Luty miesiącem logistyki

Nigdzie nie wyjeżdżam jakby co.

Książę Małżonek był na kontroli z Młodym.
Pani Doktor się nie podobały tym razem uszy.
Janek dostał antybiotyk na trzy dni.
Ja dostanę cholery.

A Plus Jeden to już nie wiem czego, bo przez ostatni tydzień to On miał Tacierzyński i siedział z Dzieciem w domu.

Siostra wyjechała na urlop do Włoch na narty. Ona, mąż + trzy córki. I do tego wszystkiego Dolina Słońca. Cud, miód i orzechy.

Najpierw trafiła z najmłodszą do szpitala z okazji zapalenia oskrzeli. Wyszły i dwa dni później siostra złamała nogę – kość udowa, operacja, szyna – ogólnie rzecz biorąc mało fajnie. Na szczęście kręgosłup cały. Ale ból podobno straszliwy… Wracają w przyszłym tygodniu. Słaby ten urlop, oj słaby.

Mam nadzieję, że Jaś się do tego czasu wykuruje bo teraz będzie do zaopiekowania siostra i mała Zosia, z całą ruchliwością swoich ośmiu miesięcy.

Plan jest taki, że raniutko będę zawozić Młodego do żłobka, stamtąd do Siostry do Łomianek i potem wieczorkiem do domu do Rembertowa, jak już reszta domowników wróci i przejmie kwestie opiekuńcze.

Czyli: autobus, pociąg, metro, żłobek, autobus (jestem u siostry), a z powrotem to już tylko autobus, metro, pociąg, autobus (jestem w domu).

Ambitnie, prawda?
Ale wierzę, że da się. Musi.

Plusem jest to, że przynajmniej nadrobimy nasze siostrzane rozmowy, których przez ostatnich kilka lat za wiele nie było. A sądzę, że warto to zmienić.

Tłusty Czwartek

Jeśli chodzi o jakiekolwiek diety – masakra. To jedyne odpowiednie słowo w tych okolicznościach.

Jeśli chodzi o kubki smakowe – poezja. Jestem dziś baaardzo szczęśliwym degustatorem.

W pracy – szaleństwo.
Wrócę do domu i będzie odsłona druga, bo przecież Tato cukiernik – to zobowiązuje.

Dziś dbam o linię by była gruba i wyraźna.

Umie ktoś zjeść pączka bez oblizywania się do ostatniego kęsa?
To niewykonalne. A na pewno nieludzkie 🙂

Target niezbyt dobrze trafiony

Otrzymałam e-mailem reklamę jakże wspaniałego produktu:
„Uspokajająca poduszka z macierzanką idealna na kłopoty ze snem”

Hmm. Matki małych chłopczyków nie mają problemów ze snem.
O to samo podejrzewam matki małych dziewczynek.
Zero problemów. Null.

Chrrr…

W nieodległej galaktyce

W weekend odnotowałam 40 stopni na liczniku. Na szczęście łagodna perswazja w połączeniu z lekami przeciwgorączkowymi działają cuda.

Acha, miałam pomysł by pójść na jakiś fitness znów albo na siłownię, ale po pierwsze primo nie mam czasu, po drugie primo nie mam siły, a po trzecie primo ultimo jak się nosi 12-kilogramowy żywy ciężarek przez pół nocy to i tak w najbliższej przyszłości można liczyć na biceps, triceps oraz astmę Marit Bjoergen. Może tylko bez medalu i sztabu przystojnych Norwegów na posyłki.

Młody przybrał deseń w lekki rzucik. To może być ospa. Albo kolejne wcielenie rotawirusa. Albo nie wiadomo co. Dziś Pani Doktor nie potrafiła się zdecydować, bo jedne objawy pasowały jej do tego, a inne do czegoś innego. W piątek kolejna wizyta. Póki co bez antybiotyku.

Do końca żyję więc w niepewności czy pojadę z Jasiem i chórem na warsztaty do Grybowa, czy też nie. Planuję tak i jak Młody nie zagorączkuje albo bardziej go nie wysypie, to Pani Doktor zezwoliła, ale jak wiadomo nic tak nie śmieszy Głównego Admina jak nasze plany.

Siostra pojechała z Mężem i przychówkiem pojeździć we Włoszech na nartach i w piątek wylądowała z najmłodszą córką w szpitalu. Zapalenie oskrzeli. Wszystko fajnie, tylko włoscy lekarze jakoś niespecjalnie znają obce języki – na przykład angielski – i dość trudno było się zorientować o czym mówi druga strona. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, Małą wypisali i rodzina już w komplecie wypoczywa wraz z wypożyczonym z apteki sprzętem do inhalacji. Ale stres to stres, wiadomo.

Pobyt w szpitalu jednak zmienia optykę o całe 360 stopni. Tymczasem więc zakładam, że pakuję się w góry i zabieram Janka ze sobą. Oraz cieszę się tym co jest. Że jest.

