Ostatnia notka w tym roku

Sylwestrom i Melaniom należy trochę współczuć a trochę zazdrościć. Współczuć, bo to jednak z lekka przesrane mieć imieniny w dniu, w którym wszyscy czekają aż wybije północ i ów dzień się skończy. Zazdrościć zaś można całkiem widowiskowej oprawy – fajerwerki z roku na rok coraz piękniejsze. Zanim jednak niebo zapłonie i roziskrzy się tysiącem świateł, warto całkiem zwyczajnie złożyć im życzenia.

Kciuki i Ciotka Haluta zawsze pomagają. PanKot zaczął jeść i pić. Antybiotyk zaczął działać i chyba najgorsze minęło. Teraz usadowił się na moich kolanach i mruczy. PanKot, nie antybiotyk. Wprawdzie z płuc nadal słyszę "Jaka to melodia", ale jakby ciszej i bez saksofonu.

Skleiliśmy z Lokatorem model samolotu a teraz zamieniamy pokój w plac budowy. Są panowie w kaskach ale jacyś tacy średnio przystojni. Może to kwestia plastiku. Cóż, nie będę udawać, że świetnie się bawię – w dodatku jak na złość w telewizji dziś marność nad marnościami – tyle tylko, że jestem spokojniejsza. Nie kupiłam szampana. Z bąbelków mam cherry coke i wapno musujące z witaminą C. Zresztą do lustra pić nie lubię, więc mi inne bąbelki zbędne. Za to wygrzebię chyba spod sterty kreskówek Constantina i zrobię popcorn.

Podsumowań nie będzie. Według Mamuta każdy kolejny rok powinien być lepszy od minionego, z niecierpliwością oczekuję więc 2078. Będę miała sto lat i zejdę śmiertelnie ze śmiechu kiedy goście spróbują odśpiewać mi to co zwykle z okazji jubileuszu.

Tym zgryźliwym akcentem chyba zakończę. A że zazwyczaj pokrywam taki raczej smutnawy uśmiech zgryźliwością i chyba mi to już zostanie, pewnie nie mam po co sobie życzyć kogoś do kochania. Jednakowoż prócz zgryźliwości bywam też przewrotna, więc sobie życzę. Mam nadzieję, że zapas toksycznych gnomów wyczerpany. W przeciwnym wypadku spełnię swoje głęboko skrywane marzenie i jednak zostanę seryjnym mordercą.

Na marginesie dodam, że ostatnio doszłam do wniosku – jakże błyskotliwego, ach – iż seryjnymi mordercami na tysiąc pięćset procent są Panie Przedszkolanki. Przecież one muszą jakoś odreagowywać jak pragnę podskoczyć. Nic tylko wychodzą z pracy i podgryzają aorty przygodnie napotkanym staruszkom. Co prawda nie wiem jak wygląda statystyka zabójstw na emerytach, rencistach i kombatantach, ale gdybym miała przesiedzieć osiem godzin w takim tyglu i harmiderze jaki potrafi wyprodukować dwadzieścioro Małoletnich bawiąc się w Kto Głośniej i Dłużej Zapiszczy, otworzyłabym ogień. Z kałasznikowa bądź z paszczy smoka – nieistotne.

Dobra, idę pogmerać w PanKocie. Położył głowę na klawiaturze i patrzy wyczekująco. Trzymajcie się ciepło.

Garść garści

PanKot choruje. Nie bardzo wiadomo co mu jest ale za wesoło to nie wygląda. W płucach coś mu niedobrego siedzi i boli. Nicienie paskudne wytruliśmy ale obawiam się, że przy okazji wizyt lecznicowych podłapał gorsze świństwo. Skulony w kulkę dyszy miarowo, nie chce jeść, pije też niemrawo. Haluta ofiarnie podróżuje z biedaczyskiem do i od weterynarza podczas, gdy ja usiłuję tłumaczyć Lokatorowi, że nie może teraz głaskać i przytulać zwierza, bo po pierwsze może mu sprawić ból a po drugie jeszcze go nie przebadaliśmy dokładnie.

