Wstęp wolny

W szkole Igora plakat.

„W sobotę Bal Wszystkich Świętych. Zapraszamy do udziału – przebierz się za wybranego świętego i przynieś jego atrybuty.
Ksiądz Łukasz z Parafii św. Łucji.”

Ksiądz Łukasz zagrał dość ofensywnie.

Mam wizję Świętej Łucji z tacą, na której niesie swoje wyłupione oczy.

Eksperyment

Pora na mały eksperyment…

Jeśli to przeczytasz, nawet jeśli mało się znamy, zostaw mi, proszę, w komentarzu jakieś wspomnienie/przemyślenie związane ze mną i z Tobą.
Następnie skopiuj ten mały eksperyment na swoją stronę.
Zdziwisz się jakie wspomnienia Twoi znajomi mają z Tobą…

Po wielkiemu cichu

Wieczór.

Dzieci śpią.

Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią. Dzieci śpią.

WSZYSTKIE NA RAZ!

Przepraszam, musiałam się nacieszyć.

Zatem jest wieczór, dzieci śpią a ja jem chipsy Pringles i popijam cydr. Leżę rozpostarta niczym rozgwiazda na kanapie i kruszę. Ile wlezie. I nie zrobiłam prania. O!

Życie składa się z małych przyjemności  🙂

A tu Raczkowski:

Z pamiętnika matki

Dzień pierwszy. Słyszeć w przedszkolu szczekające dzieci – bukuj miejsce w przychodni. Widzieć w żłobku gil do pasa u sąsiada – dodaj jeszcze jedno. W szkole pierwsza dwója. Z historii. Oraz zestaw uwag. „Proszę porozmawiać z synem”. Tak. Dialog nasz widzę nieustającym.

Dzień drugi. Jan wspomina, że po jedną dziewczynkę przyjechała mama, gdyż albowiem dziewczynka miała gorączkę. Lena w szczytowej formie, acz kolega, z którym bawiła się wczoraj, wyglądał dziś niezbyt kwitnąco i kaszlał. Igo po wczorajszym treningu dziś chce iść do szkoły w bluzie. Wszak wczoraj na boisku trener pozwolił zdjąć im kurtki. Mówię żeby koniecznie przekazał trenerowi, że skoro tak, to paragon z apteki prześlę mu pocztą.

Dzień trzeci. Po dniu w przedszkolu Jan raczył zasnąć na dywanie. Puchatym. Wzgardził nawet pierogami. W nocy gorączka. Lena póki co trzyma się dzielnie. Igo jako naczelny panzerfaust chce iść na trening bez czapki. Ojciec grozi mu konfiskatą dóbr i wyłączeniem dostępu do WiFi. Na wieki wieków.

Dzień czwarty. Książę Małżonek nie popracuje zanadto w przyszłym tygodniu. Jan z infekcją oznacza co najmniej tydzień w domu, trzy inhalacje dziennie, pół kuchennego blatu lekarstw, maruda wielopoziomowego i przemożne pragnienie by skoczyć z okna. Z racji dość niskiego pierwszego piętra chyba tylko celem udania się po bułki i gazetę.

Dzień piąty. Jan nadal chory. Cierpi srodze gdyż akurat pobawiłby się z dziećmi w przedszkolu. Lena bez zmian. Gryzie nas po nogach jak terier. Rozważamy czy nie wziąć jej na polowanie. Wprawdzie nie polujemy ale może to błąd. Wystarczyłoby znaleźć dość sprytnego dzika i go śledzić. Mam wizję zagłębia trufli. Sprawdzam czy nie mam gorączki. Igo przyniósł że szkoły trzy piątki. Uwag brak. Sprawdzam czy termometr działa.

Dzień szósty i siódmy. Weekend z rozszalałymi dziećmi, piździawą za oknem i marznącym na oknach deszczem. Zrobienie obiadu to Mount Everest. Igo chce łososia i ziemniaczki, chociaż właściwie spaghetti, a może tylko ziemniaczki. Lena nie wie czego chce i bardzo głośno nam o tym przypomina. Jan wie czego nie chce – obiadu. Jak również śniadania, podwieczorku i kolacji. My, rodzice chcemy pilnie wyjechać na Mauritius. Last minute. Żadnych dzieci. Możemy tylko z podręcznym, albo i bez.

Dzień ósmy. Lena budzi nas kaszlem. Janek kaszle cały czas. Patrzymy badawczo na Igora, który mówi żebyśmy sobie poszli bo on tu czyta. Idziemy sobie. Nasłuchujemy czy czyta. Owszem, nie, gdyż albowiem czyta po cichu.

Dzień piętnasty. Jan na antybiotyku. Lena na inhalacjach. Żelazko na gazie. Dziadek na rzepkę. Igo na treningu albo u kolegi – nie chcemy by się zaraził. My na rzęsach.

