Na ulicy mijają mnie szepty i spojrzenia. Pani Plotka sieje spustoszenie pomiędzy pomidorami na straganie w spożywczym a w windzie wieje ciszą. Taką z gatunku cisz znaczących. Trudno się mówi. I z tym trzeba się liczyć. Mimo dwudziestego pierwszego ponoć wieku i mimo tolerancji, nie_wtykania_w_nie_swoje i rozmaitych etceter. Ludzie są tylko ludźmi i mówić zawsze będą to co chcą. A to, na co nie mam wpływu, staram się zaakceptować. Z całym dobrodziejstwem inwentarza. Nie, żeby mnie nie ciskało czasem, ale nie reaguję. Bez sensu.
U Mamuta w pracy jakiś bardzo nieżyczliwy pan lubi wtykać. Szkoda, że nie to co trzeba i nie w swoje sprawy a jeszcze większa szkoda, że nie ma na tyle odwagi by zwyczajnie spotkać się ze mną i porozmawiać. Skoro taki zainteresowany. Ja zawsze chętnie jakby co. Tylko wprost, z mostu, kawę na ławę i bez owijania. Adres mailowy dostępny dla wszystkich. Nie boję się konfrontacji. Krytyki też nie. O ile jest poparta argumentami a nie tylko oznacza gadanie dla samego podgryzienia i puste słowa na złość. Żeby tylko komuś zrobić przykrość. I szacunku też wymagam. Od każdego, bez wyjątku, rozmówcy. Na wulgaryzmy i prowokacje z zasady nie odpowiadam. Inni niestety wolą uprawiać pseudowerbalny masaż pleców w dość kiepskim wydaniu.
Ja dam sobie radę. Oswoiłam Panią Plotkę i już nauczyła się nie deptać mi po odciskach. Tak mocno. Albo naklejam grubsze plastry. I tylko bliskich mi szkoda.
Bo Mamut po pracy ma coraz smutniejsze oczy…