Wczoraj przez pół nocy poiłam PanKota to butelką ze smoczkiem to strzykawką. Tuńczyka głównie obwąchał. Nie wiem co będzie. Przychodzi, łasi się, mruczy ale widzę, że słabiutki aż żal patrzeć. Na zastrzykach z antybiotyku i kroplówkach.

I tak z 4 kg do 2.300 w przeciągu trzech dni. Przy pełnych ulubionych smakołyków miskach.

.

Miałam opisać wyprawę do Kina 3D z dwójką Trzylatków i to jak Igo zrobił sobie z sedesu fontannę Di Trevi bo władował doń zawartość skarbonki ze Świnką Peppą oraz parę innych rzeczy… ale chwilowo zupełnie nie mam do tego nastroju. Jakiś marny ten koniec roku się zrobił. Oj marny.

Aniołek z dolnej gałęzi patrzy na mnie wymownie

Czy to normalne, że jest druga.trzydzieści, śpią wszyscy łącznie z czterema kotami a ja siedzę przed ekranem i na kompletnie obcej mym palcom klawiaturze, kostka po kostce wtłaczam te elektroniczne zgłoski w ekran na tyle powoli, by nikogo nie obudzić klekotem? Hmmm… Niekoniecznie raczej. Ale właściwie, to mam to strasznie głęboko w torbie, na torbie umościły się dwa z futrzaków, więc z przejmowaniem się byłoby na tyle.

Dni spędzamy trochę twórczo, trochę leniuchowato a najbardziej to trwamy w zadziwieniu skąd nasze słodkie Potomstwo ma tak wytrzymałe baterie i jak je do jasnej cholery ładują. Wciągają nocami kokę czy jak? Odprawiają voodoo i satanistyczne obrzędy, gdy akurat jedna matka sterczy na stołem w kuchni, druga biegnie po ścierkę a ojciec korzystając z milisekundy spokoju zasnął pod prysznicem? Nadal również nie odkryliśmy miejsca, skąd możnaby owe baterie wyjąć. Obiecuję jednak, że jak już je znajdziemy, opatentujemy co się da, staniemy się obrzydliwie bogaci i zakupimy Karaiby… podpowiemy na blogasku. Metodą ciepło-zimno.

Dzieci generalnie trwają w nieprzerwanym ruchu. Nawet gdy jakimś przedziwnym zbiegiem okoliczności śpią oboje jednocześnie, to zawsze jakaś noga czy ręka podryguje. Nie wiem czy to się jakoś leczy. Doradziłabym elektrowstrząsy albo kilka głębszych dla rodziów. Inaczej to kończy się tak, że raz Aga raz ja mamy wstrętny głowoból a Michał zgrzyta z groźną miną. I tylko Aniołek z dolnej gałęzi trwa w stuporze. Ale spoko Pani Anioł, widziałam minę Angary, która już ostrzy sobie pazury na Pani cekiny, więc i Pani dostanie swoją dawkę rodzinnej atmosfery na święta.

Poza tym, że Dzieci się stale ruszają, to albo się niezmiernie kochają i trzymają zgodnie za rączki, albo tłuką się po łbach i wyją wniebogłosy. Igo bardziej piskliwie, co nadaje całej akcji nieco humorystyczny charakter, gdy w kulminacji rabanu podbiegam i rozpaczliwym basem (wszak uczymy przez naśladownictwo tak?) buczę usiłując jednocześnie przebuczeć hałas: – Niżej Synu, do jasnej i ciemnej, niżej!!!

Freud gdyby żył, dobiłby się drzwiami.

