Wszyscy do kółeczka, czyli przedszkole tuż przed startem

Janek zaliczył drugi dzień adaptacyjny w swoim nowym przedszkolu, do którego będzie dreptał od września. Zapakowaliśmy Lenę do wózka, Jasia uzbroiliśmy w okrycie wierzchnie plus uroczy czerwony kapelutek i pomaszerowaliśmy dziarsko pod adres, który stanie się dla nas w najbliższym czasie bardzo ważny.

Takie dni adaptacyjne to bardzo mądra i potrzebna sprawa. Dzieci mają szansę poznać od środka nowe miejsce, całkiem miłe ciocie, kolegów, koleżanki, nowe, ciekawsze zabawki, obwąchać wszystkie kąty a rodzice mają okazję przekonać się, że przedszkole to odpowiednie miejsce dla ich skarbów i nikt nie przerobi tam ich dzieci na parówki.

Ja swój pierwszy dzień w przedszkolu pamiętam do dziś i to bynajmniej nie z uwagi na miłe ciocie i interesujące zabawki, czy nawet fajne koleżanki i kolegów. Mój pierwszy dzień w przedszkolu to była trauma, zarówno dla mnie, jak i dla Taty, który mnie do owej placówki wlókł, niósł i turlał. Gdyż albowiem po drodze uruchomiłam tak dalekosiężną syrenę, że spokojnie słyszano mnie w promieniu 50 kilometrów. Wszystko przez to, że kiedyś dzieci brano do przedszkola z zaskoczenia. Nie było dni adaptacyjnych, spotkań integrujących, delikwenta pakowano w fartuszek i na głęboką wodę do kożuchów z mleka i szpinaku. Rodzice coś tam próbowali przebąkiwać, przygotować psychicznie, zachęcić, ale zawsze co zobaczyłem, obwąchane, poznane, to fajniejsze. W efekcie do przedszkola wtedy nie dotarłam a mój pierwszy w nim dzień doszedł do skutku nieco później.

Janek jako dziecko żłobkowe z założenia powinien przejście do przedszkola potraktować bezstresowo, bezproblemowo, bezboleśnie… Reguły jednak nie ma. Każdy jest inny i w inny sposób oswaja sobie rzeczywistość.

Oczywiście o przedszkolu sporo mu opowiadaliśmy i to w samych superlatywach, a mimo to przy wejściu nóżki zrobiły mu się troszkę w drugą stronę. Musiał się biedaczek namyślić. Bo on raczej z tych trudno znoszących wszelkie nowości. Ale wszedł. Rozejrzał się, zogniskował rój małoletnich, popatrzył na nas i złapał Tatę za nogę. Potem jednak spostrzegł również zabawki i ciekawość odkrywcy wzięła górę. Upatrzył sobie zieloną śmieciarę – byliśmy uratowani.

W przedszkolu od razu było widać, dla których rodziców to pierwsza przygoda z tego typu przybytkiem. Oprócz tego, że zdecydowanie bardziej przejęci niż potomstwo, to jeszcze dzieci tych państwa miały przepiękne ubranka z całą masą guziczków, pętelek, haftek, kokardek. Spodenki odprasowane w kancik i na szeleczkach, sukieneczki zaś falbaniaste z butami a rozpinane wyłącznie z tyłu. Wszystko pięknie, ale biorąc pod uwagę kwestię szybkiego dostępu w sprawach toaletowych, co w przypadku statystycznego przedszkolaka jest sprawą priorytetową, to chciałabym zobaczyć czas takiej Pańci Mamusi synka w kancik i na szelkach w chwili, gdy on w ferworze zabawy nagle z paniką w oczach bąknie: siku! Bezcenne podejrzewam.

Ciocie przedszkolanki przemiłe. Widać, że odchowały już z sukcesem trochę roczników dzieci. Od razu jedną sobie Janek przygruchał i właściwie już jesteśmy o niego spokojni. W grupie dwadzieścioro czworo dzieci, na pierwszy rzut oka wszystkie fajne, brak wyraźnie wybijającego się ancymona. Nasz ma szansę być pierwszym. Aczkolwiek chwilowo bliżej mu do pociesznej ciapy niż walecznego tygrysa.

