Konkrety

Jan jest konkretny.
Szkoda mu czasu i energii na zbędne pogadanki i szczegóły.

– Janek – perorował dziś Książę Małżonek po którejś z rzędu rażącej niesubordynacji – Ile razy Ci muszę powtarzać? Prosiłem, przekonywałem, rozmawialiśmy, obiecałeś. Już sądziłem, że jesteśmy umówieni, a Ty co? Po raz kolejny nie robisz tego, o co proszę i na dodatek robisz na złość…

Jan postanowił zakończyć rodzicielską tyradę i westchnąwszy, wyeksplikował:
– Dobra. Zapomnijmy już o tym. Już się staram.

No! Chłopcy są umówieni.

Romantyzm

Książę Małżonek wrócił z pracy i już od progu roztoczył po mieszkaniu woń Hugo Bossa i aurę tajemniczości. Trochę wyglądał niczym kot po spałaszowaniu pęta podwawelskiej. A trochę jak Książę Małżonek po dobie spędzonej w aucie.

– Co jest? – zagaiłam rzeczowo.
– Jestem – oznajmił zadowolony – i mam coś dla Ciebie.
– Coś do jedzenia? – podchwyciłam z nadzieją
– Nie, kwiaty – wyjawił
– Kwiaty? – nie, żebym nie dowierzała, ale kwiaty dostaję najwyżej trzy razy w roku i żadna data akurat nie pasowała.
– Widzisz jakiego masz romantyka za męża?

Akurat wiele różnych cech mogę przypisać Księciu Małżonkowi, lecz żadna z nich nawet przez chwilę nie stała obok romantyzmu.

– Patrz jakie piękne – dodał i wysypał zawartość obu kieszeni na kuchenny blat.

Zaiste. Piękne były to nasiona. Obiecująco mieszkały sobie w uroczych torebeczkach wprost ze sklepu ogrodniczego i czekały na bardziej sprzyjające okoliczności.

Ktoś tu chyba myli romantyzm z reumatyzmem 🙂

Kino

Umówiłam się na wieczór do kina z bardzo przystojnym młodym człowiekiem. Wprawdzie ma niespełna 12 lat i jest spokrewniony, ale wiem, że będzie super. Przed nami „Był sobie pies”. Igo już nie może się doczekać. Zdążył już dwa razy spytać, czy dobrze wygląda, ułożyć fryzurę i wyczyścić buty.

Kiedyś mi nie uwierzy, że tak go cieszyła perspektywa randki z matką 🙂

————————————

Wieczorny update

16806700_795657430599736_3746642650658896986_n

..

Pierwszy tłusty czwartek bez Taty.
Żaden pączek nie jest tym a w domu nie stygną świeże faworki. I tak zresztą nie miałabym na nic ochoty. Obraziłam się. Na siebie, na szpital, na opieszałość lekarzy, na Tatę, że już go nie ma i nie będzie. A tyle mieliśmy jeszcze do współzrobienia, obgadania, rozwiązania.
Mam w gardle supeł wielkości pięści i na dodatek popłakałam się w pracy. Całkiem bez sensu i przy ludziach. Nie lubię siebie takiej rozmemłanej. Lubię zawsze dawać sobie radę i nie zachowywać się irracjonalnie. A dzisiaj byłam jeżem. Smętnym, złym, grubym i nieprzysiadalnym. Pokazuję język i mówię nie, bo nie. Proszę mnie zignorować. W końcu minie.

Syropek

Jeśli jest wtorkowy poranek a Matka Dzieciom budzi się w swoim własnym łóżku – sama – w lewy bok nie wbija jej się wyścigówka, a zegar pokazuje godzinę zdecydowanie bardziej przyzwoitą, niż 4:45 czy 5:20… wiadomo, że są powody do niepokoju. Ba! Powody do niepokoju same do nas przychodzą, rzucają nam się w ramiona i występują o azyl.

Matka Dzieciom ma już na koncie trochę wiosen i doskonale wie, że dzieci o poranku są najbardziej twórcze. I z reguły jest to twórczość niczym nieskrępowana, albowiem rodzice śpią całkowicie nieświadomi, że oto na ich metrażu objawił się nowy talent, wynalazek czy związek chemiczny. A jeśli jeszcze do tego w mieszkaniu jest cisza, choć wiemy, że nasi małoletni są już na nogach, można od razu zawinąć się w dywan i popaść w stupor.

Można też wstać z łóżka i zmierzyć się z rzeczywistością.

Na podłodze możemy napotkać zawartość pieczołowicie zapełnionej równiutko złożonymi ubraniami komody. Zawartość wygląda jakby ktoś ją spożył i zwrócił, ale nie martwmy się tym. Nie zwracajmy uwagi nawet na nasze ostatnie całe – do niedawna – rajstopy malowniczo rozdarte niczym sosna Żeromskiego.

