej. Zgromadzeni Poddani (bo rodzice i chrzestni tu wybitnie nie pasują) co i raz ukradkiem zerkali na siebie z trwogą a ksiądz rozwijał coraz to nowe apokaliptyczne wizje naszego domniemanego zepsucia i moralnego upadku wszechświata. Ja rozumiem, że on na co dzień pracuje z najgroźniejszymi zbrodniarzami i nie chcę wnikać w jego metody pracy ale jeśli on tak resocjalizuje jak naucza, to nic dziwnego, że mało z tego wychodzi i zamiast go poważać, słuchać i zaufaniem obdarzać, ukradli mu spod pierdla nową toyotę.

Na początku to jeszcze było całkiem zabawnie bo ‚bawiliśmy się’ w ‚kto by sprzedał kościoł’ i znajomość biblii na wyrywki. Ale jak dorwał z parapetu geranium i zaczął nam tłumaczyć z pełną powagą i nieznoszącym sprzeciwu spojrzeniem, urwawszy suchy badyl, że jak on ten badyl ochrzci to badyl się zazieleni i kazał to powtarzać po siedem razy, to już mi się za bardzo z praniem mózgu skojarzyło. Postanowiłam jednak dotrwać do końca. Zresztą i tak Ksiądz Proboszcz odciął nam drogę ucieczki. Zerkając kątem oka na Pablosa widziałam jedno wielkie bezbrzeżne zdumienie i niesmak. Zwłaszcza po kwestii z ‚amerykańskimi debilami’ od kodu Leonarda Da Vinci i kłamliwymi polskimi mediami, które na Ojca Dyrektora nastają. Widać też było, że ksiądz jest gorącym zwolennikiem mieszania się w sprawy polityczne.

Kiedy już w końcu udało nam się wydostać z dusznej i trwożnej salki na pierwszym piętrze zgodnie stwierdziliśmy, że ktoś tu za dużo ‚mein kampf’ się naczytał. A po tekście, że ‚jeśli rodzice nie będą prowadzać dzieci na niedzielne msze PSIM OBOWIĄZKIEM chrzestnych jest przyjść, spalić im dom i odebrać dzieci!!’ – po czym nastąpił uśmiech dobrotliwego dziaduszki. a potem znowu imperatyw kategoryczny. do sześcianu – utwierdziliśmy się w przekonaniu, że Mistrzu ma poważny problem z osobowością. Bardzo poważny.

Nigdy nie widziałam, żeby obcy ludzie tak szybko biegali po zmroku w jednym kierunku. W kierunku wyjścia.

Na szczęście to jedyny taki ‚kwiatek’ w tym kościele. Reszta księży jest bardziej niż normalna i całkiem przyjemnie się z nimi rozmawia o życiu i piłce nożnej. Rozmowy filozoficzne też znacznie bardziej mnie zajmują gdy nie są monologami i nie noszą znamion łatwiej do przełknięcia papki dla masowego odbiorcy. W domyśle wioskowego głupka. Ponadto mają zbliżony do mojego pogląd na Księdza Proboszcza. Ale o tym sza, bo jeszcze mi podłoży trotyl pod wycieraczkę.

—————————————

Sobotę spędziliśmy na szeroko pojętym ‚się ogarnianiu’ i oglądaniu filmu ‚Hi Way’. Film to nierówny ale obejrzenia wart. Choćby dla uzyskania własnego zdania w temacie wyczynów Mumio Group. Może niekoniecznie drugi czy trzeci raz ale jeden można. Kino miarowo chrzęściło popcornem, chrupało nachos i rżało w innych niż ja momentach ale zupełnie mnie to nie dziwi.

Na ‚Dniu Świra’ też całe stado śmiało się do rozpuku na scenie modlitwy. A dla mnie to chyba było najsmutniejsze. To i plaża. Zmartwiałam wtedy normalnie. I ten śmiech. Pusty taki. I głupi. Pusty jak wiadro.