Młody zdzierżył gdy Ciocie kazały sprzątać zabawki i zaprosiły wszystkich do kółeczka, wytrzymał dzielnie „Starego niedźwiedzia” i „Baloniku nasz malutki”, nawet pociąg, który jedzie z daleka. Zbuntował się dopiero przy zwiedzaniu przedszkola. Zwłaszcza mycie rąk okazało się sytuacją krytyczną.

No ale jak powszechnie wiadomo, po pierwsze, prawdziwy mężczyzna w wieku przedszkolnym myć niczego nie lubi, bo nie po to mozolnie tą warstwę ochronną przez cały dzień gromadził, a po drugie, brud po centymetrze sam odpada. Sami więc rozumiecie.

Janek nakłaniany do poczynienia stosownej toalety, naburmuszył się, napęczniał, ucapił nogę Taty ponownie i przywarł do niej na dobre. Cóż, pomyślałam roztropnie, dobrze, że mamy blisko. A jeszcze lepiej, że to nie moja noga. Młody bowiem ma uścisk łapek niczym rotweiler w zakresie paszczy. Niesłychany.

Na szczęście z opresji wyratowała nas jakaś dziewczynka, która akurat zaczęła rozgłośnie płakać i zdeklasowała Janka z przytupem. W tej sytuacji najwyraźniej nie było sensu dalej grać o miejsce na podium, zatem nasz przedszkolak powrócił do śmieciary. No a później były balony i to już w ogóle bardzo mu się podobało.

W poniedziałek kolejny dzień przedszkolnej przygody. Jaś pytany, czy pójdzie pobawić się z nowymi dziećmi w przedszkolu, uśmiecha się zagadkowo i mówi „tak”, po czym biegnie po buty. Chyba więc nie było tak źle. Sztamę z Ciocią Gosią już ma. Na do widzenia oczywiście były całuski.

image

Młodość w obiektywie

Lena skończyła dziś dwa miesiące. W tej jakże śmiałej stylizacji postawiła na róż, który szczęśliwie w tym wieku nie razi tak, jak mógłby.

image

Janek w dniu imienin jest uroczy jak zawsze i nade wszystko kocha jeździć koleją. Tu osobista podręczna lokomotywa i uśmiech numer pięć.

image

Igor w wersji Młodopolski Poeta Z Różą urzeka niczym Cary Grant. Przezornie zaraz po zdjęciu czmychnął pograć w piłę na podwórku. Są jakieś priorytety.

image

A codziennie od 18-tej mamy gremialny mundial kanapowy. Bycie mamą co najmniej jednego przyszłego mistrza murawy zobowiązuje 🙂

Halo, to ja, nadal żyję i mam się świetnie… momentami

Wielodzietność to sport ekstremalny.

Ma oczywiście całą masę uroków – jeszcze nie do końca poznałam wszystkie, właściwie to poznałam na razie kilka, ale wierzę, że najlepsze dopiero przede mną – ale poza cudownymi widokami, solidną dawką endorfin i uczuciem jakby 12 godzin pędziło się wyścigówką w bliżej nieokreślonym kierunku, przeważa jednakowoż wyrzut adrenaliny przeplatany z palpitacjami serca. Czasem mam uczucie jakbym się bardzo mocno rozhuśtała na huśtawce i nagle usłyszała taki charakterystyczny trzask… Rozumiecie.

1. Bo oto odkładam do leżaczka-bujaczka uśpioną po pieczołowitym uspokajaniu Córkę.

2. A uspokoić ją było ciężko, oj ciężko, gdyż albowiem spotkała się nagle z czółkiem Syna nr 2, Jana, który to w przypływie braterskich uczuć zalewających go od stóp do głów, postanowił przytulić się do niej i dać solidnego całusa, ale jak na 2,5-latka słabo wymierzył odległość, masę i prędkość własnych 15 kilogramów.

