W piątek wybraliśmy się z Pablosem na konferencję z Księdzem Proboszczem. Konferencja zapowiedziana była na godzinę 19.45 i dotyczyć miała wzmiankowanego już chrztu co to się miał odbyć w niedzielne wczesnopopołudnie. W domu zostawiliśmy Siostrzycę na straży lokatorskich wybryków w temacie grzechotek i gryzaków a sami radośnie udaliśmy się w kierunku plebanii. Radośnie, albowiem nadzieję żywiliśmy, że potrwa toto góra minut piętnaście, dowiemy się kiedy kto zapala świeczkę a kto i na kim kładzie białą ścierkę i co ona znaczy, oddamy zaświadczenia i kartki spowiedziowe a następnie udamy się spokojnie do domu dopić herbatę.
I co? I nic. Konferencja trwała ponad półtorej godziny, dzieci (które nieopatrznie niektórzy zabrali ze sobą) darły się w niebogłosy, Siostrzyca wydzwaniała, ‚mości konferencjer’ grzmiał, geranium usychało na parapecie a niebo pękło i strumienie wody zalały nam ostatnią drogę ucieczki.
Już na wstępie Ksiądz Proboszcz obdarzył nas uśmiechem jadowitego węża z widokiem na zająca ze skokiem w gipsie. Samo to powinno dać nam do myślenia. Nie dało. Potem było już coraz gorzej. Zgromadzeni Poddani (bo rodzice i chrzestni tu wybitnie nie pasują) co i raz ukradkiem zerkali na siebie z trwogą a ksiądz rozwijał coraz to nowe apokaliptyczne wizje naszego domniemanego zepsucia i moralnego upadku wszechświata. Ja rozumiem, że on na co dzień pracuje z najgroźniejszymi zbrodniarzami i nie chcę wnikać w jego metody pracy ale jeśli on tak resocjalizuje jak naucza, to nic dziwnego, że mało z tego wychodzi i zamiast go poważać, słuchać i zaufaniem obdarzać, ukradli mu spod pierdla nową toyotę.
Na początku to jeszcze było całkiem zabawnie bo ‚bawiliśmy się’ w ‚kto by sprzedał kościoł’ i znajomość biblii na wyrywki. Ale jak dorwał z parapetu geranium i zaczął nam tłumaczyć z pełną powagą i nieznoszącym sprzeciwu spojrzeniem, urwawszy suchy badyl, że jak on ten badyl ochrzci to badyl się zazieleni i kazał to powtarzać po siedem razy, to już mi się za bardzo z praniem mózgu skojarzyło. Postanowiłam jednak dotrwać do końca. Zresztą i tak Ksiądz Proboszcz odciął nam drogę ucieczki. Zerkając kątem oka na Pablosa widziałam jedno wielkie bezbrzeżne zdumienie i niesmak. Zwłaszcza po kwestii z ‚amerykańskimi debilami’ od kodu Leonarda Da Vinci i kłamliwymi polskimi mediami, które na Ojca Dyrektora nastają. Widać też było, że ksiądz jest gorącym zwolennikiem mieszania się w sprawy polityczne.
Kiedy już w końcu udało nam się wydostać z dusznej i trwożnej salki na pierwszym piętrze zgodnie stwierdziliśmy, że ktoś tu za dużo ‚mein kampf’ się naczytał. A po tekście, że ‚jeśli rodzice nie będą prowadzać dzieci na niedzielne msze PSIM OBOWIĄZKIEM chrzestnych jest przyjść, spalić im dom i odebrać dzieci!!’ – po czym nastąpił uśmiech dobrotliwego dziaduszki. a potem znowu imperatyw kategoryczny. do sześcianu – utwierdziliśmy się w przekonaniu, że Mistrzu ma poważny problem z osobowością. Bardzo poważny.
Nigdy nie widziałam, żeby obcy ludzie tak szybko biegali po zmroku w jednym kierunku. W kierunku wyjścia.