‚Hi Way’a’ pewnie nie obejrzałabym w domu. Początek jest nużący i ciężko przebrnąć ale jak już się uda to bywa urokliwie. Kwiatkom w stylu ‚ale szanuj się Aśka’, czy ‚bananka na drogę’ wróżę rychłe wrośnięcie w potoczny język dobrego humoru. Zresztą dużo kwiatków było. Ale za długie też były przerwy pomiędzy nimi. To tak subiektywnie. I po czasie pewnym co minął, żeby dystansu nabrać. Na pewno warta zapamiętania jest dla mnie osobiście sekwencja scen z matką czytającą bajkę na dobranoc, porankiem z całującą kobietą i surowym ojcem w ciele dziecka. Nowość i to ciekawa. Mam jednak nieodparte wrażenie, że twórcy mieli zbyt mało pomysłów na trzy filmy a zbyt dużo na jeden. Tylko po co wymieszali to wszystko razem? Czegoś na pewno zabrakło.

Wieczorem Obywatel dostał krzesełko. Z okazji chrzcin. Krzesełko co to plastikowo-metalowe jest, rośnie razem z Dzieckiem, ma pasy bezpieczeństwa, kółka i świetny, funkcjonalny blat na którym mieszczą się wszystkie najważniejsze grzechotki i tygrys co połknął groszki choć w brzuchu ma dziurę. I wszystko fajnie tylko, że za chwilę znów dostał krzesełko. Też na chrzciny. Bardzo podobne tylko, że drzewniane. Chciał nie chciał drugie (bo jeszcze nie rozpakowane) trzeba było w sklepie oddać. Dobrze, że się udało a na przyszłość została nauczka by się chcący obdarować umawiali bo już chyba trzeci raz trafiamy na takie deżacośtam.

Jeszcze bardziej wieczornym wieczorem rozmawiałam przez telefon o ‚szkoda, że mnie tam nie ma na tej chóralnej imprezie’. No szkoda. Ale rozmawiało się miło.

—————————————

W niedzielę od rana złapałam stresa a zaraz za mną Wujek Pablos bośmy sobie uświadomili, że jak chrzest poprowadzi Ksiądz Proboszcz to ja w tym obcasach nawet zwiać nie mam szans bo się przez te kościelne schody raczej zdefragmentuję niż gdziekolwiek dobiegnę. Pablos był blady i sprawdzał rozciągliwość swojego gajera, ja szalałam przed lustrem bo nie wypada przecież z takim pryszczem się Proboszczowi pokazać – jeszcze mi powie, że to za grzechy i wyklnie na wieki wieków hail – tylko Młody zachował zimna krew i spokojnie metodycznie obrzygiwał kolejne meble. Z uśmiechem.

Daliśmy jednak radę. O 12.45 byliśmy już umyci, ubrani, zwarci i gotowi. Na wszystko. Nie przeszkodził nam nawet ulewny deszcz i świeca trzymana w zębach. Bo pod pachą lewą Lokator a pod prawą parasol. Z ulga odetchnęliśmy dopiero w kościele jak się okazało, że na szczęście mszę prowadzić będzie kto inny. Nie Proboszcz. Ktoś mnie tam jednak na górze lubi i nie jest to sąsiad z wiertarą. Siostrzyca, Pablos, Obywatel i ja usadowiliśmy się wygodnie w trzecim rzędzie i obserwowaliśmy. A obserwować było co. Były mamusie z usteczkami w ciup i córunie w tiulach a synkowie w muszkach, byli tatusiowie dumni a bladzi i fotografowie depczący wszystkich wokół ‚bo oni muszą’. Festyn, szopka, bezmyślność i rewia mody polana kasą. Krótko mówiąc nic nowego. Dzieci wyły, mamusie scenicznie szeptały ze wściekłością do tatusiów a flesze oślepiały. U nas był błogi spokój i uśmiechy. Zaprawdę powiadam wyjątkowe mam Dziecko. I jestem Mu za to wdzięczna. Dozgonnie.