Ale fajnie jest i wesoło. W kluczowych momentach obserwujemy i staramy się ingerować tylko przy wyraźnym zagrożeniu zdrowia bądź życia Młodocianych. A że Dzieci są pancerne, to niewiele jest w stanie nas poruszyć. Prócz tego jemy, oglądamy filmy, robimy biżuterię i zawzięcie omłotkowujemy miedziane łańcuchy w dowolnie wymyślnych kształtach. Zrobiłam sobie bransoletkę w esy-floresy. Wprawdzie trzeba ją jeszcze potraktować oksydą i wykończyć, ale i tak jestem z siebie dumna.

Dziś był tour de familia i wypoczynek od świątecznego jadła pośród przepysznie niezdrowych frytek. Igo Blondas z Lokiem zrobił furrorę wśród ciocio-babć i babcio-cioć. Szczerzył się jak Tom Cruise w reklamie pasty do zębów i pożarł trzy kawałki ciasta na raz. Chyba tylko dlatego nikt z obecnych nie skomentował niecnej odmowy konsumpcji bigosu. Bigos pozostał smutny i niepocieszony. Zosia to taki mały czarujący elf. Doskonale wie jak zmontować z Sphinxie trzy nadprogramowe ciastka i uśmiecha się przy tym tak, że wosk w świeczkach mięknie. Nie wiem co z tej parki wyrośnie w przyszłości, ale prognozuję ciekawe historie.

Dobra, druga.pięćdziesiąt. Pora spać. Młodzież budzi się najpóźniej o ósmej.trzydzieści i nie zna litości. Idę przekopać się przez koty do posłania. Łisz mi lak.

Doniesienia spod choinki

Jestem w Lublinie. Nie bez przeszkód, ale udało się dojechać we właściwej konsystencji. Co prawda z przewoźnikiem ANMAR powinni jeździć tylko Ci najbardziej złaknieni sportów ekstremalnych, ale ponoć wszystkiego trzeba w życiu spróbować. Nie jestem pewna, czy trzy godziny w nieogrzewanym, ciasnym busie, po dzikich wertepach i z wirażami na każdym zakręcie, to coś, co tygryski kochają najbardziej – Pan Kierowca najwyraźniej naoglądał się zbyt wielu rajdów – ale najważniejsze, że dotarliśmy.

Wczoraj było ciepło i świątecznie. Olbrzymia choinka a pod nią prezenty. Dzieci miału oczy jak spodki. Przez chwilę. Potem okazało się, że pięcioro dzieci w wieku różnym, ale raczej bardzo młodym, na jednej niewielkiej przestrzeni, może wygenerować całkiem spory harmider i ból głowy. Po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że Przedszkolne Ciocie są święte i powinny iść żywcem do nieba. Jeden dzień ze mną i nie obyłoby się bez ofiar. Na szczęście populacja pozostała w niezmienionym składzie, Dziateczki się pospały i zapanowała błoga nocna cisza. Wśród niej chrapanie.

Teraz siedzę sobie, piszę doniesienia z placu boju, za oknem prószy śnieg, a Zosia i Igor dorwali lalę, stetoskop, plastikowy nożyk i bawią się w lekarza. Ostry dyżur? Hmm… to może ja poczekam na Pana Clooneya i spektakularnie omdleję na szezlong, co?

Co prawda w zasięgu padu mam tylko wypełnioną różnościami skrzynię na zabawki, ale czego się nie robi dla scenariusza.

Hoł hoł hoł

Ostatni tydzień obfitował w sport. Biegi na przełaj do środków komunikacji miejskiej stały się moją domeną, zwłaszcza skok w dal do metra i wzwyż ze śpiącym Lokatorem na rękach do tramwaju. Rozważam specjalizację z dziedziny biegów z przeszkodami do sklepu, pracy oraz maraton wysiłkowy w drodze do przedszkola. Na chór za to można było dotrzeć całkiem spokojnym marszobiegiem, ale za to z obowiązkowym przystankiem na wystawę sklepu z zabawkami. Kariera długodystansowca stoi przede mną otworem i mam nadzieję na jakiś medal. Póki co dyszę. W wolnych chwilach.

