Migawki

Janek przedwczoraj

wczoraj

i dziś

Igor przedwczoraj

wczoraj

i dziś

I tylko ja właściwie się nie zmieniam…

Nadal czasem mam jedną nóżkę bardziej 😉

Dwa słowa o drewnie w życiu człowieka

Dzięki arcybogatemu doświadczeniu życiowemu, bardzo silnie uświadamiam sobie, że z biegiem lat człowiekowi coraz mniej potrzeba do szczęścia.

Najpierw musi być sześć metrów sześciennych zabawek, koleżanki, słodycze, wieczorynka i mleko bez kożucha w przedszkolu.

Później to ewoluuje w wielu interesujących kombinacjach, by w czasach hulanek i swawoli przybrać postać karty kredytowej oraz przystojnego męskiego ramienia na jej końcu. Opcjonalnie.

Aktualnie stan zen osiągnęłabym mogąc spać nieprzerwanie przez dwa tygodnie. Albo choć przez dwa dni. I żeby reszta świata była nieujebliwa. A ukochana rodzina daleko i w kagańcach.

Ech.

Na starość wystarczy mi solidna drewniana laska.
Będę nią naparzać wszystkie młode, chude i ładne 😉

O próżnym pająku i innych takich

Weekend z dziećmi bardzo owocny.

Janek próbował wyżreć piach z piaskownicy a Igor trenował rzut oszczepem.
W roli oszczepu wystąpił gościnnie kijek do kiełbasek z ogniska.
Wieczorem łazience zastałam dwa szerszenie na oknie i gigantycznego pająka na lustrze.

Jestem bardzo, niezwykle wręcz dzielna, gdyż nie panikując i nie wrzeszcząc spokojnie ubiłam pająka a następnie poszłam po Mamuta. W kwestii szerszeni jednak lepiej by zajmował się nimi ktoś bardziej doświadczony i bez alergii.

Książę Małżonek wrócił z weekendowej wyprawy na ryby o pierwszej w nocy.
Żadnej ryby w jego towarzystwie nie zarejestrowałam.
Przedstawicielek innego znaku zodiaku również.

Może to i dobrze, bo jakoś nie byłam w nastroju do podejmowania gości herbatą.

Jak widać wszystko toczy się dalej swoim torem.
I tylko wewnętrznie wciąż mi w głowie brzmi taka dość smutna refleksja w temacie włosów i wieloletnich przyjaźni.

Mało znaczę.
Po hebrajsku łaska.

Domagam się kategorycznie dodatkowego miesiąca lata

Wczoraj był dzień rowerowy.

Byliśmy całą bandą wszędzie – dosłownie wszędzie – i po drodze zbieraliśmy nienawistne spojrzenia ludzi tkwiących w samochodach uwięzionych korkami, objazdami i tym podobnymi miejskimi strasznościami. A nam było dobrze i przez ten czas mogliśmy nie myśleć o niczym, poza tym, że życie jest fajne. Bo jest.

Mamy nogi, ręce, oczy i uszy, mamy otwarte głowy i bardzo dużo do powiedzenia. Najczęściej wszyscy na raz. Na tym się teraz będę skupiać.

Między drugą a trzecią przerzutką pod górkę podjęłam solidne postanowienie, że będę mniej oglądać się na innych i pochylać z troską nad ludźmi, którzy nawet tego nie zauważają, a częściej patrzeć przed siebie. Czasem trzeba. Może zobaczę coś miłego. Chciałabym.

Koniec pracy na dziś.

Idę kopać tunele w piasku i zbierać fajne kamyki.

Kamyki zbieramy po to, by potem ubarwić je jednokolorowo a następnie malować na nich serduszka, żaby, dżdżownice, kwiatki i przeokropne potwory ziejące ogniem, czosnkiem i innymi intensywnościami.
Co kto lubi.

No i trzeba bujnąć się w hamaku raz, czy pięć.
Żeby się nie stęsknił zanadto.

7.15, numerek trzeci

Z Centrum Zdrowia Dziecka, po trzech godzinach wysiadywania w różnych poczekalniach odeszliśmy z kwitkiem… na badania gospodarki fosforowo-wapniowej dla obu chłopców. Tyle.

I właściwie to Pani Doktor nie wie, po co przyszliśmy i czego oczekujemy.
My też nie wiedzieliśmy.
Raczej jednak nie spławienia.
Na nasze pytanie „co dalej” nie otrzymaliśmy odpowiedzi.
Spychologia do innych poradni.
Zainteresowania sprawą: zero.

Dentinogenesis, Amelogenesis + próba oszacowania stopnia Osteogenesis imperfecta (jest szansa, że OI znikome, albo tylko u jednego).

Jeśli będę chciała wpłacić jakąś cegiełkę albo coś na ten szlachetny przybytek, to proszę wziąć potężny rozmach i kopnąć mnie w tyłek. Rodzic jest tam złem koniecznym i tak właśnie się go traktuje. Porady w stylu „trzeba było zrobić badania genetyczne przed pojawieniem się dzieci” i znaczące zawieszenie głosu, żeby na pewno do nas dotarło, że jej zdaniem nie powinniśmy się na nie decydować, są istotnie wiele do sprawy wnoszące. I budujące jak cholera.

Jestem dziś zła.
I rozbeczałam się całkowicie bez sensu.

Nie mam siły o tym rozmawiać.