Dzień, a raczej wieczór. Oglądamy z Księciem Małżonkiem w tv Żony Hollywood. Miałam go wysłać do Biedronki po wino ale i bez tego zwijamy się ze śmiechu. Dzieci śpią, nikt nie kaszle, nie charczy, spokój. Jutro kontrola, więc pewnie się dowiemy, że jeszcze tylko dwa tygodnie w domu i będą mogły pójść do placówek.

Ha ha hahaha.
Sezon jesienno-zimowy uważam za otwarty.

Domowy saper

Jan, jak każdy szanujący się mężczyzna, zdrowieje powoli. Proces zdrowienia zaś, niczym w urzędzie, musi się odpowiednio ułożyć motywacyjnie, uleżeć w organizmie, nabrać mocy urzędowej i następnie ewentualnie wdrożyć. Gorączka nie wraca, kaszel już nie przestrasza, inhalacje działają, marud nieco opanowany. Ale tylko odrobinę.

Aktualnie huśtawki nastrojów Jana imponują częstotliwością i rozmachem. Siada do stołu z obrażoną miną i tuż po podaniu ulubionych kluseczek z pomidorowym sosem oznajmia, że nie lubi nas wszystkich, nikogo, absolutnie. Tylko Majeczkę lubi a i to po namyśle. Majeczka, jako narzeczona od początku przedszkola, cieszy się oczywiście szczególnymi względami. Jan więc po namyśle lubi tylko Majeczkę. Poza tym nikogo.

Odpowiadamy mu zgodnie, że nam przykro, że nas nie lubi i że my dla odmiany go kochamy. Bardzo i niezależnie od aktualnie przeżywanego focha. Tu następuje żałość wyrażona szlochem, gdyż Jan, pomimo tego, iż jest szczery do bólu i stały w uczuciach tylko do Majeczki, nade wszystko nie chce żeby było nam przykro.

Pocieszenie przynoszą kojące ramiona mamy i udostępnienie kolanka numer jeden. Kolanko numer dwa natomiast jest w trzy sekundy później zasiedlone przez Lenę, która widząc brata w rodzicielskich objęciach, natychmiast porzuca dotychczasowe zajęcie, uruchamia tryb Zazdrość i po chwili kontroluje sytuację z bezpiecznej odległości wyciągniętej ręki. W razie zbytniego spoufalenia się można chrząknąć znacząco albo pacnąć łapką. Coś zawsze zadziała.

Jan i Lena zazwyczaj nie mogą się zdecydować, czy bardziej nie mogą bez siebie żyć z miłości, czy też z potrzeby namacalnego przeciwnika. W każdym razie zabawka w rękach siostry jest zawsze bardziej interesująca od pudła pozostałych zabawek w pokoju, książeczka w rękach brata o niebo ciekawsza niż cała biblioteka, a już biada temu, kto pierwszy wyhaczy wolne kolanka któregoś z rodziców. Albo plecak z zeszytami i piórnikiem Igora.

Wrzaski, krzyki, lamenty częstochowskie i zgrzytanie zębów – kto akurat takowe posiada. Trup pada gęsto, szczęśliwie na niby, w przeciwnym razie rozmaite tabloidy spragnione sensacji miałyby z nas rodzinę roku.

Ostatnio przechodząc Jan trzepnął niezobowiązująco Lenkę w rogalik, który ta akurat trzymała z zamiarem konsumpcji. Lena, jako że dziewczę z niej krzepkie i krótki ma loncik, po mamuni, już bardziej zobowiązująco pacnęła go rzeczonym rogalem w ucho. Jan już podniósł palec wskazujący i chciał uargumentować siostrze swą wyższość w centymetrach, gdy ta, nie zastanawiając się wiele, rzuciła się na ów palec z całym orężem świeżo nabytych zębów sztuk sześć i dotkliwie dziabnęła delikwenta. Delikwent zawył przeciągle, lecz pod ciężarem naszych rodzicielskich spojrzeń, zamilkł był i spojrzał nieco strapiony.

Tu nastąpiło pedagogiczne tłumaczenie, że rozmaite zaczepki skutkują czasem dość przykrymi konsekwencjami, że robienie na złość nie jest zbyt miłe i działa w drugą stronę, że gryzienie nie jest najlepszą metodą komunikacji etc.

Po wykładzie Książę Małżonek zasępiony spojrzał na Jana i wzrok swój zawiesił. Trwało to chwilę i przyniosło zamierzony efekt – proces myślowy u potomka. Jan bowiem, urodzony pragmatyk, węsząc nieco, że tym razem bek może nie zadziałać i być może kapkę przegiął, konspiracyjnie zagaił:

– Tato… Ale gniewasz się na mnie??
Bo nie wiem czy mam płakać, czy nie.

