Napotykam ostatnio interesujące tytuły książkowe. Co rusz.
Najpierw wpadł mi w oko jakiś „Upiorny mleczarz”. Moja wyobraźnia z miejsca podsunęła mi wizję Cmentarnego Dziada pobrzękującego morderczo pustymi butelkami, po opróżnieniu których trup ściele się gęsto i rozłożyście. Żorżyk, zapoznany z moją wyobraźnią jak mało kto, oczywiście zaoponował, że teraz to mleko już nie w szkle jak w peerelu, a w tetrapackach. Jednakowoż jakoś nie korespondują mi mordercze instynkty z kartonikami UHT. Stanowczo nie ten klimat.
Potem przyszła kolej na „Seksualne neurozy – autobus”. I oczywiście i tym razem wyobraźnia nie zawiodła. W ułamku sekundy już zobaczyłam Pokurcza O Rozbieganych Oczkach przycupniętego w ciemnym zakamarku nocnego autobusu i pieczołowicie wyrywającego dermę z siedzeń. Bo akurat żadnej w miarę atrakcyjnej niewiasty kierowca nie posiadał na stanie, a te co były prezentowały się dość staro bądź wręcz kostropato. Wreszcie wsiadła jakaś zbłąkana nifma o urodzie bagiennej i Pokurcz zemdlał. Widać neuroza przyprawiała go o palpitacje. Także.
Tu Żorżyk odważył się zarżeć, ale chyba nawet przez telefon działa mój wzrok Bazyliszka, bo dość szybko zmilkł.
Żorżyk bowiem bardzo lubi wszelkie długowłose nifmy i inne Świtezianki a sam wygląda raczej jak niejaki Dimmu Borgir, czyli albo bardzo brzydka kobieta cała w czerni i strąkach – gotyk jak w mordę strzelił – albo dość zniewieściały wczesny i nieco przybrudzony adonis – zafarbowany i z pryszczami. I nosi skórzany fartuch, który dla mnie wygląda jak kiecka, więc proszę…
No.
A teraz na ten przykład widzę tytuł „Doradca zawodowy w środowisku bezrobotnych”. I już widzę ten męski tłumek z petami, obowiązkowo przypisany do porannej sesji Zwyczajowego Pośredniaka, bo czasem przyjeżdża ten czy ów po zasilenie do murarki czy ziemniaków. I tego doradcę też widzę. W charakterze dziwoląga raczej.
Choć oczywiście to zwykły stereotyp, bo bezrobotny – jak wszyscy wiemy – wygląda różnie. Albo bardzo rożnie.
Czasem oczami a czasem przez okno.
Ale dziś mam nieco ciężką głowę, więc i stereotypami sobie pomyślę i wyobraźni pozwolę na te harce. Spotkałyśmy się bowiem wczoraj z Halutą by w czynie społecznym osuszyć najpierw butelkę winka białego a następnie zmieniłyśmy bukiet i zapoznałyśmy się bliżej z czerwonym. Tak patriotycznie. Można powiedzieć, że uczciłyśmy te przyszłe mistrzostwa w piłce kopanej, którymi już teraz się społeczeństwo ekscytuje. Oczywiście najpierw zrobiłyśmy całą masę innych rzeczy – na przykład ugotowałyśmy pomidorówkę, wykąpałyśmy Dziecia i ogoliłyśmy Go na zero (Haluta trzymała Lokatora a ja walczyłam maszynką i jej buczeniem) – ale najlepsze rzeczy robiłyśmy potem. Albo w trakcie.
Najpierw obejrzałyśmy „Sztuczną Inteligencję” i zużyłyśmy zapas chusteczek higienicznych. Zatem trzeba się było jakoś pocieszyć, tak? Bo to nie fair, że te filmy są takie smutne. I potem siedzimy i nie możemy się zdecydować czy bardziej jesteśmy pijane czy bardziej płaczemy. Na resztę naszych dylematów spuszczam litościwą zasłonę milczenia, ale generalnie temat „faceci to penisy” nie schodzi z wokandy. Nawet gdy jednocześnie się szlocha, pije wino i czka w mankiet.