Ale jako, że sport to zdrowie, bardzo się cieszę i łagodnie uśmiecham.

Ostatni tydzień obfitował również w codzienne zwlekanie Lokatora z łóżka bladym świtem i zawlekanie Go doń późnym wieczorem, przy jednoczesnych gromkich a rozpaczliwych protestach wyżej wzmiankowanego, nocnych robótkach ręcznych – robienie biżuterii o 2 w nocy to strasznie fajna sprawa, oraz porannym rzyganiu PanKota. Czarownie. Ostrzegałam, że kwiatki się zemszczą.

Nadal jestem pogodna, radosna a jelonek Bambi to przy mnie Obcy z dwójki.

Biorąc pod uwagę, że o 20.15 mam busa do Lublina a jeszcze nie ma mnie w domu, nie jestem spakowana i w ogóle nic nie mam, nie wiem, nie rozumiem, zarobiona jestem… to hoł hoł hoł i takie tam.

Życzę Wam wszystkim na raz i każdemu z osobna odpoczynku i samych fajnych rzeczy. Sami wiecie. Nie tylko na święta.
Aczkolwiek przystojny, bogaty i hojnie wyposażony Mikołaj, opcjonalnie miła, majętna i namiętna Mikołajka, będą na pewno ich dodatkowym atutem.

Trzymajcie się ciepło.
Biegnę zobaczyć co z tego wszystkiego wyniknie.

Bielszy odcień bieli

Nie mam ambicji bycia Super Mamą, kafelki w mojej łazience nie lśnią jak w reklamie i zdecydowanie nie mam obsesji na punkcie porządku. Wręcz przeciwnie – lubię swój bałagan. Mamy z Młodym tak mało czasu tylko dla siebie, bez żadnych zajęć dodatkowych i pospiesznego przemieszczania się z miejsca na miejsce, że zwyczajnie szkoda mi go na sprzątanie. Stanowczo wolę wykorzystać ten czas w bardziej potrzebny nam obojgu sposób. Choćby to miało być leżenie na kocu i się_przytulanie. Uwielbiam te lokatorskie, pełne przejęcia i dramaturgii, opowieści o tym jak minął dzień i co dziś podobało Mu się w życiu przedszkolaka.

Ostatnio cały przedszkolny świat zdominowała akcja Jasełka. Po to też były wspomniane dwie notki wstecz białe rajstopy i podkoszulek w dorosłym, dużym rozmiarze. Miałam ochotę na bojkot, ale akcję uratowali Dziadkowie – Mamut nie bez trudu zakupił białe, gładkie i grube rajstopy w pożądanym rozmiarze, Zdzich oddał swój biały tiszert i wszystko miało być w porządku. W piątek karnie zaniosłam łupy i wręczyłam Pani Cioci.

Pani Ciocia z jawnym obrzydzeniem zajrzała do foliowej torby spowijającej tekstylia. Nie mam pojęcia czego się spodziewała, ale drugiego śniadania nie zwykłam robić a już na pewno nie obcym babom. W tym samym momencie, w którym uświadomiłam sobie, że może ona po prostu tak ma i nie powinnam się przejmować, padło pełne nagany spojrzenie. I tak to wgłąb torby, to na mnie. W końcu nie wytrzymałam:

– Czy coś nie tak? – zagaiłam z nadzieją
– Nieee no skądże znowu… nic… ale wie Pani… – i tu Pani Ciocia zawiesiła znacząco głos
– No właśnie przyznam, że nie mam pojęcia. – wyznałam zgodnie z prawdą, bo pojęcia faktycznie nie miałam
– Bo INNE Dzieci mają wszystko NOWE… – wyjawiła na wdechu i z przekąsem

Niepotrzebnie zrywałam z rajstop banderolę – przemknęło mi przez myśl. Po chwili jednak odzyskałam rozum i zdolność logicznego myślenia. O czym Ona w ogóle do mnie rozmawia??