Do bani

Trzynasty.
Zbiłam lusterko.
Fioletowe. Z Hanną Montaną.
Nie żebym była akurat z nim jakoś szczególnie związana, ale dobrze się przed nim malowało oko.
No i te siedem lat nieszczęścia trochę mnie jednak deprymuje.
Czekam na kota, ewentualnie zakonnicę z wiadrami… a potem może pójdę się położyć.
Pod biurkiem w pracy.
Udam, że upadł mi ołówek.
I podnoszę go przez osiem godzin.
Hmm… może nie przejść?
No to napiję się kawy.

Sława, mężczyźni i pieniądze

Ze zjawisk wymienionych w tytule notki mam tylko mężczyzn. Urodzaj prawdziwy. Na stanie jest co najmniej trzech, a jakby wliczyć Dziadka Zdzisia, to czterech. Podobno dwóch jest nawet całkiem dorosłych, ale chwilami mam wrażenie, że to tylko pogłoski.

Jeśli chodzi o sławę, to właśnie trafiłam do blogowego panteonu gwiazd. Loża kultowa. To brzmi jakoś tak nobilitująco, prawda? W każdym razie jestem w samym środku wybitnych osobistości słowa pisanego między ciastkiem a kawą i błyszczę się na nieboskłonie jak wiadomo co, komu i kiedy.

Mogę się na ten przykład dowiedzieć od sąsiada, że Anna Mucha czeka na drugie dziecko. A od drugiego, że Violetta Villas nadal ma wielu fanów. Gdybym chciała poznać wachlarz możliwości rejestracyjnych pojazdów, to też nie kłopot. Albo dowiedzieć się o ważkim problemie zdejmowania koszulki przez prawdziwego macho…

Całe szczęście, że Chuda też tam jest. Nie czuję się tak dramatycznie na tym środku oceanu.

Ps. Zapomniałam napisać, że oczywiście ciągle z żywym zainteresowaniem i niecierpliwością czekam na te pieniądze, co to wraz z mężczyznami i sławą będą się dobijać do moich drzwi. Ostatecznie mogą przyjść nawet bez wspomnianego towarzystwa.

W kwestii planów

Temperatura powietrza i ciała – wspólna.
Rusztowania za pracowym oknem – w budowie.
Lato w mieście w rozkwicie.

Gdzieś pomiędzy brzękiem żelastwa, warkotem wiertarki i cięciem styropianu (ałć) mam jednak taką refleksję, że bardzo lubię lato.

O całą galaktykę bliżej mi do upału niż najlżejszego nawet przymrozku.
Poza tym zawsze wolałam się rozebrać, niż zmarznąć.
I lody można jeść bezkarnie hektolitrami – po głębszym zastanowieniu, to nawet trzeba, a nie można.
Wyjście z dziećmi trwa kilka sekund a nie kilkanaście minut i nie potrzeba właściwie niczego, prócz wody i jakiejś awaryjnej pieluchy dla Janka.
A na urlop można zabrać jedną sukienkę, jedne spodnie i trzy t-shirty, a nie pół szafy rozmaitości „bo nigdy nie wiadomo”.
Aczkolwiek zawsze zabieram pół szafy, bo przecież nigdy nic nie wiadomo.
Ale miło mieć świadomość, że to moja prywatna fanaberia, nie zaś konieczność.

Lato w Warszawie też lubię, nawet pomimo utrudnień komunikacyjnych, bo jest tak cudownie mniej ludzi wszędzie i nikt nigdzie nie gna jak tabletka na przeczyszczenie. A na rogu po drodze do pracy jest jeszcze moja ulubiona Pani z Malinami. Wcześniej była ulubioną Panią z Truskawkami oraz Czereśniami. Pani ma wbudowaną opcję aktualizacji sezonowej. Jesteśmy już dość zaprzyjaźnione i zawsze życzymy sobie miłego dnia.

W perspektywie mam jeszcze wyprawę do Danowskich z Halką i dziewczynami. Ach.

Dziateczki nasze wszystkie zajmą się sobą i gmeraniem w kamyczkach, tudzież zbieraniem muszelek, opcjonalnie grą w piłkę, bo przecież są bardzo kochane i miłe (ekhem), mężowie (albo inne przyjaciółki) będą dzwonić z uprzejmym zapytaniem „jak tam?” a my po również uprzejmym zapewnieniu ich, że „świetnie, bosko oraz wspaniale”, będziemy nogami z pomostu mieszać wodę w jeziorze. Żeby się równo po szuwarach rozchodziła.

Taki mam plan na sierpień.

Żyć nie umierać 🙂

======================

update
plan był i się zmył

Bramka numer dwa

69 rocznica Powstania Warszawskiego.
Młodzi ludzie zatrzymani w kadrach na czarno-białych wyblakłych fotografiach. Uśmiechy, całkiem jakby to miał być film, a nie ich ostatni dzień w tym miejscu.

Świat się nie zatrzymał, wszystko biegnie tylko sobie znanym torem.
W kalendarzu imieniny Piotra i Juliana.

Janek pierwszy dzień w żłobku po wakacjach.
Włączył syrenę nie czekając do godziny 17.
Ech.

Czasami mam wrażenie, że mam do wyboru tylko dwie opcje: „kiepską” oraz „nie najlepszą”. Musi się chłopak hartować. Nie ma wyjścia.