W nocy wszystkie koty są czarne

nie lubię…
chodzić spać grubo po północy a zawsze to robię
zimnej herbaty
budzić się za późno na gorące pieczywo w sklepie na dole
podciętych skrzydeł, uszu i ogonów
braku żółtych kaloszy
krat w oknach domu na przeciwko
ograniczeń i śniadań bez kakao
nie móc dotknąć
obok i zamiast
parku bez kaczek
śniegu bez bałwana
mnie bez uśmiechu

lubię…
zawinąć się szczelnie w kołdrę i udawać, że mnie nie ma
śnić
czytać na głos dziwne książki
rechotać gdy nie słucha nikt
glany i bojówki
puszczać latawce
mieszkać w wannie
siedzieć po turecku
dużo rzeczy
to jak buja Angie Stone

A dziś wszystkie koty mruczą mi do snu za Katie Melua piosenkę o rowerach. Pierwsza trzydzieści. Pora coś przyśnić. Mru

Ciągle czekam

Zdrowotności? Nie mogę wstać, bo kręci mi się w głowie. Nie mogę leżeć, bo z bólu mam w głowie ‚helikopter w ogniu’. Chciałam wyjść do lekarza ale fiknęłam orła w przedpokoju. Nie będę ryzykować z Młodym. To chyba coś poważniejszego niż sądziłam. Wczoraj łyknęłam całe opakowanie panadolu i wypiłam ibufen dla dzieci w syropie. Tego co dalej, nie pamiętam. Wiem, że gorzej nie mogłam ale przynajmniej dało się przetrzymać noc. Przezornie nie czytałam ulotek. Jeszcze bym spanikowała. Pomogło. Dziś mogłam wreszcie coś zjeść. A teraz powtórka z rozrywki. Termometr się topi. Nie ma jak ognisty temperament kurka siwa.

Uczuciowości? Źle… gorzej… bez sensu… Stopniowanie zamierzone. Czekam, choć wiem, że nie ma na co. Nie ma na co, więc czekam. Taki feler. Nadzieja. Gdyby nie ona już dawno zamieszkałabym w lodówce za mrożonym groszkiem. Tam przynajmniej bywa przytulnie. Tymczasem przytulam się do ścian i kafelków licząc na wzajemność. Albo przynajmniej zainteresowanie. W końcu nie mierzę wysoko. Gdy stanę na palcach sięgam gwiazd. Śnią mi się cudze majaki. I rozmowy do rana.
Pociągi pod specjalnym nadzorem. I takie niespodziewane. Bagietki. I kakao. Z pianką. Żenada.

To chyba przez gorączkę.

Do zobaczenia.
W przyszłym życiu chciałabym być kamieniem.

Z ostatniej chwili

Tak sobie myślę, że chyba jestem już ekspertem od zapaleń. I gorączek. Bynajmniej nie tych z sobotnich nocy. A biust to mi urósł nie przy okazji karmienia dziecka tylko od masowania, którym się teraz trudnię. No. To pięknie. Nici ze spaceru, nici z dzisiejszej próby, nici z większości moich czwartkowych planów. Szfak! Ja już na serio mam dość.
Bu… Niech mnie ktoś przytuli.

5 złotych

Dzień z gatunku wybitnych. Bo goście. Jak nie przychodzi nikt, to nikt a jak już to stadami. To stado liczyło cztery osoby i stanowiło miłą odmianę. Najpierw zjawili się Lukrecja (poznałyśmy się na angielskim i tak już zostało; łączy nas nie tylko niechęć do lektorki i solidarność jajników) i Nikodem (fajny facet o jeszcze fajniejszym imieniu, szczęśliwy mąż i niedługo mam nadzieję ojciec). Przyszli, przynieśli zakupy i piaskową babkę i zachwycali się nowymi umiejętnościami oratorskimi Igora. Goście idealni. Gdy już ustaliliśmy, że mam syna geniusza a rękawiczki co się je kupuje za 5 złotych na bazarze, robią małe chińskie dzieci (podobnie jak wszystko ‚made in china’), przydreptała Hal. Razem z nią przydreptał album na zdjęcia z okazji dnia babci (nieźle się trzymam jak na ten tytuł) i imbryk bezprzewodowy (kocham nazwy w instrukcjach) potocznie zwany czajnikiem. Czajnik przyda się wybitnie bo dotychczasowy nie wytrzymał psychicznie i pękł był. Nie pomogła nawet taśma izolacyjna, którą go szczelnie oblepiłam i woda lała się z niego już nie tylko podczas gotowania ale i w czasie postoju. Jak sądzę nie było to do końca bezpieczne dlatego tym bardziej sie cieszę. Na końcu przybył Starcu (starcu.blog.pl) i w ogóle zrobiło się wesoło. Młody wdzięczył się do gości, goście do niego i atmosferę wzajemnej adoracji zakłócały jedynie produkty powstające w międzyczasie w lokatorskiej pieluszce. Wrzaskun najchętniej konwersował ze Starcem. Może to dlatego, że ten dopiero co wrócił z Chin. Pewnie gadali o tych małych dzieciach od rękawiczek. Potem goście poszli i Młodemu musiałam wystarczyć już tylko ja. Ale daliśmy radę. Teraz dziecko mi śpi umęczone trudami dnia powszedniego a ja staram się nie myśleć o jego ciuchach co łypią na mnie porozumiewawczo z deski do prasowania. W końcu jest druga w nocy i skoro łypie do mnie odzież to chyba powinnam się przespać. Zdecydowanie.
Ps. ‚Człowiek z księżyca’ to bardzo dobry film. Szkoda tylko, że taki cholernie bliski.