– To cudownie. O ile się jednak nie mylę kartka wisząca na drzwiach nie zawiera kryterium nowości, a tylko prośbę o podkoszulek i rajstopy. – zauważyłam
– Ale WSZYSCY rodzice… – wznowiła argumentację Pani Ciocia
– No widzi Pani – NIE wszyscy. Może inni rodzice mają za dużo pieniędzy, ale ja nie zwykłam kupować czegoś co mi się nigdy później do niczego nie przyda – rajstopy są nowe, podkoszulek dał Dziadek i bardzo dobrze, bo w to miejsce wolę kupić Igorowi książkę. Z całą pewnością będzie Mu bardziej potrzebna.
– Ja tam nie wiem, ale to chyba Pani powinno zależeć, nie mnie. – odparowała Pani Ciocia nadymając policzki
– A może Pani uściślić na czym powinno mi zależeć? – spytałam hamując słowa z wyjątkową siłą cisnące mi się na usta
– No żeby Dziecko się nie wyróżniało! Przecież to będzie inny odcień bieli!! – dodała oskarzycielsko potrząsając koszulką i podnosząc ton
– Kiedy ja lubię gdy moje Dziecko się wyróżnia – roześmiałam się
– Pani to Pani, ale Jemu to będzie przeszkadzało. Zobaczy Pani – dodała ostrzegawczo
– Trudno, będziemy musieli jakoś z tym żyć.

Pożegnałyśmy się ozięble i Ona ruszyła do sali trzymając foliową torbę w dwóch palcach – jakby to był nie inny odcień bieli a śmierdzące jajo – a ja do tramwaju. Kosmos i zgrzytanie. Opowiedziałam o sytuacji Mamutowi. Mamut kilka lat przepracował w przedszkolu i z niejedną Panią Ciocią miał do czynienia, ale z taką lampucerą – jak sam przyznał – nie miał przyjemności. Mnie również przyjemnie wcale nie było. Wiem, że to zwykły tiszert, raptem parę złotych, ale najbardziej rozjuszyła mnie zbędna dyskusja a raczej jej wydźwięk.

W weekend Mamut dostarczył nam nowy podkoszulek. Odcień bieli bez zarzutu. Dziś rano zaniosłam go, podpisałam pakunek i bez słowa zostawiłam na stoliku. Teraz moje Dziecko pasowało do innych. W drodze do pracy miałam ochotę się rozpłakać. Po południu zwolniłam się z pracy i pojechałam na te osławione Jasełka. Wszystkie Panie Ciocie biegały przejęte w kółko, wszystkie Dzieci stały zdezorientowane i łypały na podwieczorkowe jabłka, które czekały na parapecie. Wszystkie bieluśkie koszulki przykryte były kamizelkami w różnych kolorach. Wszyscy właściciele bielusieńkich koszul byli nimi szczerze niezainteresowani. Gdy tylko weszłam i zajęłam miejsce na mikroskopijnym krzesełku, Lokator przybiegł i wdrapał mi się na kolana.

– Mama, pójćmy jus do domku.
– Co jest, nie chcesz śpiewać z innymi dziećmi?
– Jus dziś to śpiewauem. Duuzo razy. Telas chcem do domku.
– Ale zaśpiewasz mi po drodze?
– Dobla.
– To umowa stoi.
– Tylko mi kosulem zdejmij Mama telas, dobzie? Nie lubiem jej.
– O a to dlaczego?
– Duza jest taka. I nie zakładauem jej wcześniej.

Mój Syn, konserwatysta.

Gra w skojarzenia

Zawsze, gdy w partyturze czytam allegro moderato, moja pierwsza myśl brzmi: zaloguj się.

