Dla koparki można wiele

Szpitalna poradnia pedodoncji na Miodowej 18.

Janek, moja mała puchata kulka, siedzi grzecznie na fotelu z otwartą paszczą i spokojnie znosi gmeranie w uzębieniu przez dość liczne konsylium w białych fartuchach. Nasza wada jest rzadka, więc i zainteresowanie lekarzy spore.

Młody rzeczowo odpowiada na pytania jaką pastą i ile razy dziennie myje zęby, że owszem lubi, nie przepada za fluoruzacją żelem, ale myje, bo trzeba. Pani Doktor jest pod wrażeniem. Po zakończonym badaniu tłumaczy Jankowi, że za trzy miesiące założy mu metalowe korony na dwa ząbki, żeby się trochę wolniej ścierały, potem na kolejne dwa. A potem zobaczymy.

Na do widzenia Janek słyszy jeszcze, że był bardzo dzielny.

Z miną komandosa odpowiada na to:
– Mama obiecała mi koparkę, to jestem.
A po chwili dodaje:
– Mama u dentysty też nie płacze.

Gdy wychodzimy, bardzo szybko mrugam i usiłuję pozbyć się tej guli, którą mam w gardle.

O wiele bardziej wolałabym obdarować Go tylko kolorem oczu i paskudnym kłótliwym charakterem. Tę jedną rzecz naprawdę mogłam sobie darować.

Koparka jest żółta.
Świetnie odnalazła się w piaskownicy.

Sobota, 25 lipca

Dzień, w którym Matka Dzieciom poczuła, że ma dość bycia Matką Dzieciom i zapragnęła pobyć Bajką Sobie.

Tydzień był burzliwy nie tylko w kwestii aury. Małoletnia trójka w wieku 1,5-4-10 potrafi zrobić tajfun z niczego, całkiem jak MacGyver bombę z zapałki. Tylko, że MacGyver był jeden i dość szybko się zmywał, by wrócić w odcinku za tydzień. A dziateczki zmyją się za lat dwadzieścia z hakiem, przy pomyślnych wiatrach.

Tymczasem Książę Małżonek wrócił z trasy, odczekałam zatem przepisowo aż ogarnie się i posili… po czym pobrałam torebkę oraz zamiar i wraz z nimi udałam się – jak oznajmiłam – spokojnie poczytać gazetę. Z zacięta i kategoryczną miną pod tytułem „idę po zapałki, nie szukajcie mnie przez najbliższe 20 lat”. Pozostawiając resztę licznej rodziny w rozdziawie paszczęk. Gdyż poczytać wybrałam się pociągiem i do kawiarni. Sama, ot tak. I jest mi z tym zajebiście. Wszak lektura najlepiej smakuje z kawą i ciastkiem. Czyż nie? No. Spokojnie poczytałam, odetchnęłam, popatrzyłam na ludzi, którzy niczego ode mnie nie chcą i już nie pragnę mordować tak bardzo.

Na uszach Deftones, Sia, 30 seconds i Brodka w kombinacji losowej. Tak. A wieczorem planuję pójść na rower. Sama ze sobą. Tak bardzo się za sobą stęskniłam.

image

Maliny

Kupowanie pudełka malin w drodze do pracy znajduję bezcelowym. Połowa znika już w pociągu. Chyba, że gdzieś utkniemy po drodze, to całość.

Oraz czekam na urlop. Dwa tygodnie sierpniowego pięknego lata. Gdyż ponieważ albowiem tygodniowy urlop jest jak jedno ciasteczko. Tylko zaostrza apetyt.

Wymarzone wakacje

Teatrzyk Piątka z 20 Odnóżami przedstawia: Wymarzone wakacje.

Igo – czytając plakat konkursowy przy szkolnej świetlicy:
– Moje wymarzone wakacje… No, oczywiście Liga Mistrzów, własne boisko i codziennie mecze.

– Uhm – udałam zrozumienie.

– I dogrywki, i karne… – rozmarzył się Pierworodny – I ciągle jadłbym lody i jeździłbym rowerem.

– Janek pewnie też – zauważyłam, gdyż Syn Młodszy najchętniej nawet komara ucinałby zwisając z siodełka biegówki.