Do chrztu Igora nie dorabiam ideologii. Moje prawo. Nikt mnie nie zmuszał, presji nie wywierał, przemyślałam, postanowiłam, na inność jeszcze przyjdzie pora – jeśli przyjdzie. Dostał co dostał, do decyzji dorośnie – to zdecyduje. Wtedy będzie Jego. Póki co cieszę się, że mam to za sobą.

Na obiad pojechaliśmy do Mamutowa do Dziadków. Mamut dostał kwiaty i czekoladki z okazji mamuciego święta, wzruszył się i ucieszył jak nie wiem co, cała trójka małoletnich wnucząt kleiła się do Zdzicha a ja mogłam wreszcie rozmasować obolałe ramiona. Osiem kilogramów ze sporym hakiem wdzięcznie podskakujące przez godzinę to jest coś. Całkiem spore coś. Były uśmiechy i wspominki i było dobrze. Jak dawno nie było. I prawie zapomniałam o tym, że mam, muszę, powinnam, że ktoś, coś, mnie, czy komuś. Walić to w czapkę. Jak się komuś nie podoba to siłą nie trzymam. Tam są drzwi.

Wieczorem zasnęłam snem kamiennym…

I tylko Ten Ząb co Obywatelowi wylazł był już prawie cały psuje nam troszkę humor. Ale tylko troszkę, bo nie ma łez ani marudliwych wokaliz, nawet niepokoju nie ma czy rozdrażnienia. Jest za to 39 stopni gorączki. Poza tym zaraz za Tym Zębem idzie następny. Tuż obok. Obywatel Kasownik będzie się zwał odtąd mój Lokator Osobisty.

Dorastanie Synu to, widzisz, strasznie ciężka sprawa. Pierwsze zęby, pierwsza klasa i pierwsza dziewczyna, przez którą te zęby stracisz. Ale nie martw się. Przeciwnik prawdopodobnie będzie miał o wiele gorzej. Gena nie wydłubiesz (jak mawia Małgośka, albo Just, albo ktoś zupelnie inny – nie pamiętam) a matka Twoja w wieku lat ośmiu jak się tłukła z kolegą to wyszła z tego ze złamanym nosem. On miał złamaną rękę. Z przemieszczeniem. Przemoc od kołyski. Nie ma co.

—————————————

Geranium nie kupię.
Mam coś co się zowie Zamia.
Ponoć nie da się tego uśmiercić bo jest pancerne.
Zobaczymy.
Jak dotąd wygrałam nawet z kaktusem.
Pablos żartuje, że kiedyś do mnie przyjdzie a kwiatki z okna będą wołały ‚pić!’.
W sześciu językach.

Ponad podziałami

Chrzest przebiegł bez zarzutu.
Bez płaczu, bez scen, bez zbędnej szopki, kokardek i fotografa depczącego inne matki po wypastowanych butach by tej jednej zrobić dobre ujęcie.
Tym, którzy byli – Aga z Zośką, mężem i Bornem – sobie przyjechali wszyscy razem, ot tak, Hal, Sobótkowie – dzięki za obecność, reszcie z reszty za chęci i myślenie ciepłe.

Igor Szymon ma już prawo do zbawienia i życia wiecznego w przyszłym świecie.

Chciałam napisać o pierwszym zębie, kolejnych słowach i uśmiechach, pobycie u dziadków, Pablosie, konferencji z księdzem, lokatorskich krzesełkach dwóch, hajłeju w kinie i zapominaniu

ale mam dość.

Amen.

.

Nie okłamałam Cię droga Kasiu i nie wiem skąd się biorą Twoje urojenia. Bo chyba tak tylko mogę to nazwać.
Najpierw sądziłam, że to jakiś kiepski żart. Ale już mi przeszło.
Spotkanie – wyobraź sobie – było przypadkowe choć u mnie w domu, na kolanach trzymałam dziecko ale pewnie mi to nie przeszkadzało w uprawianiu seksu albo choćby ogródka na działce, za różę nie odpowiadam bo to nie ja ją komuś podarowałam a kwiatów do śmietnika wyrzucać nie lubię a nade wszystko nie zwykłam wdawać się w pyskówki, które nie mają za grosz sensu. Odpisałam na Twoje dziwne maile, bo tak mi nakazuje dobre wychowanie i maili bez odpowiedzi nie pozostawiam. Wydawało mi się, że zrozmiałaś. Wydawało mi się.