A dominującą wypowiedzią wieczoru było:
– Eśśśś…
I rozmazał mi się tusz, więc wyglądałam jak wczesny Osbourn bądź późny Picasso. Opcjonalnie.
Zadzwoniłyśmy też do Gogi, która akurat siedziała u KHy (którą poznałam w weekend – klawa babka i świetnie gotuje) i też coś tam niezwykle kulturalnie sączyła. Po prostu nagle odczułyśmy niezwykłą potrzebę dyskursu. Być może to przez film nadawany akurat w telewizyjnej Jedynce. Film był tak totalnie od czapy, że sądzę, iż gdybyśmy nie były odpowiednio znieczulone, z miejsca przełączyłybyśmy na cokolwiek innego. Choćby na zawody w leżeniu w rowie na czas. Ale, że znieczulenie miejscowe nastąpiło, oglądałyśmy to cudo, w którym motywem przewodnim było o ile się nie mylę wożenie martwej sarny windą pełną ludzi i podziwianie jej sterczących racic. No masakra, mówię Wam. Coś takiego to tylko po pijaku.
Pojechaność.
Potem oczywiście zerknęłyśmy w telegazetę i potwierdziłyśmy nasze przypuszczenia co do tego, że to bardzo offowe kino jest – tak bardzo offowe, że chyba reżyser sam dla siebie je zrobił. Po czym wyszedł. I w ogóle jaki melanż produkcyjny: „Rzeźnie” – film francusko-belgijsko-szwajcarsko-hiszpański. I że film jest wybitny bo go wyróżniono nagrodą w Cannes. Super. Ja widać jestem prosty garkotłuk i się na sztuce nie wyznaję. Lubię filmy nietypowe – nie przepadam za hollywood’zkimi gotowcami (choć może AI nie jest tego najlepszym przykładem) i postawiona przed bramkami wybiorę raczej kino nieco mniej popularne a smakowite, niż Bondy czy inne Spidermany – ale ten przerósł wszystko. Dołączył do „Złodziejaszka”, który też w mojej opinii jest filmem absolutnie niezdatnym do spożycia. Takim z cyklu: biez pół litra nie rozbieriosz.
Czasem mam wrażenie, że dobry aktorzy tak bardzo chcą zagrać w czymś trudnym, dziwnym i wyjątkowym, że zupełnie nie zwracają uwagi na to, czy będzie to zjadliwe dla odbiorcy. A w każdą stronę da się przedobrzyć. Niestety.
Goga z Khą oczywiście miały z nas niezły ubaw, gdyż albowiem jednakże mocno nietrzeźwe już byłyśmy. Do Papierówki i Meg (którą też poznałam w końcu w weekend i bardzo się z tego cieszę) postanowiłyśmy już jednak nie dzwonić. I to chyba było postanowienie z gatunku korzystnych. Albowiem mocno po północy już było.
No. To tyle.
Rano już przed siódmą Lokator był rześki jak młode prosię podczas dżdżu.
Czego raczej nie mogę o nas powiedzieć.
I teraz zastanawiam się właśnie czy „Doradca zawodowy w środowisku bezrobotnych” ma się tak samo jak „Bajka po dwóch winach w środowisku Windows” czy inaczej. Nieco.
Ma się… te dylematy.
A jakie Wy napotykacie ciekawe tytuły książek?
Bo moim faworytem był swego czasu „Ciągnik jako maszyna i jego kulturowe konotacje”. A zapoznać się można było z tym cudem bynajmniej nie na wystawie w Centrum Sztuki Współczesnej… a w czytelni Akademii Rolniczej w Szczecinie.
Tylko błagam… nie pytajcie co tam robiłam.