Kalosze z golfem

Pogoda dziś bardziej na ryby. Z pewnością nie na poniedziałek, który i tak sam z siebie jest najbardziej wnerwiającym dniem tygodnia. W bucie mi chlupie, w stawie strzyka a kropla deszczu za kołnierzem dopełnia całości obrazka. Potrzebne kalosze z golfem, na szelkach. I żeby były czerwone w białe groszki i miały w pakiecie przystojnego operatora. No co? Żebym wiedziała jak ich używać.

1. Strasznie, przeokropnie, dramatycznie… nic mi się nie chce.
2. Poza spaniem, bo to ostatnio na okrągło.
3. Ten stan postępuje.

4. Reasumując: jestem niedźwiedziem. Gabarytowo w sumie się zbliżam.

Bardzo nieodpowiedzialnie acz przypadkowo obejrzałam dziś swoje zdjęcia z… nieco wcześniejszej młodości. Miałam dwadzieścia kilka lat, jeszcze myślałam, że jestem nieśmiertelna i mogę absolutnie wszystko, a do tego byłam chuda, miałam masę blond włosów do pasa, zero dzieci, a jak założyłam kusą sukienkę i pomalowałam rzęsy, dochodziło do kolizji na Marszałkowskiej. Bożesztymój!

Aktualnie najchętniej pogoniłabym samą siebie z parasolką. Aktualnie jestem w nastroju: uwaga, gryzę i nie jestem szczepiona. Spaliłabym jakiś Rzym. Albo dwa.

Tymczasem idę przepytać Lokatora z angielskiego. I tabliczki mnożenia. O! Zawsze to coś.

Posmakuj sławy – zliż z bombki brokat

Nadal ludzkość w komplecie.

Aczkolwiek już przy na pierwszym skrzyżowaniu dwoje ludzi z pracy cyknęło mi fotkę. Tak się kończą jazdy spod roboty od 16.00, kiedy pierwszozmianowcy wychodzą do domów.

Paparrazi są wszędzie i będąc sławną ekhem blogerką oczywiście się z tym liczę.
Tym niemniej nadal uważam, że drugi profil mam bardziej wyrazisty i dużej odległości wyglądam chudziej, zwłaszcza gdy się lekko zmruży oczy i patrzy pod kątem.

Nie rozjechałam żadnej staruszki, choć jednej trochę się moim skromnym zdaniem należało za wystawanie półkadłubem na jezdnię przy czerwonym. Instruktor mi mówi, że nóżka ciężka i jadę wprawdzie trochę czołgiem ale trochę w porządku. Wybieram bramkę z drugą częścią wypowiedzi.

Podczas jazdy wzrok ogniskuję głównie na samochodzie, znajdującym się przede mną i zapominam o lusterkach, znakach czy innych drogowych przeszkadzajkach. Wczoraj poznałam ruszanie pod górkę – czynność nieco frapująca, gdyż albowiem myli mi się kiedy co puścić, kiedy co przycisnąć, a kiedy co odbezpieczyć. Granat pewnie odbezpieczyłabym sprawniej, ale to byłaby jakby czynność jednorazowa a zakładam, że jeździć jednak będę i to wielokrotnie.

Potem na osłodę trudów dnia Hal (wielkie dzięki Halu) zabrała mnie do Palladium na koncert Starego Dobrego Małżeństwa. Taki prezent przedurodzinowy. Bardzo miły zresztą. Na nich, to choćby pod wodą.

Urokliwe to wszystko i niewyobrażalne, że takie piękne rzeczy można zapisać słowami a potem skomponować do tego muzykę i malować ludziom w uszach, w głowach, pod powiekami. Wszystkie bieszczadzkie wyprawy, ogniska, wzloty i upadki, pierwsze miłości, szczęścia powitań i smutki pożegnań, przegadane z przyjaciółmi do białego rana noce pod przeciekającym namiotem, bez karimat, czy łazienek, co to teraz w pokojach, wszystkie otarte stopy, które cieszyły zamiast boleć, bo żyło się tak, że aż to życie nas piekło pod skórą, bo żyło się do zachłyśnięcia.

Oczy mam zawsze w mokrym miejscu na Glorii i Czarnym bluesie o 4 nad ranem. Sala pełna ale to taka muzyka, która głaszcze po głowie, nie przeszkadza nawet, że ciasno, albo, że Pani zasłoniła kokiem. Ludzie śpiewali razem i bisy płynęły bez końca. Lubię, oj lubię. Jak się kiedyś skończą będzie mi niewyobrażalnie smutno. Trzeba chłonąć teraz, póki są i im się chce. Na SDM zawsze warto iść, choćby na koniec świata, na bosaka, choćby trzeba było wracać zmęczonym jak pies po nocy, albo na piechotę.

Po prostu warto. Jak biec do końca. Potem odpocznę 🙂

Tyle się dzieje, że nie nadążam

SzanPan Miłosz z redakcji blog.pl przypomniał mi, że już od miesiąca nic nie piszę. Serio? To już miesiąc minął? Majngot. Strasznie ten czas ma dużo wspólnego z wentylatorem w upalne dni.

Jestem i żyję. Aczkolwiek trochę pędzę, jak to ja.

Fasola ma się dobrze. Przeżyłam wprawdzie chwile grozy, gdy Pan Doktor nr 1 stwierdził już przy pierwszym USG, że nie wiadomo czy rośnie i czy serce jej bije, ale Pan Doktor nr 2 potwierdził i jedno i drugie. A na następnej wizycie Pan Doktor nr 1 również już zmienił zdanie na lepsze. W międzyczasie trafiłam do Pani Doktor, która jest chyba najbardziej rozgarnięta, nie straszy po próżnicy i najlepiej można się z nią dogadać, choć jest pochodzenia arabskiego i nadal nie potrafię wymówić jej nazwiska. Dzikim fartem dostałam się do niej w przychodni przy Karowej, bo nie chciała zdzierać z nas kasy prywatnie. Jak widać są jeszcze lekarze z powołania.

Teraz do końca miesiąca wszystkie emocje staram się trzymać w szczelnie zamkniętym pudełku i skupić się na wyłącznie pozytywnych elementach życia i otoczenia. Ładne liście, malownicza elewacja, autobus mnie ochlapał tylko z jednej strony, tudzież nie zostawiłam dziecka w pociągu etc. Albowiem 30 października mamy testy genetyczne i wszystkie kciuki w okolicy proszone są o skłony pod daszek w wiadomej sprawie.

Na próbach śpiewamy bardzo ładne rzeczy a w przyszłym tygodniu 25.10 jest koncert w Sali Kongresowej „Planety”. Szczegóły tutaj.

Zaczęłam pierwsze jazdy samochodem i od razu przejechałam 30 km oraz do pracy. W życiu nie miałam wszędzie tak napiętych mięśni. Nawet brwi mnie bolały. Udało mi się zupełnym przypadkiem nikogo nie rozjechać ale strzeżcie się, gdyż instruktor notorycznie mnie napomina, że jazda sześdziesiątką przy ograniczeniu do czterdziestki i uporczywe ignorowanie lusterek najlepiej nie wróży. Oraz oczywiście hamuję w sposób sugerujący absolutną niepoczytalność i chęć dekapitacji.

Życzcie mi dużo szczęścia a instruktorowi jeszcze więcej cierpliwości.