Dobranoc

jaki ma jaki ma jaki ma

Dziadek Mróz zaatakował iście po syberyjsku. Zimnica niemożebna, oddech zamarza a na szaliku po paru sekundach tworzy się szron. Minus trzydzieści plus wiatr. Mocny ten Dziadek. Szkoda, że jedynym prezentem jest znów całkowite zaskoczenie służb odpowiedzialnych za drogi. Ale to takie tam pierdółki bo przecież siarczyste mrozy były zapowiadane dopiero od miesiąca, więc mieli prawo się zdziwić. Inna sprawa, że raczej nie można spodziewać się czegoś innego po ludziach, których co roku kompletnie zaskakuje nadejście zimy. Bo przecież mogła zadzwonić. Albo telegram wysłać. No mogła. Że jak zawsze przyjdzie po jesieni.
Z Młodym staramy się nie wyściubiać nosów z naszego Em z garderobą. I nawet nie musimy się szczególnie starać bo rzeczone nosy jakoś nie przejawiają wyjątkowej na to ochoty. Wręcz przeciwnie. Gdyby nie pustoszejąca lodówka, pieczywo z lekko sędziwego zmieniające się w zaczepno-obronne i resztki zdrowego w przebłyskach macierzyństwa rozsądku wcale nie wychodzilibyśmy na spacery. A tak to co dwa dni zapatulamy się we wszystko co możliwe (oprócz dywanu bo mało poręczny) i wytaczamy na zewnątrz. Spacery wyróżniamy celowe i bezcelowe, z tym że przy aktualej aurze te drugie jakoś mało popularne są. A spacery celowe przynajmniej owocują produktami, które przy odrobinie szczęścia i samozaparcia będzie można spożyć. Bo po co mi na ten przykład śrubokręt i klej do drewna. Hmmm. Pomyślę.
Najbardziej to bym chciała poczekać aż mi półka z książkami pokryje się mchem, zakopać się weń z termosem herbaty (moja ulubiona to oldgej oczywiście od tetleja) i ocknąć dopiero na wiosnę. Myślę jednak, że Obywatel Śliniak mógły nie być tym faktem uradowany. Mało tego. Jak Go znam to po dwóch godzinach by dorósł, odkopał mnie, dał encyklopedią po głowie i zażądał dodatkowych karmień za straty moralne. Szybko się bestia rozwija. Wczoraj nabył całkiem świeżą umiejętność przewracania się z brzucha na plecy. Normalnie miszczuniu i Jego przewrót styczniowy. Poza tym wszystko gra. Głównie wieża. Ale czasem telewizor. Lubię coś do mnie gada. I używa słów powszechnie uznawanych za zrozumiałe. Małoletni bowiem może i nawija, ale ile ‚gie’ można wysłuchać pod rząd. Po tysiącu ciurkiem robi się niedobrze.
Oglądałam galę boksu w Mieście Kasyn. Lubię czasem popatrzeć jak ludziska dają się prać po pyskach w dobrym stylu. Przynajmniej nie było młotków z wagi ciężkiej: zero techniki, jeden cios i po zabawie. Tu były ładne walki. Młody najwyraźniej nie odziedziczył po mnie zamiłowania do naparzań wszelakich bo zasnął. A ja przy okazji dowiedziałam się od komentatorów, że facet w czerwonych spodenkach to ‚myślał, że ma małą rodzinę ale gdy po wygranej walce wrócił na Filipiny, ujawniło mu się ze stu kuzynów i nie dość, że się rozmnożyli, to jeszcze każdy coś od niego chciał z „porponetki”‚. Nie zdążyłam się naśmiać, zwłaszcza z tej portmonetki a już pani Rylik stwierdziła, że ‚te ciosy nie robią dużo szkody bo on je ładnie rozbija i wyprzedza swoją przednią ręką’. Dobre. Ja z rąk to mam dwie lewe i to tylne w dodatku. Obiad przesoliłam kurka siwa. A potem spijałam jak smok. Dobrze, że nie gustuję w dziewicach.
Pora spać. Już po północy a rano młodzież wielce rozmowna i siłę mieć trzeba. Dobranoc

