Rehabilitacja

Od jutra Matka Dzieciom zaczyna dwutygodniową rehabilitację kręgosłupa. Znając jej ostatnie szczęście do przyciągania urazów i pakowania się w sposób nieplanowamy w chłodne objęcia NFZ-tu powinna zawinąć się w kołdrę i tunelem aerodynamicznym miękko dopłynąć do przychodni punktualnie na 8:00.

Niestety po drodze, prócz drutów kolczastych poniedziałku i swojego mało zachęcająco o poranku odbicia w lustrze, Matka Dzieciom ma obudzenie, dopilnowanie, by było to budzenie skuteczne i zakończone odzianiem, nakarmienie, wręczenie drugiego śniadania, rozwiezienie, a raczej z okazji palca doprowadzenie dzieci do placówek. Przy jednoczesnym braku strat w ludziach rzecz jasna. I to jest właśnie najtrudniejszy element tego rodzicielskiego sudoku.

Na szczęście Igor ogarnia się sam. Aczkolwiek skuteczne obudzenie go to nie lada wyczyn. Ogólnie uważam, że funkcjonowanie z nastolatkiem pod jednym dachem, to rodzaj sportu ekstremalnego. Coś jak być uwięzionym w stroju z karkówki w jaskini ze wściekle głodnym tygrysem, który cierpi na klaustrofobię i jest już w fazie krążownika. Rodzice nastolatków powinni być otaczani natychmiastową terapią i wyposażani w piwniczkę z winem. Taki pakiet obowiazkowy. Zestaw „Kubuś dojrzewa”.

Dlaczego nie ma tego w poradnikach i ulotkach dla szczęśliwych rodziców szczęśliwych bobasków? To błąd. Do tego trzeba ludzi przygotowywać wcześniej. A nie – budzisz się któregoś dnia i WTEM mieszka z Wami słabo zsocjalizowany kosmita, odburkujący pod nosem w bliżej niesprecyzowanym kierunku bliżej nieokreślone komunikaty. Natomiast ton raczej „Płyń stary człowieku, któren nie znasz życia i jego problemów!” niż „Kocham Cię mamuniu, zagrajmy w scrabble a potem podleję kwiaty w ogrodzie”.

Także tego. Nie znacie dnia ani godziny, w której Wasza urocza puchata kulka stanie się gremlinem i zrobi Wam jesień średniowiecza w życiu, lodówce i światopoglądzie. Ale na szczęście wszystko jest chwilowe i np przed nami jeszcze dwa sezony tego jakże trzymającego w napięciu serialu – S2 Janek, S3 Lena. Coś czuję, że najlepsze dopiero przed nami.

Tymczasem szykuję na jutro wygodny strój i obuwie, „dychę” na kluczyk do szafki i ahoj! przygodo. Po ostatniej serii rehabilitacji miałam siniaki przez kolejne dwa tygodnie. Ciekawe jak będzie teraz 😉

Prywatne źródło energii samoodnawialnej

Jan jest królem życia nawet obudzony rankiem do szkoły.

Wstał wprawdzie akurat w tym krótkim momencie, w którym Matka Dzieciom była na rehabilitacji, Igor w szkole, a Książę Małżonek odprowadzał Lenę do przedszkola, więc przez chwilę był sam na środku oceanu zwanego życiem (wszak Babcia na dole się nie liczy, bo jest Babcią na dole, czyli całe piętro niżej).

Na szczęście po chwili powrócił Książę Małżonek, więc Jan przypomniał sobie, że jest cały stale w wybitnie szampańskim nastroju, przytulał się i podskakiwał, na zmianę, a energią był wypełniony od palców stóp po kogucika na czubku głowy.

Oczywiście po przebudzeniu natychmiast trzeba zjeść śniadanie, gdyż jak udowodniono naukowo człowiek pozostawiony zbyt długo bez jedzenia, wyraźnie smutnieje. A Jaś nie znosi być smutny – wiadomo.

