Majowy weekend spędziliśmy z chórem na warsztatach w Wildze. To znaczy ja byłam w Wildze, bo Młody tym razem wybrał zabawę w Dziadkami w Mamutowie. Miał wybór, wahał się przez chwilę i stwierdził, że teraz chce tam. Długo się przytulaliśmy na pożegnanie. Przydała nam się jednak ta chwila rozłąki, choćby – jak mawia Zdzich – dla zdrowia psychicznego.
Zresztą miedzy blogiem a prawdą Młody jest teraz w wieku, kiedy potrzebuje się wybiegać, wykrzyczeć i wytarzać w świeżo skoszonej trawie jak młody źrebak, a nie siedzieć grzecznie u mamy na kolanach bądź układać puzzle czy klocki na dywanie. Kiedy był jeszcze bardzo małym Kluskiem i przyglądał się światu szeroko otwartymi oczyma do kompletu rozdziawiając paszczę, próby były dla Niego fascynujące, choć i tak finalnie sporą ich część przesypiał posapując z cicha w swoim foteliku. Później podrósł i zaczął koncentrować się na ludziach, wobec czego przychodził ze mną i zafrapowany badał kolejne fizjonomie z miną tajnego agenta na przeszpiegach. Teraz zaczął koncentrować się wreszcie na sobie i poszukiwać własnych potrzeb. Tym razem wygrała wizja Igo zabieranego przez Dziadka na ulubioną zjeżdżalnię na placu zabaw.
Mnie też było przyjemnie spakować się wreszcie minimalistycznie, wstać rano w ostatniej chwili i wyjść bez ociągania, że siku, albo sznurówka nie tak zawiązana. Poza tym trzy próby dziennie męczyły nawet mnie, więc tym lepiej, że byłam tam w pojedynkę. Przygotowujemy Requiem Mozarta. 17 października koncert w Lublinie. Już się nie mogę doczekać.
Na warsztatach było intensywnie, ale i przyjemnie, wesoło. Przy okazji zorganizowaliśmy naszej chóralnej parze, która w najbliższą sobotę bierze ślub, wieczór panieńsko-kawalerski, bo zgodnie z naszymi przypuszczeniami, nie mieli czasu by pomyśleć, że go potrzebują. Razem z trzema koleżankami i kolegą, którego wrobiłyśmy w rolę szofera znikliśmy nagle z części jednej z prób i pojechaliśmy do pobliskiego Garwolina. Tam dzikim truchtem pokonałyśmy kilka ulic i zlokalizowałyśmy sklep z piękną bielizną. Efektem poszukiwań był zestaw: seksowny czerwony komplet z haleczką, czarne pończochy, pobudzający zmysły olejek do kąpieli – czerwony – i krwisty lakier do paznokci a dla niego zabawne gatki z doczepioną pluszową marchewą – naprawdę urocze. Komplet żeński został opakowany w purpurową bibułę, do której nasypaliśmy w charakterze wypełnienia całe naręcza małych kulek z białych cienkich serwetek ugniecionych w drodze powrotnej w samochodzie. Część męska zaś została umieszczona w opakowaniu po chipsach i skrzętnie przysypana wyciętymi z dostępnych akurat kobiecych pism pięknymi paniami w pozach wszelakich, nierzadko panie skąpo były odziane, oraz sprytnie dobranymi tematycznie hasłami z tychże pism.
Przykłady?
Sprawdzone sposoby na małego nicponia.
Zrób to sam – potrzebujesz tylko 1 minuty.
Kobiece wnętrza.
Znajdź wygodną pozycję.
Nie macie pojęcia ile sprośności jest w jednej niepozornej "Olivii".
Śmiechu było co nie miara, narzeczeni wzruszyli się do łez a ja prócz odcisków od nożyczek do paznokci, którymi ofiarnie wycinałam te gołe baby i preparowałam teksty, miałam poczucie, że oto niewielkim nakładem sił i środków można sprawić komuś naprawdę całą masę radości. Wystarczy spontaniczny zryw kilku osób i pomysł. Do tej pory robi mi się cieplej na samo wspomnienie ich zaskoczonych min, że ktoś pomyślał, że komuś się chciało, że ktoś coś zrobił, bo sami przyznali, że na nic nie liczyli. Takie niespodzianki nie są przecież ważne ze względu na prezenty. Tylko przez to właśnie, że się o kimś myśli. To najfajniejsze.
Z warsztatów wracaliśmy rozśpiewani, zmęczeni i szczęśliwi.
Podobno im więcej mamy zajęć, tym więcej na wszystko czasu. Sądząc po aktywnościach, w które sama się dobrowolnie i z przytupem zaangażowałam, powinnam posiadać całe megatony tego ulotnego zjawiska. Ale za to wiem na pewno, że zmęczenie jest najlepszym lekarstwem na bezsenność.
Śpiewanie zaś w dwóch chórach bardzo rozwija zdolności organizacyjne. Zwłaszcza, że siedziba każdego z nich mieści się w zupełnie innym miejscu a na część prób zabieram Lokatora. Mimo to, jakby mi ciągle było mało, wszędzie chodzę z muzyką na uszach, albo nucę, albo podśpiewujemy z Igo co lepsze kawałki wspólnie, choć jeszcze każde z nas na bardziej swoją własną nutę. I sprawia to nam obojgu mnóstwo frajdy.
Młody ma całe stado ciotek i wujków, co niewątpliwie zaowocowało tym, że jest absolutnie przebojowym przedszkolakiem i poza kożuchem na mleku, niewiele jest rzeczy, których by się bał. Już widzę, że ma swoje zdanie, które próbuje przewalczyć i nie mam wątpliwości, że da sobie radę w każdej sytuacji. Wie kiedy trzeba być pyskatym. Potrafi też zjednywać sobie ludzi uśmiechem, oj potrafi. Najlepiej to wiedzą wszystkie ciocie, które topią się jak wosk, choć i wujkowie czują się czasami całkowicie rozbrojeni. Najważniejsze jednak by się w tym wszystkim Dzieć nie rozbisurmanił. Nikt nie lubi rozpieszczonych książąt i królewien – sądzę, że nawet oni sami.
Póki co udaje mi się Go wychowywać tak, by nie było mi wstyd, tak jak sobie to wyobraziłam i do czego dążę krok po kroku, tak by patrząc z boku zobaczyć Dziecko szczęśliwe, ale nie za wszelką cenę i obojętnie jakim kosztem, tak by był to kawał dobrej i potrzebnej roboty. Jestem konsekwentna, bywam więc nieustępliwą wiedźmą, która zakazem doprowadza do płaczu, ale też mogę godzinami spokojnie rozmawiać, tłumaczyć, objaśniać, co sprawia, że koniec końców można zmienić zdanie i się do mnie przytulić. Igor prócz tego, że umie prosić i dziękować, umie też przepraszać, co wielu dorosłym sprawia nie lada kłopot. Lubi też pomagać i potrafi się dzielić. Umie nazywać swoje uczucia, nie boi się powiedzieć, że jest Mu smutno, albo gdy jest zły, mówi o tym, że tęsknił dziś za mną w przedszkolu, albo, że jeszcze jeden dzień po majowym weekendzie chciałby pobyć u Dziadków. Wie, że nikt Go za to nie ukaże ani nie powie, że to co czuje jest złe czy nie takie jak być powinno.
Najbardziej podoba mi się jednak, że ni z tego ni z owego przychodzi i mówi, że mnie kocha. I zawsze patrzy mi w oczy. Mój Syn.