Idę zapolować na pociąg do domu.

Utrefić loki, serce zbadać, nie oszaleć – plan minimum (kolejność przypadkowa)

Ścięłam włosy na krótko.

Nie mam cierpliwości do kosmyków, których nijak nie umiem okiełznać a na układanie szkoda mi czasu. To przecież kilka minut porannego snu więcej. Przy ostatnich zwyczajowych trelach Jasia o czwartej nad ranem – bezcenne.

Budzi się i śpiewa, albo kwęka, albo gada coś po swojemu i domaga się pełnego audytorium. Dobrze, gdy jest Książę Małżonek – można podzielić się sprawiedliwie tym wydartym nocy czasem albo ciągnąć losy. Albo spojrzeć błagalnie i zrobić minę Kota ze Shreka. Plus Jeden jest kochany i z reguły daje radę wziąć przymusową bezsenność mężnie na klatę. Gorzej, gdy akurat jest w trasie. Wtedy robi się baaardzo smutno. Wtedy można sobie zanucić „Czwartą nad ranem”: SDM-u i liczyć na zmęczenie zazwyczaj świeżego jak poranne bułki z piekarni obywatela. Trochę jak szóstka w lotto, ale nadal nie tracimy nadziei.

W Warszawie działa Prasowalnia. Dzwonisz i zamawiasz, odbierają ciuchy i za 24 godziny masz je z powrotem złożone w równą kosteczkę i gotowe do schowania w szafie. Koleżanka podrzuciła mi link do strony. Za sztukę z asortymentu dziecięcego biorą 2,99. Hmm… tygodniowo przez moje ręce przepływają więc zaoszczędzone krocie. Nie wiem ile sztuk odzieży mają aktualnie w posiadaniu moje dzieci ale gdyby ktoś mi za to ich prasowanie płacił, mogłabym natentychmiast przejść na emeryturę. Nawet pomost byłby niepotrzebny. Raczej plusk.

Co jeszcze?

Potrzebuję pilnie terminu do dziecięcego kardiologa. W szpitalu dostaliśmy dopiero na wrzesień. Ktoś coś wie? Niech się podzieli informacją, ładnie proszę.

Rano mieliśmy z Księciem Małżonkiem w żłobku konsylium. Panie nas poinformowały, że Jaś się nie rozwija tak jak powinien i po chorobie całkowicie się zablokował motorycznie. Nie chce się ruszać i najchętniej siedzi i się kiwa. Oczywiście galopadę czarnych scenariuszy w naszych głowach może powstrzymać Pani Rehabilitantka z Poradni, do której namiar dostaliśmy, ale Pani będzie dopiero w przyszłym tygodniu – trzeba zadzwonić, umówić się i czekać na termin. I starać się nie oszaleć.

W domu Jaś nie potrafi usiedzieć na miejscu, o czym oczywiście Paniom w żłobku powiedzieliśmy ale okazało się, że u nich to wygląda zupełnie inaczej. To co braliśmy za raczkowanie, to pełzanie się i czołganie, bo nie używa kolan. Uwielbia jak się go trzyma za ręce i może dreptać po całym mieszkaniu ale to też podobno źle, bo ominął to raczkowanie, które jest jak się okazuje KLUCZOWE.

I teraz do czasu wizyty niewiadomokiedy w Poradni mamy spokojnie funkcjonować ze świadomością, że wszystko co robimy dotychczas jest bez sensu, bo przecież nie było fazy raczkowania, półkule mózgowe nie wytworzą tych wszystkich niezbędnych połączeń nerwowych i generalnie młody jest ze wszystkim do tyłu. Tylko z chodzeniem jest do przodu ale to jak się go trzyma, czyli trochę oszukane to chodzenie. I co teraz? Mamy mu zabronić, gdy się domaga? Nie prowadzać? Przekonać mądrymi argumentami popartymi latami badań słynnych naukowców? Bardzo budujące. Zwłaszcza jak znajome mamusie zatroskanym tonem dziwią się: „O rety! Jeszcze nie …/tu należy wstawić dowolną umiejętność klasycznego bobasa w wieku 14 miesięcy/?”. Ano nie. Widocznie Janek stwierdził, że w nosie ma to, co powinien i ustalił własną strategię.

Wierzę, że słuszną i staram się z całych sił nie dać wkręcić w to „powinien”, „nie powinien”, „umie”, „nie umie”. Ale do Poradni pójdziemy, bo podświadomie chciałabym usłyszeć coś kojącego w stylu „wszystko w porządku”. Albo dostać zestaw ćwiczeń do rehabilitacji i umieć mu pomóc się paru rzeczy nauczyć.

Dziś zdecydowanie nie był mój ulubiony dzień.
Potrzebuję turbodoładowania z pozytywnej energii.
Albo żeby się zwyczajnie ktoś dla odmiany mną poopiekował.
Wizja mi śnieży i ogólne zmęczenie materiału.

Ja, robot. Ja, matka na resorach.