Na szczęście to jedyny taki ‚kwiatek’ w tym kościele. Reszta księży jest bardziej niż normalna i całkiem przyjemnie się z nimi rozmawia o życiu i piłce nożnej. Rozmowy filozoficzne też znacznie bardziej mnie zajmują gdy nie są monologami i nie noszą znamion łatwiej do przełknięcia papki dla masowego odbiorcy. W domyśle wioskowego głupka. Ponadto mają zbliżony do mojego pogląd na Księdza Proboszcza. Ale o tym sza, bo jeszcze mi podłoży trotyl pod wycieraczkę.
Sobotę spędziliśmy na szeroko pojętym ‚się ogarnianiu’ i oglądaniu filmu ‚Hi Way’. Film to nierówny ale obejrzenia wart. Choćby dla uzyskania własnego zdania w temacie wyczynów Mumio Group. Może niekoniecznie drugi czy trzeci raz ale jeden można. Kino miarowo chrzęściło popcornem, chrupało nachos i rżało w innych niż ja momentach ale zupełnie mnie to nie dziwi.
Na ‚Dniu Świra’ też całe stado śmiało się do rozpuku na scenie modlitwy. A dla mnie to chyba było najsmutniejsze. To i plaża. Zmartwiałam wtedy normalnie. I ten śmiech. Pusty taki. I głupi. Pusty jak wiadro.
‚Hi Way’a’ pewnie nie obejrzałabym w domu. Początek jest nużący i ciężko przebrnąć ale jak już się uda to bywa urokliwie. Kwiatkom w stylu ‚ale szanuj się Aśka’, czy ‚bananka na drogę’ wróżę rychłe wrośnięcie w potoczny język dobrego humoru. Zresztą dużo kwiatków było. Ale za długie też były przerwy pomiędzy nimi. To tak subiektywnie. I po czasie pewnym co minął, żeby dystansu nabrać. Na pewno warta zapamiętania jest dla mnie osobiście sekwencja scen z matką czytającą bajkę na dobranoc, porankiem z całującą kobietą i surowym ojcem w ciele dziecka. Nowość i to ciekawa. Mam jednak nieodparte wrażenie, że twórcy mieli zbyt mało pomysłów na trzy filmy a zbyt dużo na jeden. Tylko po co wymieszali to wszystko razem? Czegoś na pewno zabrakło.
Wieczorem Obywatel dostał krzesełko. Z okazji chrzcin. Krzesełko co to plastikowo-metalowe jest, rośnie razem z Dzieckiem, ma pasy bezpieczeństwa, kółka i świetny, funkcjonalny blat na którym mieszczą się wszystkie najważniejsze grzechotki i tygrys co połknął groszki choć w brzuchu ma dziurę. I wszystko fajnie tylko, że za chwilę znów dostał krzesełko. Też na chrzciny. Bardzo podobne tylko, że drzewniane. Chciał nie chciał drugie (bo jeszcze nie rozpakowane) trzeba było w sklepie oddać. Dobrze, że się udało a na przyszłość została nauczka by się chcący obdarować umawiali bo już chyba trzeci raz trafiamy na takie deżacośtam.
Jeszcze bardziej wieczornym wieczorem rozmawiałam przez telefon o ‚szkoda, że mnie tam nie ma na tej chóralnej imprezie’. No szkoda. Ale rozmawiało się miło.
W niedzielę od rana złapałam stresa a zaraz za mną Wujek Pablos bośmy sobie uświadomili, że jak chrzest poprowadzi Ksiądz Proboszcz to ja w tym obcasach nawet zwiać nie mam szans bo się przez te kościelne schody raczej zdefragmentuję niż gdziekolwiek dobiegnę. Pablos był blady i sprawdzał rozciągliwość swojego gajera, ja szalałam przed lustrem bo nie wypada przecież z takim pryszczem się Proboszczowi pokazać – jeszcze mi powie, że to za grzechy i wyklnie na wieki wieków hail – tylko Młody zachował zimna krew i spokojnie metodycznie obrzygiwał kolejne meble. Z uśmiechem.