Spytaj najlepiej męża bo moje zdanie jak widzę ma już swoje miejsce w Twojej głowie.
Nie mam się z czego tłumaczyć a już napewno nie z jakiejkolwiek zdrady, bo traf chciał, że mnie nie dotyczyła. Nie byłam też tą trzecią co próbujesz przeforsować w komentarzach.
Na pewno znajdą się tacy co Ci uwierzą. Powodzenia.

Od siebie tylko powiem – puknij Ty się kobieto w głowę i powtórz operację trzy razy. Może pomoże. Jak na razie widzę tylko, że znalazłaś sobie ujście dla swojej wściekłości na kolegę Grzegorza. To, że Cię – jak twierdzisz – zdradza na Twoim miejscu przemyślałabym poważnie zamiast wycierać sobie kimś gębę. Może i Cię zdradza ale na pewno nie ze mną. Myślę, że niedługo może być Ci bardzo głupio. Po raz kolejny. Tylko ja już nie chcę słyszeć kolejnego przepraszam. Bo najłatwiej kogoś nawyzywać a potem uznać rzecz za niebyłą.

Pominę już może fakt, że Gro wybitnie nie jest w moim typie. Może się nie obrazi. A może tak. Chrzanię to.

Więcej rozmów z zainteresowanym, mniej obwiniania innych o własne kompleksy życzę.

I wiesz co… po prostu nie mam już siły. Walka z wiatrakami nigdy nie wychodzi. A jak ktoś mi zarzuci, że mu ojca harmonią zatłukłam w przerwie na reklamę to już się nawet nie zdziwię.

Ja

gg

+ jak minęła noc?
– całkiem dobrze, tym razem Młody spał do szóstej, więc wyspałam się jak dzika świnia w obierkach
+ wieczorem brzmiałaś dziwnie
– bo wieczorami myślę 😉
+ a przez resztę dnia?
– za dnia pracuję a nie mogę nadwyrężać obwodów bo wszystko pierdutnie
+ no tak, zapomniałam. a w nocy śpisz?
– zazwyczaj. chyba, że też myślę. ale wczoraj w nocy myślałam tylko o Lukrecji i to też najwyżej raz czy dwa
+ od kiedy wolisz dziewczynki??
– od nigdy, myślałam dziękczynnie
+ ?
– pościel od niej mam 😉

I pada deszcz

Wczoraj jeszcze nie padał.
Wczoraj wracałam z pracy i patrzyłam na Dziewczynę Rozlepiającą Ogłoszenia na słupach. Ukradkiem rozlepiającą, bo to absolutnie niedozwolone i surowo karane z artykułu i na mocy ustawy jest.

Szast, prast, tu arkusz papieru śmignął, tam taśma bezbarwna, myk, myk i po robocie. Gdyby nie ten charakterystyczny skrzek taśmy to nikt by nawet nie spostrzegł, że to nie taki zwykły przechodzień z reklamówką czarną a zarobkowicz. No ale z czegoś trzeba żyć. A praca to pewnie niełatwa i stresująca. Tu robić jedno, tam patrzeć czy nikogo – żadnej władzy odgórnej czy oddolnej – akurat niet na horyzoncie. No i nabiegać się trzeba mocno.

Dziewczyna Rozlepiająca zdążyła taśmę i ulotki schować a zza rogu jak szpiedzy z Krainy Deszczowców wyskoczyli miejscy strażnicy co prawo i porządek prowadzą mandatami za ‚przez ulicę w złym miejscu przechodzenie’ bądź ‚ogłoszeń nieprawne rozklejanie’ a nie reagują na kieszonkowców na ten przykład. Nawet gdy im się ich pod nos doprowadzi. Za rękę, za którą delikwenta złapaliśmy. Ot, jakie miasto, taka straż. Albo raczej jakie czasy, tacy kieszonkowcy.