3. Pieczołowicie uśpiona Córka wreszcie smacznie śpi, Mamusia oddycha spokojnie i nie bez ulgi, świat znowu jest piękny i można pomyśleć o chwili dla siebie.

4. Wtem do pokoju z wrzaskiem wpada Syn nr 1, Igor i oznajmia tonem kategorycznym jak na prawie 9-letnie chłopię, że on się z Jankiem bawił nie będzie, ponieważ Janek właśnie zniszczył mu:

a. samolot mozolnie i samodzielnie składany z klocków Lego,

b. album z naklejkami piłkarskimi, które jak wiadomo są aktualnie cenniejsze od złota, królestwa i połowy księżniczki,

c. porządek, nad którym właśnie pracował i dopiero co go zaprowadził,

d. reputację.

5. Z chwilowej zadumy, jak to możliwe by w tak krótkim czasie zniszczyć aż tak wiele, wyrywa mnie wrzask Syna nr 2, Jana, który najwyraźniej również postanowił poskarżyć się mnie i reszcie świata na niedolę, niesprawiedliwość społeczną i kryzys w stosunkach międzynarodowych.

6. Lena kwili z leżaczka-bujaczka i jak wiadomo ma krótki lont, po Mamuni, zatem mam jakieś 30 sekund zanim rozedrze się zupełnie nieprzyzwoicie jak prosię w chlewiku.

7. Ogłaszam tonem nie znoszącym sprzeciwu, że liczę do trzech i ma być spokój i że:

a. nie ma takiego samolotu z klocków Lego, którego nie da się zbudować na nowo, a na szczęście jako Matka Przewidująca przechowuję instrukcje,

b. istnieje taki wynalazek jak taśma klejąca i nawet ją posiadamy,

c. porządek jak wiadomo jest stanem ulotnym ale odnawialnym i chętnie pomogę w zagnaniu do jego odnawiania winowajcę,

d. nie da się zniszczyć czegoś, czego nie ma i że Igor stanowczo ma ograniczyć oglądanie u Dziadków seriali dla istot dorosłych, gdyż potem gada głupoty, których nawet nie rozumie.

8. Porywam wrzeszczące już i purpurowe niemowlę w ramiona i utulam ponownie, utulam, kołyszę, utulam, kołyszę…

9. Jednocześnie wydaję dyspozycje nocnikowe Jankowi i odpytuję Igora z angielskiego – test już lada dzień.

10. Odkładam uśpioną znów Córkę na leżaczek-bujaczek i spocona jak po maratonie postanawiam:

a. zmienić Synowi nr 2 spodenki, gdyż miał wypadek i jeszcze musi potrenować celność,

b. napić się wody,

c. sprawdzić igorowe lekcje,

d. wziąć prysznic,

e. nie oszaleć.

Czy udało mi się to wszystko? Czy świat przetrwał i wszyscy przeżyli? Czy lekcje były odrobione? Czy Janek dziarskim tupotem tłuściutkich kopytek i radosnym śpiewem forte fortissimo, że „jedzie pociąg z daleka” nie obudził siostry po raz enty? Czy Mamunia nie powinna aby teraz zażywać relaksu z Martini w SPA&Wellness w jakimś Miłomłynie? Czy w moim życiu jest miejsce na medytację i ćwiczenia oddechowe wg hrabiego doktora Marka?

Dowiecie się w następnym odcinku.

Aktualnie Janek ma anginę, Igor sprawdziany drugoklasisty, z Leną wczoraj spędziliśmy pół dnia w szpitalu na Niekłańskiej, gdyż jej Pani Doktor nie podobały się wyniki krwi młodej, Książę Małżonek ma w weekend operację przegrody, którą mu kiedyś już przełożyli i teraz podejście numer dwa. A ja jak wiadomo mam wyćwiczoną maksymę pod hasłem kwiat lotosu na tafli jeziora. Zatem keep calm and grow a mustache.

Dzieci to prawdziwe wyzwanie. Ahoj przygodo!

Idę wypić duszkiem litr mineralnej z myślą, że to chłodny, orzeźwiający, wybitnie alkoholowy drink. Może być bez palemki.