Idźmy dalej.

W przedpokoju znajdujemy butelkę po syropie na kaszel. Butelka jest pusta, ale bez obawy, nikt nie wypił jej zawartości – i tu jest miejsce na WTEM – tuż obok leży nasza torebka, z której unosi się specyficzny zapach… Ałć.

Oczywiście nie jest to torebka od Prady i nie nosimy w niej bezcennych staroegipskich zwojów papirusu, straty są więc zdecydowanie mniejsze, niż mogłyby być, gdyby to była inna damska torebka. Jednakowoż – możecie mi wierzyć na słowo – wydobycie zawartości torebki Matki Dzieciom z lepkiej, gęstej brei o zapachu apteki, na którą napadł sosnowy zagajnik, umycie czego się da, wytarcie ważnych dokumentów, kluczy, portfela, pierdyliarda różności, które kobiety noszą w torebkach i absolutnie nie mogą bez nich funkcjonować, uważam za poranny Mount Everest. Wszyscy przeżyli – to kolejny ośmiotysięcznik dzisiejszego dnia.

Torebka niestety zakończyła karierę. Syrop, poza tym, że śmierdzący nieludzko, kolorek też miał konkretny. Reasumując, ponieważ trzeba szukać pozytywów, Matka Dzieciom musi kupić nową torebkę, co nie jest takie do końca okropne jak się o tym pomyśli w kontekście wyprzedaży. Bo oczywiście jeśli torebka, to i coś do niej, oczywiście wyłącznie na pocieszenie.

Zamiast kurtyny proponuję wspomnienie żelu pod prysznic, który to rozlał nam się kiedyś obficie w łóżku pod poduszką, gdyż Książę Małżonek umieścił go tam jako niespodziankę i całkiem o nim zapomniał. Intensywny zapach mango do dziś przyprawia mnie o nerwowy chichot. Oraz całe szczęście, że to był żel mango a nie na ten przykład wędzona makrela. Zapomnieć o wędzonej makreli pod poduszką w upalny lipcowy wieczór – to byłaby dopiero niespodzianka.

Chorość

Dzień, w którym Matka Dzieciom nie wstała. To znaczy wstała, zrobiła śniadanie dzieciom, zakupy wszystkim, po czym definitywnie padła. Książę Małżonek wrócił z pracy o 11 i zastał stan ogólnej degrengolady i rozkładu moralnego. Dzieci wytropiły schowane na bardzo czarną godzinę ciastka i były łaskawe obsłużyć się w kwestii picia. Kleksy z mleka sugerują, że nawet storczyk był spragniony.

Tak bywa.
Matka Dzieciom na ogół jest pancerna ale jak już ją coś dopadnie, to konkretnie.
Leżę i choruję.

Wszystko mnie boli, wkurwia, a całkiem sporo zapewnia obie te opcje w pakiecie.
Proszę mnie żałować, wspierać i dostarczać smakołyki, po czym w trosce o zdrowie i życie natychmiast spierdalać. Ciasto Brownie pozostawione na wycieraczce byłoby miłe. Bilecik zbędny.

Trudy dyplomacji

– Bądź piękna! – wielki czerwony imperatyw wyrasta przede mną na światłach.

– To jest Citroen Jumper – oznajmia mi uprzejmie Jan, dysponujący niemal wszechwiedzą motoryzacyjną.
– Masz rację – przyznaję.
– Cieszysz się, że Ci powiedziałem? – dopytuje Jan, który lubi być pomocny.
– Bardzo – uśmiecham się.
– A co tu jest napisane? – pyta Jan Chodząca Ciekawość.
– Bądź piękna! – odczytuję wielki czerwony napis.
– Hmm. To nie wiem… – zasępia się Jan patrząc na mnie z powątpiewaniem.

Szczęśliwie po chwili ruszyliśmy i temat zszedł na inne, bezpieczniejsze tory.

Z cyklu – słownik rodzinny, aktualizacja

Mamuma – mama pieszczotliwie wg Leny
Tatum – tata pieszczotliwie wg Leny
Służbowa – Jan o siostrze, etiologia nieznana
Giblotki – łaskotki
Wronka – Lena o sobie, po czym demonstruje z zaangażowaniem „kraaa”
Nabzdycz – wczesny nastolatek w fazie obrazy majestatu
Pooddychaj – wyjdź na chwilę z domu, odetchnij głęboko i spróbuj się uspokoić (wróć kiedy przestaniesz wizualizować morderstwo)
Nigdy – Jan odmawia kategorycznie, na ogół jednak szczęśliwie dość szybko zmienia zdanie
Ty bobasie – największa obelga