Dziewczyna Rozlepiająca z pewnością marzyła przynajmniej raz o cichej taśmie.

Dwa przystanki dalej wysiadłam a razem ze mną starsza pani. Narzekała, że znów nie można z tramwaju wysiąść bo samochodami zatarasowana droga. A to taki przystanek co od niego trzeba przejść do torowiska przez ulicę. Ale moje myśli już skupiły się na czymś innym. Zobaczyłam staruszka. Chodził o lasce i ledwie się na tych swoich starych nogach trzymał ale chodził uparcie od słupa do słupa i zdzierał wszystkie wiszące na nich ogłoszenia. To o zaginionym psie, na którego czeka Zosia też. A zdzierał to wszystko jak leci z taką zaciętością i agresją, z twarzą wykrzywioną w grymasie złości na wszystkich i wszystko, że aż mnie zmroziło, jak tak na mnie łypnął zza słupa.

Jak bardzo trzeba być wściekłym i co tę wściekłość powoduje?

Skąd tyle agresji w narodzie – pytała Nielot w notce o zabijaniu robala w poczekalni. Skąd tyle otwartej wrogości dodam ja. I takiego metodycznego, zimnego czegoś, co powoduje, że ciarki na plecach ma się z zupełnie innego powodu niż muzyka i wzruszenie. Nie mam pojęcia. Ale ten pan musiał mieć bardzo smutne życie.

Mnie też wiele rzeczy przeszkadza a ogłoszenia na słupach estetyczne nie są i szpecą jak diabli ale to jedna w tych wad, obok których mogę przejść nie zatrzymując się nad nimi dłużej niż ułamek sekundy. Albo ułamki dwa. Inna sprawa, że często z tych ogłoszeń ktoś korzysta – ktoś znajdzie mieszkanie, psa, kota, ktoś sprzeda pralkę. Nie każdego stać na dostęp do internetu czy ogłoszenie w wybiórczej. Poza tym teraz wiem, że ktoś w ten sposób ciężko zarabia bo na własne oczy widziałam. Widziałam zmęczenie i zestresowanie tej dziewczyny. I taśmę słyszałam tak szybką, że nie sądziłam, że tak się da. I od razu inaczej na to patrzę.

Ulotki też biorę. Nawet tylko po to by wyrzucić je później do kosza.

Znów jest nudno

Z okazji piątku Lokatora ze żłobka wysiedli i powiedzie na drogę grzechu i rozpusty Wujek Pablos. Będą siedzieć, oglądać gołe baby, rozmawiać po męsku i w ogóle sodomia z gomorią (jak to mawia Mamut) na całego. Dzięki temu bez stresu i z sercem spokojnym będę mogła czekać na kod dostępu do wyjścia na ulicę i próby dotarcia do domu przed północą. Są duże szanse, że uda się nawet przed padnięciem z głodu.

Z okazji niedzielnego chrztu mamy w piątek wieczór zbiórkę na plebanii. My, czyli mniej lub bardziej szczęśliwi rodziciele i rodziciele chrzestni ich mniej lub bardziej rozdziawionych w uroczym wrzeszczando dziatek. Plebania kojarzy mi się z grubymi kucharkami i zapachem duszonej cebuli. Zupełnie nie wiem czemu bo na przykład Ziucie kojarzy się z serialem w tiwi. Żorżykowi z kolei z filmami porno. On to ma wyobraźnię…

W każdym razie mam nadzieję, że kościół nie zapadnie się pod ziemię z okazji mojej w nim wizyty. Pablos chyba też na to liczy. Bardzo ładny jest (ten kościół bo wujek to za słowo ‚ładny’ mógłby się obrazić) i szkoda by było. No może tylko te kuranty przebrzydłe mogłoby coś uszkodzić z lekka i ściszyć, żeby co godzinę mi szklanki w szafce kuchennej nie brzęczały. Powinnam też zacząć spisywać gdzieś grzechy i to szybko, bo dostałam karteluszkę, z której wynika, iż mam się poddać spowiedzi. Dobrowolnie. Obawiam się, że mogę zablokować jakiegoś księdza uwięzionego w konfesjonale na ładnych kilka godzin. Ma ktoś może jakiś niepotrzebny gruby notes?

