Una sola volta

Jachu nie żyje…

Do końca miałam nadzieję, że się odnajdzie, że da znak, że będę go mogła od góry do dołu za to wszystko opierdolić bo świat postawił na nogi, bo żeśmy się wszyscy martwili. Tego smutnego scenariusza w ogóle nie brałam pod uwagę. Więc jak to tak.

Przecież jeszcze nie tak dawno jeszcze pyskowaliśmy sobie wzajem na gg, czyja racja na wierzchu a potem sms, że życie jednak jest w porządku. A teraz? Teraz od pewnego czasu "nie ma takiego numeru". Ale jeszcze miałam nadzieję. Wszyscy mieliśmy. Byłam pewna, że wróci i mu wygarnę. Przecież.

2 czerwca o godzinie 14.00 na Cmentarzu Centralnym w Szczecinie będzie można się pożegnać.

Nie umiem napisać nic mądrego.

Przykro mi. Jak cholera.

Wchodzę na te blogi, widzę te szablony, nie wiem, nie ogarniam.

Popieprzone to wszystko.

Był sobie człowiek.

😦

I miał długie, piękne, kręcone… zęby*

Moja skrzynka na listy poczuła się zaniepokojona. Doprawdy. Jeden e-mail mnie uśmiercił, drugi wysłał w podróż na koniec świata o jednej butelce mineralnej, a trzeci znów próbował namówić na tuning męskich klejnotów.

Nie, nie, kategorycznie nie. Złego diabli nie biorą, więc obstawiam, że przeżyję wszystkich swoich wrogów i wykończy mnie wreszcie pełen werwy kankan odtańczony na grobie jednego z nich (zapisy na listę wrogów przyjmują wszystkie urzędy, w tym najbardziej pocztowy), w podróż na koniec świata to mogłabym zabrać jedną butelkę tequilli ale nie wody na litość wszelaką – wody to ja w ogóle nie pijam, truję się najchętniej cherry coke i red bullem z rana – a penisa mimo najszczerszych chęci nadal nie posiadam (sprawdzałam nawet w komodzie – nie ma), można więc sobie darować.

Nie no co wy. Nie stoję nadal pod tym sklepem wyżerając kapustę. Nic się nie stało i ogólnie na zachodzie bez zmian. Miałam po prostu ostatnio dość zapełniony grafik a i jakoś po kilku godzinach intensywnego wpatrywania się w ekran w pracy, jakoś usilnie unikałam go wieczorem w domu. Co prawda zupełnie na odwrót mam z truskawkami – wgapiam się w nie, póki są, w pracy, w autobusie (gdy je zobaczę u kogoś w bagażu podręcznym) i w domu a ciągle mam na nie apetyt – ale to chyba nieco inny mechanizm co to wybitnie mi działa na ślinianki i wydzielanie enzymów trawiennych.

Myślę, że przy odrobinie samozaparcia potrafiłabym zjeść więcej truskawek niż ważę. Przebiją je tylko czereśnie. Na czereśnie czekam z utęsknieniem i już mi się śnią. Panie Doktorze, mam sny erotyczne z udziałem czereśni – czy to znaczy, że dojrzewam? czy też to moja utajona fobia przed szpakami? Jeszcze trochę i sąsiedzi będą dzwonić po policję, że zakłócam nocną ciszę zbyt głośnym mlaskaniem. Póki co PanKot omija mnie szerokim łukiem węsząc na kilometr świra z gastrofazą.

Urząd Skarbowy zrobił mi w końcu Matki Boskiej Pieniężnej i zwrócił to, co wchłonął był w ciągu roku. Na becikowe się nie załapałam (Młody urodził się trzy tygodnie za wcześnie), zasiłek, dodatek ani nic innego z żadnego tytułu mi nie przysługuje, alimentów nie dostaję, więc przynajmniej w kwestii podatku rodzicielstwo na dwieście procent normy cokolwiek poza zadyszką przynosi.