Daliśmy jednak radę. O 12.45 byliśmy już umyci, ubrani, zwarci i gotowi. Na wszystko. Nie przeszkodził nam nawet ulewny deszcz i świeca trzymana w zębach. Bo pod pachą lewą Lokator a pod prawą parasol. Z ulga odetchnęliśmy dopiero w kościele jak się okazało, że na szczęście mszę prowadzić będzie kto inny. Nie Proboszcz. Ktoś mnie tam jednak na górze lubi i nie jest to sąsiad z wiertarą. Siostrzyca, Pablos, Obywatel i ja usadowiliśmy się wygodnie w trzecim rzędzie i obserwowaliśmy. A obserwować było co. Były mamusie z usteczkami w ciup i córunie w tiulach a synkowie w muszkach, byli tatusiowie dumni a bladzi i fotografowie depczący wszystkich wokół ‚bo oni muszą’. Festyn, szopka, bezmyślność i rewia mody polana kasą. Krótko mówiąc nic nowego. Dzieci wyły, mamusie scenicznie szeptały ze wściekłością do tatusiów a flesze oślepiały. U nas był błogi spokój i uśmiechy. Zaprawdę powiadam wyjątkowe mam Dziecko. I jestem Mu za to wdzięczna. Dozgonnie.
Do chrztu Igora nie dorabiam ideologii. Moje prawo. Nikt mnie nie zmuszał, presji nie wywierał, przemyślałam, postanowiłam, na inność jeszcze przyjdzie pora – jeśli przyjdzie. Dostał co dostał, do decyzji dorośnie – to zdecyduje. Wtedy będzie Jego. Póki co cieszę się, że mam to za sobą.
Na obiad pojechaliśmy do Mamutowa do Dziadków. Mamut dostał kwiaty i czekoladki z okazji mamuciego święta, wzruszył się i ucieszył jak nie wiem co, cała trójka małoletnich wnucząt kleiła się do Zdzicha a ja mogłam wreszcie rozmasować obolałe ramiona. Osiem kilogramów ze sporym hakiem wdzięcznie podskakujące przez godzinę to jest coś. Całkiem spore coś. Były uśmiechy i wspominki i było dobrze. Jak dawno nie było. I prawie zapomniałam o tym, że mam, muszę, powinnam, że ktoś, coś, mnie, czy komuś. Walić to w czapkę. Jak się komuś nie podoba to siłą nie trzymam. Tam są drzwi.
Wieczorem zasnęłam snem kamiennym…
I tylko Ten Ząb co Obywatelowi wylazł był już prawie cały psuje nam troszkę humor. Ale tylko troszkę, bo nie ma łez ani marudliwych wokaliz, nawet niepokoju nie ma czy rozdrażnienia. Jest za to 39 stopni gorączki. Poza tym zaraz za Tym Zębem idzie następny. Tuż obok. Obywatel Kasownik będzie się zwał odtąd mój Lokator Osobisty.
Dorastanie Synu to, widzisz, strasznie ciężka sprawa. Pierwsze zęby, pierwsza klasa i pierwsza dziewczyna, przez którą te zęby stracisz. Ale nie martw się. Przeciwnik prawdopodobnie będzie miał o wiele gorzej. Gena nie wydłubiesz (jak mawia Małgośka, albo Just, albo ktoś zupelnie inny – nie pamiętam) a matka Twoja w wieku lat ośmiu jak się tłukła z kolegą to wyszła z tego ze złamanym nosem. On miał złamaną rękę. Z przemieszczeniem. Przemoc od kołyski. Nie ma co.
Geranium nie kupię.
Mam coś co się zowie Zamia.
Ponoć nie da się tego uśmiercić bo jest pancerne.
Zobaczymy.
Jak dotąd wygrałam nawet z kaktusem.
Pablos żartuje, że kiedyś do mnie przyjdzie a kwiatki z okna będą wołały ‚pić!’.
W sześciu językach.