Stałam
się zwierzęciem komercyjnym i wszystko mi się kojarzy. Wystarczy, że
pójdę do sklepu i zobaczę coś interesującego, na co akurat
niekoniecznie mnie stać – już spoglądam na metkę lub nalepkę w
poszukiwaniu nazwy producenta i jego strony internetowej. Jak bowiem
powszechnie wiadomo, sklepowe marże lubią zaskakiwać wysokim wzrostem.
Można na przykład, na ostatnio zakupionych dziecięcych bucikach się
wzorując, pozostawić sobie w portfelu 40% ceny. A im w sklepie bardziej
nieprzyjemna obsługa, tym chętniej decyduję się na e-sklepy. Przede
wszystkim jednak jest wygodniej, nie ma przerw na dostawę i mogę tam
zajrzeć o każdej porze. W dzień czy w nocy.

Kiedy widzę piękną
biżuterię, rozkładam ją w myślach na czynniki pierwsze i szacuję, czego
potrzebuję by zrobić podobną. Nie taką samą, bo to nie w tym rzecz, by
kopiować, poza tym zawsze jest coś, co bym zmieniła, poprawiła,
ulepszyła. Ot taka personalizacja napotkanej rzeczywistości. Gdy usłyszę fragment znanej i lubianej przeze mnie melodii, muszę dośpiewać ją sobie do końca zanim ruszę się gdziekolwiek. Nieważne, że właśnie jadę tramwajem. Gdy
zobaczę kominiarza, natychmiast łapię za guzik… nawet gdy nie jest
mój a nie znam właściciela. Jeszcze się nie zdarzyło, by się ktoś
obruszył, bo to całkowicie nieszkodliwy a uroczy wizualnie przesąd. A gdy widzę właścicielkę superdługich tipsów, wyobrażam sobie jak wkłada soczewki kontaktowe.

A gdy czytam "gra półsłówek" zaraz śmieję się do rozpuku, bo oczywiście "g" przepięknie wymienia się na "s" 🙂
Zresztą te wszystkie krówki w mroku, pradziadki przy paniach i na słocie, mądre Jole i w kącie prawie, choć stare jak świat, niezmiennie powodują napady chichotu.

A Wy jakie znacie?

Zakupoholizm

Lokator ma fazę pod tytułem KUPIĘ. Wszystko Mu się podoba – a już zwłaszcza te wszystkie najokropniejsze brzydactwa, które kurzą się w oknach kiosków i zawsze zastanawiałam się, kto to w ogóle kupuje – i śmiało deklaruje, że wszystko nabędzie. Absolutnie wszystko. Cała sprawa zaczęła się, gdy dostał swoją pierwszą świnkę skarbonkę. Najwyraźniej posiadanie naręcza brzęczącej miedzi – o którą odchudziliśmy mój osobisty portfel – dało Mu poczucie wielkiego bogactwa. Od tej pory Lokator jest krezusem.

Pobudka.

– Mamo! Śniło mi się takie takie takie… kololowe. Kupiem to!
– Cudownie Synu, ale cóż to takiego.
– Nie biem… ale kupiem.

Idziemy na przystanek.

– Mamo! Pacz jaki fajny sklep. Kupiem go! Kupiem!
– O tym mówisz? To sklep wędkarski Synu.
– Wentbanski??
– Tak.
– Ooo. No kupiem, kupiem.
– A umiesz łowić ryby?
– Niee, ale mogę zjeść.

Jedziemy tramwajem.

– Mamo! Te domki takie kupiem. Kupiem systkie.
– Całe osiedle?
– Całe. Całe kupiem.
– A po co Ci aż tyle domków?
– Eee no mam dużo aut psecies.
– I przed każdym domkiem chcesz postawić auto?
– Nie, nie auto. Tsy.

Idziemy do przedszkola.

– O-O Mamo! Sklep!
– Ten też chcesz kupić?
– Chcem kupić takie kulećki malutkie.
– Kuleczki?
– No do jedzenia psecies.

Popołudnie, przyjeżdżam do przedszkola po pracy.

– Kupiłaś mi coś?
– Nie Synu, nic nie kupiłam, pędziłam po Ciebie.
– Nie skodzi. Ja kupiem systko.

