Planowanie przestrzenne dla średniozaawansowanych

Wszystko wskazuje na to, że Lenka pojawi się na świecie jeszcze przed Wielkanocą. Letko trzęsie mi się nóżka na tę okoliczność, gdyż coraz brutalniej dociera do mnie fakt, że to już bardzo niedługo. A ja taka nieuczesana z rozgrzebaną sałatką jarzynową do skończenia i w ogóle w proszku.

Dziś byłam na wizycie u mojej prowadzącej Pani Doktor N. Doktor N. ma arabskie pochodzenie i jest jednym z najmilszych, najspokojniejszych, najsumienniejszych i najbardziej fachowych lekarzy jakich znam. Strasznie fajna z niej kobita i bardzo mnie wzrusza jej osobiste podejście do każdego. Wiem, że tak powinno być zawsze, ale bywa różnie, więc tym bardziej doceniam to jaka jest.

W kwestii rumienia zakaźnego w domu i zagrodzie Doktor N. potwierdziła mi, że  najbardziej narażone są maluchy w pierwszym trymestrze, więc Młodej na obecnym etapie rozwoju nie powinno nic zagrażać. Co miało się wykształcić już się wykształciło i teraz spokojnie dojrzewa. Poczułam się jak prastara jabłoń i to nie tylko z uwagi na wiek 35+. Z miejsca zapragnęłam pobyć sobie spokojnie w szczerym polu – sama, halo, żeby mi to nie był czasem przemysłowy sad –  żeby mnie przyjemnie słońce grzało po plecach i produkowało nowe piegi na nosie i ramionach. Ach.

Potem przeszłyśmy do USG i opowiedziałam Doktor N. co nastąpiło, znaczy o komorach, że nierówne, o brzuchu wewnątrz mojego brzucha, że za duży i o terminie echo, że na maj. Pani Doktor przeprosiła mnie na chwilę, zniknęła na 5 minut, po czym wróciła i zawlokła mnie po matczynemu za rękę pod gabinet nr 22, w którym to urzęduje normalnie dramatycznie oblegana Pani Profesor. Pod gabinetem poczekałam pół godziny, w tym czasie Doktor N. dostarczyła Pani Profesor USG Młodej i zestaw różnych badań. Finał – 8 kwietnia melduję się na ulicy Agatowej, gdzie najlepsi z najlepszych wykonują przy pomocy najlepszych urządzeń najlepsze echo serca zawartości brzuchów przyszłych mam, również najlepszych oczywiście. Na NFZ, bezpłatnie, w trybie cito.

Do tego czasu wszyscy pijemy melisę, myślimy wyłącznie pozytywnie i oddychamy ze spokojem do torebki.

Od jutra jestem na zwolnieniu i chyba postaram się trochę odpocząć… o ile to będzie możliwe przy wszystkich domowych „przeszkadzajkach” 🙂

Muszę jeszcze skompletować wyprawkę dla Młodej i siebie, kupić pierdyliard podkładów, gazików, wacików i innych cudów-wianków, wyprać i wyprasować ubranka w wersji mikro (nie wiem nawet co mam a czego nie mam, bo oczywiście większość rzeczy po Janku pchnęłam w świat, tradycyjnie, jak to ja i coś tam mi Siostra podrzuciła, ale trzeba zrobić luking z czekingiem), spakować do torbę do szpitala, ustalić gryplan na obie sztuki dziateczek pozostających w domu, zarządzić z Księciem Małżonkiem jakąś logistykę wstępną na czas mojego pobytu w szpitalu (żłobek, szkoła, lekcje, plecaki, treningi, angielski w korelacji z koniecznością odwiedzania mnie na Karowej choćby celem dostarczenia zgrzewki wody, czystej odzieży i słowa otuchy)… i opracować system naprawy wszechświata.

Jak wiadomo dam radę! 🙂

Truchtem z parasolem

No to mamy tak:

1. Poniedziałek 17 marca. Imieniny Zbigniewa i Gertrudy. Szaroburo, deszczowo.

2.W domu u Janka 39,4 stopnie. Noce w kratkę, weekend malowniczy, ogólne wrzaski i histerie. Jak wiadomo możliwości porozumienia i dialogu o samopoczuciu są w przypadku dwulatków mocno ograniczone. O sytuacji w Syrii zresztą też. Nosimy naprzemiennie na rękach, utulamy, uspokajamy, gorączkę zbijamy, poimy, staramy się nie oszaleć i jeszcze umiejętnie zabawić starszego Igora, który póki co – odpukać – cały, zdrowy i klasycznie twórczo-nieznośny.

3. Książę Małżonek ma 37,7 i jest to jak ogólnie wiadomo stan agonalny. Siedzi w swetrze, kufajce-cieciówce oraz pod kocem i pewnie jeszcze obmyśla dogrzewanie termoforem. Żałuję go oczywiście bardzo i przytulam ale 6.55 już muszę powitać podśmiardujący rozgłośnie tłumek na stacji PKP, więc zostawiam na blacie w widocznym miejscu podwójne musujące wapno oraz APAP MAX i umykam w dal siną a odległą.