– Co byś powiedziała gdybym chciał przyjechać?
– Do zobaczenia…

Lubię sny

19 stycznia, imieniny Henryka i Mariusza

Dzisiaj Młody kończy trzy miesiące. Świeczek brak ale dostał trzy buziaki w nos. Biorąc pod uwagę nasze rozmiary właściwe i moje zerowe doświadczenia na polu nanotechnologii uważam to za niebywały sukces. Zdolna matka Synu. Przy okazji tej wyjątkowej daty postanowiłam pozwolić sobie na odrobinę luksusu i mniej lub bardziej subtelnie ale za to dokumentnie zignorować bałagan w mieszkaniu, piętrzącą się górę prasowania i pełną pralkę lokatorskich tekstyliów czekających na lepsze czasy. Dziś spędzamy dzień na ukulturalniających rozmowach i spożywaniu rozmaitych pyszności. Zrobiłam zupę pieczarkową z cyklu: czy zdołasz w garnku zmieścić jeszcze łyżkę?, a na deser pseudochińszczyznę (wyłączyłam składniki niedozwolone i też wyszło pysznie). Na kolację zaś będą pieczone jabłka. Młody oczywiście wchłonie wszystko w formie przetworzonej w wiadomy sposób ale bynajmniej nie wydaje się być tym faktem zmartwiony.
I tak spędzamy sobie ten mocno zimowy dzień z perspektywy domowego ciepełka, łypiemy przez okno na świat tylko przy okazji zabaw z drewnianym Parapetowym Kotem, leżymy na kanapie i mamy wszystko wiadomo gdzie. Strucla też. Z głośnika przyjemnie mruczy Cassandra Wilson, Igor mi pochrapuje do ucha, brzuchy pełne – sjesta. Przy okazji donoszę, iż z powodu ząbkowania (które lada chwila przyniesie efekty) moje Dziecko dostało nową ksywę – Śliniak. Pasuje jak ulał. Podobnie jak Nocny Wrzaskun, czy Zeus Pieluchowy Gromowładny. Wrażenia akustyczne tego drugiego są do tego stopnia zastanawiające, że gdybym nie była przy Nim non-stop, dałabym głowę, że podżera w międzyczasie jakąś nadprogramową grochówkę. Ot Mister Piard Fotelowy. A ty się matko w razie gości wstydź. Ostatnio w przychodnianej poczekalni spał jak anioł i te głośne salwy bynajmniej nie Jemu były przypisywane. Każdy patrzył na sąsiada wilkiem a ja mało co nie pękłam ze śmiechu. Śliniak zaś pozostał w swoim błogostanie poza jakimkolwiek podejrzeniem. Ładnie. Oprócz wrażeń pieluchowych Obywatel Chrąchacz dostarcza mi niemało powodów do radości. Strasznie rozmowne i absorbujące dziecię z Niego wylazło. Budzi się z bananem od ucha do ucha i już od rana dyskutuje zaciekle wykorzystując wszystkie dostępne samogłoski i rozmaite gie, prr, khe i takie tam gardłowe gruchanki. Ślini się przy tym jeszcze bardziej niż cieszy co doprawdy stanowi osobliwy widok. Gadać z Nim trzeba namiętnie co też czynię, bo samemu to żadna przyjemność, a że domaga się rozmowy przerywanej tylko na czas karmienia, to w okolicach wieczornych jestem już dętka. Zachrypnięta jak kanarek wyprany w zwykłym proszku. Obawiam się, że to dopiero początek a ja już tęsknię do milczenia. Ale nic to. Odbiję sobie kiedyś. Jak już mi się nic nie będzie chciało tylko łapać te wolne rodniki kremem na zmarszczki.
Tymczasem Wrzaskun tworzy. Niedawno powiedział coś co można uznać za pierwsze słowo. Brzmiało jak… ‚kelner’. No pięknie! Jak zawoła ‚seta’ to się wyprowadzam. Nie będę mieszkać z pijakiem. O nie