Wieczór, wracamy do domu.

– O ksienzyc Mamo, ksienzyc kupiem tesz.
– I co jeszcze?
– Autobus i trambaj i pociong kupiem.
– A masz na to wszystko pieniądze?
– Eee… no… nie mam. Ale Ty mas!

Grunt to się dobrze w życiu ustawić.

To kto zamawia pod dom plastikową koparkę?
Dorzucę przystojnego ludzika w kasku. Trochę sztywniak ale oj tam.

W głowę czy w brzuch?

Otwieram, wstaję, budzę, myję, ubieram, krzątam się, biegam, skaczę, spieszę, pracuję, dzwonię, piszę, zgrzytam, myślę, zastanawiam się, kombinuję, kończę, znikam, idę, jadę, siedzę, stoję, wchodzę, odbieram, podpisuję, wychodzę, czekam, jadę, słucham, odpowiadam, śmieję się, rozmawiam, śpiewam, uciekam, wracam, karmię, kąpię, usypiam, gotuję, sprzątam, dziergam, dłubię, nawlekam, układam, przy, nad, pod, obok, w międzyczasie, północ, odkładam, próbuję, zasypiam.

Praca mnie wpienia, ludzie mnie wkurwiają, boję się patrzeć co PanKot znów zmalował – a po bezgłośnym przebywaniu w koszyku z miną nic_nie_zaszło_no_co_ty wnioskuję, że kurczak na jutrzejszy obiad teleportował się w inny wymiar – bo cierpliwość kończy mi się dokładnie tam, gdzie zaczyna stopa i zamaszysty wykop.

Powinnam zrobić pierdyliard rzeczy ale na te, które by mi się zrobić chciało, nie mam czasu, a na te, na które czas jest, wybitnie nie mam ochoty. Ponadto chyba mam narkolepsję i w związku z tym nie mogę przecież prasować. Jeszcze bym zasnęła nad żelazkiem i poparzyła sobie ucho. Albo dwa, bo pewnie natychmiast zadzwoniłabym na pogotowie. Innych prac porządkowych też nie mogę robić. Nie wiem jeszcze dlaczego ale jak się znam to coś wymyślę.

W przedszkolu kolejna kartka pod tytułem Drodzy Rodzice Kupcie. Były pościele, piżamy, ręczniki, chusteczki, bloki, papiery kolorowe, krepiny, farby, kredki. A to wszystko w majestacie niemałej sumy co miesiąc na Radę Rodziców – niby dobrowolnie i niby ile kto może, a musiałam się zdrowo naużerać, żebym mogła płacić tylko połowę całej sumy. O całkowitym zwolnieniu mnie z tej opłaty, mogłam zapomnieć już w drzwiach. Teraz białe koszulki i białe rajstopy. Mam trzy dni. Ubóstwiam takie rzeczy. Mam chęć zbojkotować akcję i przynieść wszystko czarne. Albo chociaż pochlapać barszczem.

Gdybym była psem, miałabym na płocie tabliczkę: to dobry pies ale ma słabe nerwy. I masę kości do zabawy.

Nadal jestem beznadziejnie zakochana w torciku Almondy z Ikei i gdybym mieszkała bliżej, zapewne łatwiej byłoby mnie przeskoczyć niż obejść. I mam fioletową torbę z kwiatkiem. Z filcu i z Nepalu. Nie wiem co istotniejsze.

Igor powalił mnie dziś na kolana pytaniem:
– Mamoo a czy Ty masz siusiaka?!

Standard. Niby byłam na to przygotowana, ale przyznaję, że spurpurowiałam po czym zeszłam śmiertelnie na galopujące suchoty, które niecnie zaatakowały mnie gdy tłumiłam rechot. Wraz ze mną zaś zarechotała ta część tramwajowego wagonu, która zupełnie przypadkowo nie ma znacznego niedosłuchu.