– Janka wymarzone wakacje to rower, kopanie dołów na podwórku i chodzenie z Babcią do sklepu po bułeczki z serem – uściślił Igo, a w końcu brat wie najlepiej.

– Lenka wymarzone wakacje spędziłaby w waszym pokoju bawiąc się samochodami i klockami Lego – zauważyłam pomna upodobań Córki.

– A Tata pewnie łowiłby ryby z Wujkiem, jadł golonkę i grał w tenisa z kolegami – orzekł z miną znawcy potomek.

– Wiedźminem na komputerze i zimnym piwem w lodówce też by nie pogardził – dodałam tłumiąc chichot.

– A Ty, Mamo? Jakie masz wymarzone wakacje?

– Dwa miesiące na bezludnej wyspie w pięknym domu z bali z bogatą biblioteczką i świetnie wyposażoną spiżarnią… – na samą myśl uśmiechnęłam się do siebie.

– Eeee na pewno tęskniłabyś za nami – prychnął pewien swego Igor.

– I bez zasięgu – dodałam.

Okablowanie

Mam wściek. Obóz piłkarski, na który Igo nastawiał się od pół roku, nie odbędzie się. Najpierw wszyscy byli chętni, a potem część rodziców wybrała all inclusive w ciepłych krajach. Reszty, podobnie jak nas, zwyczajnie nie stać na takie urlopy. I finał jest taki, że Igo spędzi całe wakacje w Warszawie. W tej cenie i w tej chwili nie mamy żadnej alternatywy.

Uwielbiam takie sytuacje – zaliczki wpłacone, urlopy odpowiednio rozplanowane, ale last minute na plaży wygrywa, bo super promocja. I cała grupa może podziękować kilku jakże miłym rodzinom.

U kardiologa obstawiałam kłopoty z młodszą dwójką a tymczasem to nasz sportowiec został nominowany do grubszego przeglądu. Serducho ma, owszem, nawet na miejscu, ale nie do końca posłuszne.

Igo zatem od wczoraj ma holter. Okablowany i z gustowną torebusią zadaje szyku na dzielni, wzbudzając podziw i zazdrość małoletnich a zaniepokojenie wśród rodziców.

Pierwsze, o co zapytał lekarza, to czy będzie mógł jeździć na rowerze.
Najbardziej spodobała mu się opcja dnia bez kąpieli rzecz jasna.
Na szczęście dziś popołudniu ustrojstwo znika u kardiologa a ja będę mogła wymoczyć go w wannie.

Ja wiem, że częste mycie skraca życie, a mycie nóg to Twój wróg, ale bez przesady.

Cała Polska czyta dzieciom

Śniło mi się pukanie do drzwi. Im bardziej ktoś w te drzwi łomotał, tym bardziej nie mogłam się zmusić, by wstać i otworzyć. Oraz coraz bardziej bolała mnie głowa.

W końcu otworzyłam jedno oko. Zabrałam Lenie książkę, którą okładała mnie po czaszce. Pukanie do drzwi ustało.

Nie ma jak bliskie spotkania z literaturą.

Marian, tu jest jakby luksusowo

Leniwe niedziele są najlepsze.

Zamiast wymyślać obiadowe cuda-wianki, które jedno dziecko tylko obwącha, drugie stwierdzi, że miało ochotę na coś innego, czego akurat nie ma, a trzecie łaskawie skubnie kilka kęsów i poprosi o parówkę albo chleb z masłem, zrobiłam dziś spaghetti z duszonym w papryce kurakiem i mnóstwem sosu z pysznych pomidorów, z tamtym serem, czosnkiem, oregano i bazylią. Obiad zniknął z talerzy w 6-15 minut a garnek z sosem został wylizany do czysta.

Podobne cuda robią najprostsze na świecie i niezastąpione w upały młode ziemniaki obficie posypane koperkiem z sadzonym jajkiem.

A na deser dużo czereśni.

Książę Małżonek pojechał do pracy. Mam nadzieję, że mimo burz będzie spokojnie.

Igo czyta z zapałem Mity greckie dla dzieci, Janek słucha z otwartą buzią i dopytuje o szczegóły garderoby bohaterów oraz dlaczego tam nie było samochodów.