– Janek, co zjesz na śniadanie? Kanapkę, czy płatki? – zagadnął Książę Małżonek
– Płatki! Bo czas, to pieniądz! – bez zastanowienia wypalił Janek, nie przestając podskakiwać z radości, że Tata się znalazł.

Spotkałam ich idących do szkoły, gdy wracałam z przychodni. Janek był pląsającą radosną kolorową kulką, podśpiewującą pod nosem coś o nosorożcu 🙂

#KochaćWszystkichNikogoNieOszczędzać

Jakby luksusowo

Matka Dzieciom po kuchennych krzątaninach i daleko zakrojonym ogarnianiu rzeczywistości zapragnęła relaksującej kąpieli w wannie.
Wlała wody i dodała musującą kulę do kąpieli, co to ją dostała w prezencie. Kula zrobiła bulb, po czym zaszumiało, zabrzęczało i wanna wypełniła się czymś w kolorze przedszkolnej serwatki, ale bardzo ładnie pachnącej. Na powierzchni wody pięknie unosiły się płatki róż. Cud, miód i karmelki. Tylko leżeć i się napawać chwilą ciszy i spokoju.
 
Matka Dzieciom położyła sobie jeszcze maseczkę z białej glinki – ha! kto kobiecie, spuszczonej z łańcucha macierzyństwa do pustej łazienki, zabroni. Maseczka miała być zgodnie z instrukcją na twarz, szyję i dekolt, więc po wypaćkaniu zawartości saszetki wyszło jakoś na pół Matki Dzieciom. Górne pół. Ale do brzegu…
 
Leży sobie Matka Dzieciom w wannie, leży, kontempluje odłażącą już farbę na ścianie, rozmyśla nad sensem istnienia w kontekście sprawdzianu z niemieckiego w klasach siódmych i już, już miała wynaleźć koło oraz sposób na matowienie szkła w zmywarce. Już, już prawie wszystkie wolne rodniki, wystraszone widokiem Matki Dzieciom w maseczce z białej glinki, jęły uciekać w podskokach.
 
WTEM…
okazało się, ach jakże prozaicznie, że drzwi do łazienki Matka Dzieciom z przyzwyczajenia zostawiła zamknięte tylko na klamkę. I się zaczęło.
 
Pierwsza przydreptała Lena. Zmierzyła wzrokiem postać rodzicielki do połowy na biało i z powątpiewaniem podeszła bliżej.
– Śmiesznie wyglądasz – wyparowała – Ale do pracy to może tak nie chodź.
Zajrzała do wanny, gdzie płatki róż, piękne aromaty i ogólny luksus:
– O rany! Ale tu brudno! – orzekła Lena marszcząc swoje 4,5 letnie czoło.
– To taka kula do kąpieli z płatkami kwiatów – wyjaśniła Matka Dzieciom – Całkiem przyjemne są. I pięknie pachną.
– Masz taką dla mnie? – podchwyciła ochoczo mała kobietka, złakniona eksperymentów kosmetycznych jak kania dżdżu.
– Oczywiście – wszak w zestawie były trzy kule, to jedną można się podzielić.
 
Drugi nadciągnął Janek. Poirytowany brakiem siostry pośród zabawek znalazł ją w łazience. Z Matką Dzieciom rzecz jasna. Jan, słynny rodzinny sceptyk, rzucił tylko okiem na całą scenę, bezbłędnie wypatrzył co tu się wyprawia i poruszony do głębi wykrzyknął z naganą:
– Tyle wody???!!!
 
Jan jest na wskroś eko. Ekologiczny ekonomista. Całe szczęście, że jako esteta z zamiłowania, nie skomentował maseczki z białej glinki. Za to po wyjaśnieniu mu przez siostrę działania musującej kąpielowej kuli, zaordynował jedną dla siebie.
 
– Na szczęście były trzy i jedną udało się już zużyć – pomyślała Matka Dzieciom zmywając glinkę płatkami damasceńskich róż.

