zima, zima, zima
pada, pada śnieg
jadę, jadę w świat sankami
sanki dzwonią dzwoneczkami
kurwa mać, kurwa mać, kur-wa-mać
Od podobnych słów zaczyna się na przestrzeni ostatnich dwóch dni prawdopodobnie większość notek i komunikatów w okolicy. Bo Zima w końcu przyszła. Spóźniła się zapewne dlatemu, że chciała mieć wejście. Jak to kobieta. No i ma. Takiego wejścia to nie spodziewali się nawet najmłodsi doliniarze*. O najstarszych góralach nie wspomnę.
Oczywiście drogowcy i inne służby znów mieli pełen zaskok i koniec końców całe miasto gmerało i gmera się w śnieżnej kupie. Obficie wymieszanej z ludźmi w jedno błocko. Nie wiem kiedy musiałaby przyjść Pani Zima by ich nie zaskoczyć. W lipcu? Wtedy też nie byliby przygotowani bo przecież to lato, a nie zima. Więc jak Zima przychodzi zimą, to nawet gdy dotychczas wydawać by się mogło, że jesień przeszła od razu w wiosnę, ma do tego swoje zimowe zakichane prawo. Do tego wszyscy marudzą, że przyszła. Ja tam się cieszę mimo, że niespecjalnie cholerę lubię. Ale cieszą się dzieciaki na feriach to ja im do towarzystwa będę. Bo cała reszta świata śmiertelnie obrażona, że w styczniu jednak na minusie.
Bo ja w sumie kocham ten śnieg.
Byleby teraz z kolei nie przesadził i nie padał do kwietnia.
Ale inni nie kochają.
Nie było Zimy – źle. Bo ciepło, bo śniegu brak, bo anomalie, bo robale będą na lato, bo zeżre wszystko zaraza a efekt cieplarniany zamieni nas kurde w kalafiory. Jest Zima – źle. Bo zimno, bo śnieg, bo już kurtki puchowe pochowali i kończą się wyprzedaże. No ludzie. Przecież jakby Wam chciał ktoś dogodzić, to musiałby się najpierw sam osobiście kopnąć w dupę, pocałować własny łokieć, urwać głowę i nasikać do szyi. Opcjonalnie.
W efekcie nawet nie marudziłam, gdy jechałam wczoraj z pracy do domu godzinę.czterdzieści, choć normalnie nawet przy bardzo niepomyślnych wiatrach motorniczego jadę samo czterdzieści. Mogłam odrobinę wprawdzie zacząć, kiedy to nie zmieściłam się do pierwszego tramwaju, bo przyjechał tak obficie wypchany fragmentami ciał widocznymi tu i ówdzie poprzez mętnie zaparowane szybki, że nawet wcale się nie otworzył (nie wiem co na to pasażerowie, którzy powinni akurat wysiąść na tym przystanku), ale nie marudziłam. Ani ani. Drugi przyjechał po kwadransie i już się zmieściłam. Choć nie skłamię, że z łatwością.
Jestem zła tylko na drogowców. Ale to już standardowo bo co roku. Że będzie padać trąbili od trzech dni. Że obficie od dwóch. Że do niedzieli włącznie od wczoraj. A wczoraj jak zaczęło, tak sobie padało. A że mało na minusie, to nawet chyba rzeżucha by się domyśliła, gdyby mogła, że kurde roztop będzie urody przecudnej. Dopiero około południa ktoś z zarządu wpadł najwyraźniej na pomysł, że może by tak jednak posłać na ulice jakieś pługi, może by posypać. I finalnie znów odśnieżali jak już było po kolana i sypali bez sensu, bo to już się tylko bura breja robi. I świetnie się po niej ślizga. Widziałam jak ludzie wykładali się w potrójnych tulupach na śniegu lepiej niż na aktualnie nam w mieśćie panujących mistrzostwach figurowej jazdy, co to pisze o nich nawet gazeta u Alty w Szwicu a u nas jakby mało trąbią. Ot, tutaj takie figury to widać zjawisko powszechne.
Do domu dotarłam oczywiście zbyt zmęczona by zjeść obiad. Ale może to i dobrze. I tak dobrze wyglądam. Trzeba się było za to w trybie pilnym zabrać za Młodzież (która co prawda ma się już lepiej, ale męczy Ją taki kaszel, że męczy to bardzo również mnie, bo ni cholery nie wiem co to, skąd to i jak się cholerstwa pozbyć). Wyinhalować, zakroplić, nafaszerować i nadziać. Dobrze, że nie zrobiłam Mu trwałej ondulacji. Tak przez zapomnienie. Tryb był pilny bo godzina późna. Pora kąpieli, czytanek, bajanek, kołysanek i zasypianek. Z pokoju zabraliśmy ręcznik, Młody grzecznie podreptał do łazienki, gdzie czekając aż naleję do wanny wody, pieczołowicie zabrał się za jednoczesne mycie zębów i zdejmowanie kapcia.
Przy czym trzeba zauważyć, że żadna z tych czynności oddzielnie nie wychodzi Mu jeszcze zbyt dobrze, a co dopiero w połączeniu, ale liczą się chęci. Nieprawdaż? Poza tym spróbujcie kiedyś wytłumaczyć Dziecku na etapie Ja_Sam, że można coś zrobić inaczej. Etap Ja_Sam ma niejako podprogowo wmontowany przekaz, że nie można inaczej, że tylko jedna jedyna opcja jest dobra i nie istnieje żadna inna. Chyba, że Ja_Sam na nią wpadnie. Za jakiś czas.
Tymczasem woda się nalała, Lokator został zapakowany do wanny, zaopatrzony w stosowne zabawki i już rozanielony wydawał z siebie kwiki różnego autoramentu i o rozmaitym natężeniu. Po minucie do łazienki zajrzała Babcia. Zajrzała i zmartwiała:
– A Ty od kiedy Go kąpiesz w pieluszce?
O matko! O rety! A! Aa! Aaa!
Wsadziłam Dziecko do wanny nie zdejmując Mu pieluchy. No przecież to nie może być normalne. Muszę się poważnie nad sobą zastanowić. Nie wiem, może jakaś lobotomia.
Ciekawe czy zauważyłabym przy wycieraniu…
Mamut twierdzi, że jestem przemęczona.
W nocy śniło mi się, że poszłam na zakupy i kupiłam sobie dwie identyczne pary białych spodni za jakieś koszmarnie wielkie pieniądze. Strasznie się umordowałam usiłując się obudzić, by natrzaskać sobie wreszcie po pysku. Taka byłam zła.
Przecież biały pogrubia.
________________________
* najmłodszy doliniarz – początkujący kieszonkowiec, drobny złodziejaszek z ambicjami (tłumaczenie własne na podstawie wnikliwych obserwacji i dawniejszej pracy na Rakowieckiej)