4. W SKM-ce 7.04 standardowo jestem niewidzialna, pomimo faktu przekroczenia 100 cm w talii już czas temu jakiś. Jak kto dorwał miejsce siedzące, to albo natychmiast zasypia, albo odcina się od otoczenia słuchawkami, albo zasłania książką, albo ostentacyjnie gapi w jakże fascynujący widok na nasyp kolejowy i szary mur za oknem. Baba w ciąży chora nie jest, obie nogi ma, to i postoi. Nie lubię wymuszać jaśnie uprzejmości – postoję.

5. W pracy lekki zakręt. Po kawie wypadam na Karową, gdzie mam być chwilę i zaraz wracać. Na leżance w gabinecie USG leżę równo godzinę. Pani Doktor coś nie spodobało się w budowie serca Młodej i zawezwała jeszcze jedną Panią Doktor z patologii. W gonitwie myśli przemyka mi, że mam jednak sporo szczęścia, gdyż mój Doktor przychodniany, w trakcie równo odmierzonej siedmiominutowej wizyty, ograniczyłby się do potwierdzenia, że nadal jestem w ciąży, zapytania o żylaki/obrzęki i zlecił morfologię + mocz. „Proszę się pokazać za trzy tygodnie”.

6. Konsylium orzeka dysproporcję wielkości komór serca i kieruje mnie na ECHO serca płodu. Dostaję namiar i mam dzwonić do poradni.

7. Po wyjściu z gabinetu odnotowuję bardzo wymowne mordercze spojrzenia pozostałych oczekujących. Zmykam czym prędzej póki ktoś nie wyciągnie laleczki voodoo.

8. W drodze powrotnej do pracy wsiadam w prawie ten co trzeba autobus. Prawie robi niekiedy sporą różnicę. Długi spacer na dziś zaliczony. Spacer dość prędkim truchtem.

9. W międzyczasie dodzwaniam się pod wskazany numer. Terminy są na maj a jak jakby w kwietniu rodzę, ale to szczegół, szczególik mały. Chyba, że prywatnie – prywatnie to choćby jutro, ale trzeba mieć 450 PLN netto. Tak się akurat składa, że nie posiadam wolnych i swobodnych 450 PLN netto, informuję o tym Panią i proszę o wyznaczenie najszybszego możliwego terminu na cito, który byłby w dodatku sensowny w moim przypadku. Pani znacząco zawiesza głos po czym prosi o przesłanie skanu opisu badania USG i łaskawie zgadza się oddzwonić do mnie jutro w celu ustalenia terminu wizyty. Docieram do pracy, wysyłam skan, w e-mailu podaję swój numer i liczę na to, że faktycznie ktoś do mnie oddzwoni.

10. Książę Małżonek dzwoni z nowiną – u Janka rumień zakaźny. Hosanna mać na wysokościach.

11. Dzwonię do Mamuta z pytaniem czy chorowałam. Akurat na to nie, ale rodzicielka roztacza przede mną pełen wachlarz schorzeń wieku dziecięcego, na które byłam łaskawa zapaść i to właściwie w jednym roku, więc co ona się ze mną miała, to tylko ona wie. Wiem, i miałam taką świnkę, że nic nie mogłam jeść a taką szkarlatynę, że miałam wcale już nigdy nie mówić nic, a mówię i to całkiem sporo – cud boski, amen.

12. W internecie sprawdzam korelację rumienia zakaźnego a 32 tygodnia ciąży. Oblewa mnie zimny pot.

13. Postanawiam szerokim łukiem omijać wszelkie wyszukiwarki aż do środy, kiedy to mam wizytę u mojej Doktor Prowadzącej – moją ciążę/ mnie za rękę/ zeszyt w kratkę. Na szczęście w robocie dużo się dzieje i nie mam za bardzo czasu projektować czarnych scenariuszy.

14. Wybija 18.00 – kończę pracę i pędzę do metra, SKM-ki, autobusu, domu pełnego czyhających na mnie zagrożeń, nieodrobionej matmy, niedojedzonej kanapki, uwagi z angielskiego, wniosków z wywiadówki, na której był Książę Małżonek, wrzasków, że „mamo, a on mnie/ on  mi/ ja jego…” i nagle zaginionego dresu na trening, który tylko ja swoim magicznym sonarem jestem w stanie zlokalizować, choć leży na wierzchu, tam gdzie zawsze, na półce w szafie.

15. Marzy mi się samotny, przytulny schowek na szczotki z dmuchanym materacem, kocykiem i świętym spokojem, który nie jest reglamentowany. Chciałabym się tam skulić (na ile to tylko możliwe przy moich obecnych gabarytach, bo zwijanie z kłębek odpadło z hukiem kilka miesięcy temu) i przeczekać to wszystko. Wygórowaność jak sądzę.

Może jutro będzie sympatyczniej, co?

Pani z poradni oddzwoni z jakimś błyskawicznym terminem, serce Młodej będzie w rewelacyjnej formie, rumień prędko przejdzie do historii i w dodatku jakieś uczynne krasnoludki umyją moje zapyziałe okna. A ja wrócę z pracy, położę się na kanapie i odpocznę.

Kat B

Ha! Zdałam egzamin na prawo jazdy.
Możecie mi mówić MISZCZU!

…a następnie szybko wiać z drogi…

Tak się cieszę, że nie przeszkadza mi nawet fakt, iż mogę to opić wyłącznie kompotem.

Juhu! 🙂