Imprezowo

Matka Dzieciom westchnęła przeciągle.
Przypomniało jej się, jak kiedyś na Sylwestra miewała zaproszenia i plany jak stąd do Radomia, a może nawet i dalej, domówka na Mokotowie, Gdańsk, Kraków, wielki świat. Od rana kręciła loki, robiła paznokcie, dobierała kiecki i malowała oko, czasem nawet drugie. Tańce, hulanki, swawole.
Tymczasem aktualnie wyrabia ciasto na chleb i jedyny plan, to trzy foremki na blachę. No może jeszcze bułeczki cynamonowe.
Odkąd Matka Dzieciom dysponuje rodziną wielodzietną jej galaktyka niebezpiecznie zawęziła się. Znów będzie grana kanapa i pewnie nadrabianie filmowych zaległości. Co oczywiście ma całkiem sporo plusów (nie trzeba wciągać brzucha „przy ludziach”, kapcie są o niebo lepsze niż szpilki, a i w razie czego będzie można całkiem na legalu się zdrzemnąć, bez obawy, że wylądujemy nosem w sałatce). Ale nie zmienia to faktu, że w ten konkretny dzień towarzysko Matka Dzieciom czuje się nieco na marginesie okrężnicy.
 
Chyba, że udekorujemy pokój, wypijemy piccolo, pogramy w planszówki i potańczymy sobie w piątkę 🙂
 
A Wy co porabiacie wieczorem?
1544474921_wcokbm_600

Jan dobrze rokuje

Z cyklu – dialogi rodzinne.

– Mamaaaa! – krzyczy z pokoju Lena – A Igor grozi, że mnie zje!
– Tylko spójrz na niego – odpowiadam spokojnie z kuchni – Jest za chudy. Nie zmieścisz mu się w brzuchu.
– Fakt – zauważa Igor – Nawet ty Lena, jesteś grubsza ode mnie…
– Nie mów kobiecie, że jest grubsza, osiole! – nie wytrzymał Janek.

😀

Choinka

Rodzinne ubieranie choinki z dziećmi trwa pięć razy dłużej, niż wszystko, co kojarzę. I chyba to najbardziej w tym lubię, choć co roku bronię się przed tym rękami i nogami, bo mam wizję siebie wyskakującej oknem wprost na trawnik i solidny krzak bukszpanu.

Dzieci mają poczucie czasu tam, gdzie ja całkiem inne rzeczy. To znajdowanie idealnego miejsca dla absolutnie każdej z miliona ozdób… No i obowiązkowo co roku wieszanie nowych, które sami zrobili.

Najlepsze jednak jest to, czego nie widać na zdjęciach. Roziskrzone oczy, otwarte buzie, pełen zapał i czyste żywe szczęście w drobinach brokatu i jodłowych igłach. Magia zachwytów.

Udekorowany pokój też jest od razu jakby bardziej bajkowy.
A w szybkości zasypiania dzieci pobiły dziś wszystkie swoje rekordy.
Jest pięknie ❤

20181221_214543~220181221_212210
20181221_214523~2
20181221_213247~2
20181221_213218~2
20181221_214533~2

Prawie komplement

Oglądam zdjęcia z firmowej wigilii (fot: Maciej Krupiński).
 
– Mamo, na tym zdjęciu wyglądasz trochę jak w gazecie – oznajmiła Lena patrząc mi przez ramię.
– Ale, że zawinięta w gazetę, jak makrela? – zachichotałam cicho, bowiem Lena nie lubi głośnych chichotów w odpowiedzi na jej celne oceny sytuacyjno-światopoglądowe.
– Nie, tak czarno-biało – zniecierpliwiła się nieco ma córka – Gazety takie som.
– Czy ja wiem – z powątpiewaniem orzekł Janek, dołączając do grona przezramiennych spoglądaczy – Bardziej tak staro. Jak w tych filmach o wojnie.
 
Padłam.
Powstanę, tylko przestanę się śmiać 🙂
 
Własne dziecko nóż w serce…
 
#poligontwoimdomem
#dzióbekwojenny
DSC00184