Prezenty

Mój Syn każdego dnia dostaje ode mnie miłość. Trudną. Bo pełną ciężkiej pracy i zmęczenia. Pełną. Bo to co zdobyte bez trudu zwykliśmy cenić znacznie niżej. Wartą każdej ceny. Bo odwzajemnioną. I to tak jak tylko można sobie wymarzyć. Każdym uśmiechem, nową śmieszną miną, dziwnym zlepkiem zgłosek i okrzykiem zdumienia – prawie jak: ‚patrz ile już umiem, mamo’. Miłość to trudna, bo trzeba się jej nauczyć. Nie pojawiła się sama i kłamią te wszystkie szalenie mądre poradniki, że ona przychodzi, robi wielkie bum i już jest się wzorcową samicą z instynktem w jednej kieszeni a łagodnym uśmiechem w drugiej. Na wszystko trzeba zapracować. Zwłaszcza na miłość. Tylko w tym przypadku na miłość DO. Dziecko kocha bezwarunkowo. Mamy to już na starcie. Pewniak. I nie wiem jak trzeba się starać by tę miłość stracić ale nie zamierzam sprawdzać. Sprawdzają tylko ci co na nią nie zasługują. Ci nigdy nie powinni mieć dzieci. Zapracować trzeba na to by nauczyć się kochać. Tak prawdziwie. Żeby umieć oddzielić od siebie problemy, i rutynę, i trudną naukę ‚obsługi’ nowego człowieka, który nie miał w komplecie instrukcji, od tego co się czuje. Odróżnić ważne od ważniejszego. Trzeba pozwolić sobie też na złość, smutek, zniecierpliwienie czy poczucie bezsilności, bo inaczej nie zrobimy miejsca dla kochania. Mądrego kochania. Świadomego tego co dobre i przyjemne ale i tego co boli. Przeżyliśmy już początek a ponoć początki są najtrudniejsze. Igor rośnie, z każdym dniem wydaje się bardziej rozumnie spoglądać na świat, uśmiecha się do moich dziwnych opowieści o kosmosie i wydaje dźwięki, od których ze śmiechu boli mnie brzuch. Rozgadana bestia się zapowiada. I chyba lubi Bukowskiego. Przynajmniej lubi słuchać gdy go czytam na głos. Mało dziecięca literatura, wiem. Ale na bajki przyjdzie jeszcze czas. A wracając do uczuć to chciałabym aby Młody wyrósł na mądrego faceta. Takiego, który nie będzie się wstydził mówić ‚kocham’… i kochać. Jeśli uda mi się go tak wychować, to będzie najwspanialszy prezent jaki kiedykolwiek mogłabym sobie wyśnić. Może i wrażliwcom żyje się trudniej, może i trzeba mieć w zestawie twardy tyłek i niekończące się pokłady wiary w ludzi i pogody ducha ale nie wyobrażam sobie życia w inny sposób. Bo co to za życie. Jeszcze zdąży być twardym. Życie go nauczy. Ja nauczę go kochać. I patrzeć na świat widzącymi oczami. Widzącymi poezję w śmietnikach. Taki mam plan. Tymczasem śpi a ja głaszczę go po głowie i tłumaczę sens zakładania czapki gdy wychodzimy na dwór. Bo nie lubi. Ja w prezencie dałam sobie spacer. Jak co dzień. Wczoraj w parku na zamarzniętych jeziorkach szaleli łyżwiarze. I padał piękny śnieg. Dziwny, powolny, sypki. Pod słońce wyglądał jak sztuczny. Takie trociny dla nowożeńców z okładki kolorowego pisma. Nierealne. Bezszelestne. A słońce zrobiło z tych opadających kawałków zimowego nieba takie śmieszne połyskujące biało czapeczki dla drzew, ławek i krzewów w alejkach. Szadź. Jak z pocztówki. Dziś wróciły kaczki.

Moczydło zimą
Moczydło zimą

aaa

mam dość

proszę mnie uśpić i oddać do badań
natychmiast

chciałabym mieć w lodówce martini
a nie liście kapusty
i mokre pieluchy

to całe macierzyństwo czasem srał pies

i już wiem czemu niektóre gatunki zjadają swoje młode
żeby przestały się drzeć

Żeby nie było

W naszej kamienicy są trzy klatki schodowe. Do każdej klatki schodowej (swoją drogą dość idiotyczna nazwa) przynależą cztery kondygnacje, które mieszczą po czworo drzwi każda (wyłączając parter bo tam drzwi jest dwoje z uwagi na piwnicę, wejście, skrzynki na listy i takie tam). I każde z tych drzwi posiada numer mieszkania bądź tabliczkę z nazwiskiem (co zdecydowanie ułatwia orientację gościom, akwizytorom i przygodnym seryjnym mordercom). Każde prócz naszych… Do wczoraj. Od dziś przygodni seryjni mordercy mogą się kierować na azymut:

Bajtki małe dwa

Mam nadzieję, że lubią zupę ogórkową 😉