Lena od wczoraj robi po trzy samodzielne kroki, bije sobie brawo, chichocze i pada na pupę. Po czym znów chichocze. Umęczona wielce tym wysiłkiem raczyła była zasnąć.

Matka dzieciom je lody orzechowe i ogląda Galimatias. Po raz 3548 śmieje się z tych samych dialogów. Jest jej dobrze i ani myśli prasować. Jutro też jest dzień. A pojutrze jeszcze bardziej.

Po grecku

Na przystanku Pani z pieskiem. Piesek modny bo mały i mieści się do torebki. Pani przez telefon referuje koleżance minioną dobę, ze szczegółami oraz, że ma nową bluzkę z Francji. Tipsy ma raczej z Grójca. /Sorry Grójec/

Znudzony piesek usiłuje zasnąć ale Pani jest akurat przy wczorajszym lunczyku, brunczyku i pysznej latte z posypkOM.

Ommm powtarza we mnie mój wewnętrzny dżin.
Ommm spełnię trzy życzenia za rozładowaną baterię.
Ommm wizualizuję pomost nad jeziorem i małe okonie rzucające się na prażynki tuż nad taflą wody.

Autobus. Jesteśmy uratowani.

Pani z pieskiem chowa telefon i wstaje. Dumnie prezentuje bluzkę z charakterystyczną wieżą i napisem PARYS.

Trojański królewicz przewraca się w mitologii.

Ja rechoczę całkiem przaśnie i zupełnie nie światowo.

Tajna broń

Jak jednym zdaniem spowodować święty spokój i wdzięczność pasażerów w autobusie linii 517 kierunek Ursus Niedźwiadek o 6:45?

Nic prostszego.
Weźmisz czarno kure…
A nie, to nie to.

Wystarczy jedno chłopię w wieku około lat 20, które wściekłym bitem dobiegającym z własnych prywatnych uszu terroryzuje poranny letarg umęczonych tak wczesną porą współpodróżnych.

Nieznośny ów i jazgotliwy dźwięk wwiercał mi się w płaty czołowe do tego stopnia, że uniosłam swą boskość, zmaterializowałam się obok podrygującego młodzieńca, pochyliłam się nad nim z troską dawnego operatora gilotyny i znacząco spojrzałam usiłując zogniskować jego rozbiegany wzrok na sobie.

Chłopię złapało ostrość, wyjęło słuchawkę i pytająco zastrzygło uchem.
Wielomatka we mnie przybrała TĘ minę a następnie głosem nie znoszącym sprzeciwu wycedziła:

– Kolego, albo zainwestuj w lepsze słuchawki, albo w lepszą muzykę – tej wszyscy mamy już dość.

Książę Małżonek mawia, że w razie wojny On mnie wyśle na tyły wroga i wystarczy, że będę z wojskami nieprzyjaciela rozmawiać, wszyscy sami zbiegną w popłochu.

Nie wiem dlaczego tak twierdzi. Zupełnie.

Nocne atrakcje

O drugiej z minutami obudziło nas dość uporczywe w odbiorze bzyczenie. Komara odrzuciliśmy od razu. Sądząc po liczbie decybeli,  musiałby bowiem nawiać z filmu grozy kategorii D o przerażających rozmiarów owadach atakujących ludzi w bliżej niesprecyzowanym celu.

Bzyczenie za oknem przybierało na sile. Książę Małżonek, wiedziony ciekawością, wstał i postanowił sprawdzić ki czort hałasuje po nocy.

– Kochanie, to również nie zbłąkany paralotniarz – orzekł z dziwną miną.
– A któż, ach któż? – spytałam lekko już nawet rozbawiona, gdy minęła mi pierwsza irytacja.
– Dwóch panów. Jeden z kosiarką, drugi z dmuchawą.

W nocy, jak powszechnie wiadomo, najlepiej kosi się trawę.

Ze śmiechu zapomniałam dopytać czy mieli latarki czołówki, czy też wystarczył im wątły poblask latarni, w których jakiś czas temu wymieniono lampy na ekologiczne i właściwie od tej pory równie dobrze można świecić oczami.

Niezbadane są wyroki urzędników w sprawie miejskiej zieleni.