Z okazji wprowadzonej prohibicji władnym-bezwładnym udało się osiągnąć cel może nie zamierzony ale za to jak wiele do myślenia dający – naród, nawet ten, który do tej pory upijał się od wielkiego dzwonu, wytoczył się z domów i stylem rozpaczliwym zapełnił kilometrowe kolejki pod monopolami. Ludziska, jak kto stał, brali naręcza, zgrzewki i dwupaki piw, win, wódek i pokrewnych używek i z mina ulgi przemieszaną gdzieniegdzie obawą ‚ale czy na pewno wystarczy?’ powrócili przed telewizory chłonąć dalsze pomysły speców od masowej alkoholizacji. Dziwnie się patrzy na takie ‚ogonki’ wracając autobusem linii 159 w środowy wieczór.

Autobusem wracałam z kolei z okazji próby chóru. Tym razem prowadził Arsen i rozpracowywaliśmy przepiękne cerkiewne brzmienia. Normalnie ciarki na plecach robiły sobie tor wyścigowy. Nie wiem czy jest cokolwiek co lubię śpiewać bardziej. Akordy, które same się układają gdzieś pod powiekami, basem wibrujące powietrze, przeplatanki, kameralny skład i maksimum muzyki. I pionowe strojenie, nie linearne, partia po partii, pionowe, w akordach, oltugeder – to jest to. Kiepsko się to opisuje. Lepiej słuchać. Albo śpiewać. To już w ogóle najlepiej. Spóźniłam się na próbę a i tak nie miałam problemu z melodią. Czuje się samo. Jadąc tym wieczornym 159 nuciłam sobie po cichu ‚otcze nasz… imia twoje… spasi nas ot łuki…’ i też samo się tak. Czasem pocą mi się oczy. Ten typ tak ma. Pyłki pewnie.

Pamiętam, że kiedyś widziałam reklamę jakiegoś grającego sprzętu – walkman, discman, coś w tym stylu. Była sobie dziewczyna i były sobie na jej uszach słuchawki i było sobie metro jakieś w podziemiach. I ona stała tam, zamknęła oczy i zasłuchała się tak i wczuła, że zaczęła śpiewać. Najpierw cichutko, potem coraz głośniej. Potem nadjechał pociąg, dziewczyna przestała śpiewać, otworzyła oczy a na posadzce przed nią zamieniło się od bilonu. Rzucali jej ludzie drobne, ot co. To chyba pięknie musiała. Myślę sobie.

Zupełnie nie wiem czemu akurat teraz mi się to przypomniało. Na pewno nikt nie rzucałby mi pieniędzy pod stopy za zaśpiewanie tego, czego słucham czasem w słuchawkach. Ale też mam tak, po próbach zwłaszcza, że zamykam oczy i śpiewam, może nie tak głośno i nie dla innych, tylko dla siebie i pod nosem, ale śpiewam. Samo się śpiewa. Bo to przecież nie tak umyślnie. Jak się na tym łapię to przestaję i rozglądam się czy aby na pewno nikt nie słyszał. Spaliłabym się ze wstydu. Ale gdzieś w środku chciałabym tak umieć, na głos, ze środka, nieważne kto patrzy i słucha. Się nie bać. Chciałabym być taką dziewczyną. Niekoniecznie w metrze (choć akustyka fenomenalna) i niekoniecznie z drobniakami u stóp (grubsze wszak też byłyby mile widziane). Ale tak śpiewać chciałabym umieć. Że dech zapiera.

W dupie

A przed chwilą się dowiedziałam, że w piątek przyjść do pracy owszem przyjdę… ale nie będę mogła z niej wyjść.

Papież aktualny przyjeżdża i Warszawa zamienia się w jeden wielki bunkier. Szfak!