Jan szczerością rozbraja nawet bardzo skomplikowane ładunki. Śmialiśmy się długo i głośno.

O pogodzie i młotku

Jan z gorączką, to Jan biedny i nieszczęśliwy. Jan biedny i nieszczęśliwy, to Lena empatyczna i głaszcząca brata po głowie… by po chwili przydzwonić mu drewnianym młotkiem w kolano. Bratersko-siostrzana miłość jest zmienna niczym pogoda w górach. Krajobrazu dopełnia wielopoziomowy Hrabia Foch, który z powodu deszczu i odwołanego treningu piłkarskiego szczelnie wypełnił światopogląd Igora. Plus okolicę.

Bardzo kocham moje dzieci. Uwielbiam je i są absolutnie cudowne. Tylko czasami przemknie mi przez myśl jakaś bardziej wysublimowana forma spędzenia wolnego czasu po pracy niż tłumaczenie, wyjaśnianie, czy godzenie zwaśnionych stron.

Marzę o schowku na szczotki.
Będę się w nim kołysać miarowo i spokojnie czekać na pielęgniarzy.

Tymczasem zen, kwiat lotosu i termometr.

Matka pracująca

– Cześć! Co słychać? – zagadnęłam Znajomą na przystanku.
– O! To Ty??!! – ucieszyła się w dość niekonwencjonalny sposób Znajoma.
– O ile mi wiadomo to ja – potwierdziłam.

Znajoma nadal miała minę jakby zobaczyła UFO, nie byłam zatem pewna, czy powinnam rozmowę kontynuować, czy też pójść sprawdzić, czy nie ma mnie przy kiosku.

– Ostatnio jak Cię widziałam, nie byłam pewna czy nadal jesteś w ciąży, czy już po – ochłonęła nieco Znajoma i zaczęła wyjaśniać swoje zdziwienie – bo z rachunków mi wychodziło, że Młoda powinna mieć już kilka miesięcy…
– A mnie nadal było o wiele za dużo – dokończyłam.
– Nnnnno tak. Właściwie – stropiła się nieco Ona – teraz wyglądasz prawie jak dawniej.
– Pracuję nad tym – przyznałam.
– Dieta? Osobisty trener? Czy komplet? – spytała rzeczowo.
– Trójka dzieci, praca, fitness i bieganie – proste jak drzwi.
– I to się da pogodzić??? – zdumiała się Znajoma – My mamy jedno dziecko, Nianię i ja nie pracuję, a nie mam czasu pójść na paznokcie – przyjrzała się krytycznie swoim wypielęgnowanym dłoniom.
– Nie robię paznokci – wyznałam.

Matka.
Matka Dzieciom.
Pracująca Matka Dzieciom.
Bez paznokci, bez niani.
Z rozwianym włosem i butami do ćwiczeń w torebce.

Osiemnasta.

Zakończywszy dzień pracy Matka Dzieciom pognała na sztangi, skrętoskłony, podskoki i inne atrakcje.

Nikt wszak nigdy nie ośmielił się sklasyfikować jej jako normalnej.

Po powrocie do domu całkiem zwyczajnie sprawdzi zeszyty, przepyta z wiersza, przyszyje urwaną misiową łapkę, naszykuje ubrania, otworzy wino i porozmawia z Księciem Małżonkiem o tym, że kiedyś będą podróżować, plotkować na werandzie i skupiać się wyłącznie na ruchu cumulonimbusów po nieboskłonie. Ewentualnie pisać książki, które będą na liście bestsellerów szybciej niż Pani Kazia na miejscu siedzącym w SKM-ce.

Taki osobisty plan emerytalny.

Scenka radosna

Dworzec Zachodni w Warszawie.

Pan w kufajce i kaloszkach pcha z dużą prędkością wózek sklepowy wypełniony plastikowymi nogami w skali 1:1. Pod pachą zaś dzierży fragment tułowia z wydatnym biustem.

Miną pt „kot po wątróbce” Pan z wózkiem sprawił mi dużo radości 🙂

Niedziella

Niedziella przez dwa el. Bo leniwa.

Na kanapie konsumpcja gruszek, śliwek, ciasta, kapcia oraz ramienia matki.
W piekarniku złocą się ziemniaczki. Obiad będzie na deser.

image

***************************

Dzieci bawią się w pokoju. Obserwuję starcie policjanta że strażakiem. Pomiędzy nimi biega sanitariuszka z durszlakiem i drewnianą łyżką wykrzykując „Pipa! Pipa!”. Chodzi zapewne o pif-paf, ale jakoś nie poprawiam. Tak jest o wiele zabawniej 🙂
#zlamatka

**************************

– Wiesz kochanie jaki prezentujemy model wychowawczy?
– Tak, dziady na łbie i oddychanie do torebki.
– Czyli w fachowej nomenklaturze rodzicielstwo bliskości.