W tytule napisałam gdzie mam takie rozporządzenia.
Najwyżej mnie rozstrzelają.
Tyle pożytku.

W kontakcie

Czy to normalne, że ciągle sięgam paluchem wew twarz i chcę poprawić sobie okulary, których nie mam?

Halo, zapytowuję ja.

Bo nie wiem ale odkąd mam te kontaktowe soczewki w ślepiach to nie dość, że czuję się jakby kto mnie macał po gałce brudnym paluchem i nawet wiatr przeszkadza (ponoć mam się przyzwyczaić) to jeszcze ten paluch mój własny i osobisty ciągle wędruje wzwyż i niewidoczne okulary poprawia. Na nosie. Na widoku.

Traf chce, że ten paluch to zawsze środkowy jest. Bez aluzji. Serio. Zawsze tak było.

Tylko jak teraz wytłumaczyć tę koincydencję ABS-owi* w tramwaju…

Ps. I faktycznie teraz do wszystkich reklam wplatają wątki z piłką nożną. Nawet w reklamie mrożonej herbaty facet kopie piłę z półobrotu.

* ABS – osobnik Absolutnie Bez Szyi (cytat z Halki)

W sandałach

W żłobku pracuje Pan Bejbisiter. Tak, dokładnie. Ni mniej ni więcej tylko Etatowy Wujek. Całkiem całkiem zresztą ten wujek. Na tyle całkiem, że o ile na dzieciach zrobiło to wrażenie niewielkie raczej, to matki powariowały. Nagle z rana (czyli o siódmej piętnaście bo to jest zwyczajowa pora przekazywania Lokatora Wytwórni Parówek) widuję już nie tatusiów pędzących w przelocie do pracy na pierwsze piętro z pociechami pod pachą, a mamusie – odpindrzone i wyfiokowane jak mało kto o tej porze. No chyba, że ktoś akurat z pracy wraca. Ale to nieco inna branża chyba.

(Just – wierz mi, że nie o zwykły ‚makijaż’ chodzi w tym przypadku. Na pewno nie o dzienny bo taki też robię żeby w ogóle wyglądało, że posiadam rzęsy. Raczej o intensywne cienie do powiek się rozchodzi, szminki, róże i… brokaty. Gęste opary perfum taktownie pominę.)

W każdym razie śmiać mi się chciało dziś straszliwie, bo taka jedna elegancko wydekoltowana mama przyprowadziła córeczkę i czekała aż Bejbisiter Na Białym Rumaku wyjdzie i jej to dziecko zabierze. Usiadła sobie grzecznie na krzesełku, biust wypięła, brzuch wciągnęła, nóżki wyeksponowała na lewoskos… i jakież było jej zdziwienie z rozczarowaniem przemieszane, gdy zamiast Wujka wyszła Etatowa Ciotka. Prawie schowałam się do szafki gdy spytała: ‚a pana Tomusia to dziś nie ma??’. Etatowa na to, że jest ale zajęty.

Okazało się jednak, że Naczelny Żłobkowy Przystojniak jest niezbędnie konieczny. Że bez niego ani dydy. Mamusia odmówiła bowiem wydania córki Ciotce Etatowej, bo ‚Edytka taka przyzwyczajona do Wujka Tomusia jest’…

Dodam może tylko, że Pan Tomuś pracuje w żłobku od miesiąca a dziecko w żłobku jest od roku.

Poza tym myślę, że ta pani spała w nocy na siedząco. O ile spała. Inaczej nie wyglądałaby jak ‚prosto od fryzjera’.

Nie wiem czy podziwiać czy się bać.

Ps. Pepeg ma rację. Rosnę na zgrzybiałą staruszkę-obserwatorkę. O losie! Jeszcze mi tylko wyliniałego ratlera pod pachą brakuje i koka w naftalinowym aromacie maczanego. Pled na parapecie już mam.

Ps2. Just – O siódmej rano tym brokatem?? Z pieskiem? 😉 No to chyba zacznę podziwiać za samozaparcie. Ja wolałabym chyba dłużej pospać. Ale ja się na brokatach nie znam.