Najchętniej zafundowałabym sobie koncert Radiohead, albo Diany Krall, albo jednych i drugą, a następnie kupiła wagon czereśni i jakąś wystrzałową kieckę, w której bym w ten wagon wskoczyła z trampoliny. Tymczasem wykonam zaległe opłaty, zapewnię Młodemu kolejny miesiąc w przedszkolu, przytaszczę jakieś dwa proszki do prania i tyle. Poza tym w sierpniu i tak mnie nie będzie a na Dianę jesienią pewnie przyjadą takie tłumy, że moja krótkowzroczność nie pozwoliłaby mi Jej dostrzec. Ale miło przecież czasem pomarzyć 🙂

Wściekłe korniszonki*

Czy ktoś jeszcze uwielbia wyżerać ledwie zakupioną kiszoną kapustę z foliowej torebki palcami? —- Znaczy oczywiście, że chodzi o wyżeranie jamą gębową, ale do tejże najlepiej pakować w tym konkretnym przypadku paluchy właśnie. —- A najlepiej tak zacząć tuż przed sklepem w drodze do domu? Proszę, niech ktoś napisze, że tak oczywiście i niech to będzie prawda. Inaczej całkiem stracę złudzenia względnej poczytalności. Reputacji nie stracę, bo na wszelki wypadek jej nie posiadam. Ale taka poczytalność, to w sumie czasami może się przydać.

Kapusta kiszona po prostu inaczej nie smakuje. Musi być palcami. Absolutnie.

Wszystko przez to, że poszliśmy z Lokatorem na zakupy do pobliskiego warzywniaka i kobieta nabywająca dobra wszelakie przede mną poprosiła o rzeczoną kapustę właśnie. Oczywiście, że wcześniej nie miałam pomysłu by ją kupić —- kapustę, nie kobietę —- ale dokładnie w momencie, w którym usłyszałam TE dwa słowa, wszystko we mnie krzyknęło: – O!… I już po chwili okazało się, że absolutnie nie jestem w stanie przeżyć nawet ułamka sekundy dłużej bez Tej Z Beczki. Zupełnie jakby dotychczasowe polecenia mojego mózgu w sobotni poranek – Oddychaj! Nie oddychaj! Przestań ziewać! – zmieniły się w jeden imperatyw brzmiący – KAPUSTA! Bierz kapustę! Oddychaj do torebki i kapustę migiem!

Dobrze, że kobieta nie poprosiła o Porsche.

No więc —- nie zaczyna się zdania od więc, ale no powinno załatwić sprawę —- stoję pod tym sklepem, dobieram się swawolnie posapując do kapusty i usiłuję zapanować nad Młodocianym i jego żywą chęcią interakcji z naręczem dmuchawców, nad kompletem toreb z resztą zakupów i naszym przyszłym obiadem, nad włosami rozwiewającymi mi się we wszystkie strony z wyraźnym umiłowaniem oczu i ust, nad kamykiem w bucie, nad rosnącą stertą książek czekających na przeczytanie, nad globalizacją i ociepleniem klimatu.

Wtem.

Kątem oka dostrzegam zbliżającą się do mnie Sąsiadkę. Sąsiadka z gatunku tych, co to skomentuje nawet zawartość nieszczęśliwie zbyt przeziernego worka ze śmieciami, jeśli tylko spostrzeże tam coś interesującego. Wychylam się z folii i bąkam coś nieokreślonego, pomiędzy "dzień dobry" a "pieszo? a co, miotła w warsztacie?". Albowiem Sąsiadka jest znana z dość powszechnego kłapania dziobem jak w tok szole – na każdy temat, z każdym, byle pogrzać atmosferę. Jeśli plotka byłaby literą, to ta kobieta byłaby całym alfabetem. Takim kompletnym, z: ą,ć,ę,ł,ń. Prześwietliła mnie jak bramka na lotnisku, łypnęła złowieszczo na Igo topiącego aktualnie dmuchawce w kałuży, jednym celnym spojrzeniem oceniła mnie w rzucie bocznym – zwłaszcza w odcinku brzusznym – i pocwałowała dalej.

W najbliższym czasie oczekuję wzmożonego ruchu informacyjnego na temat domniemanego powiększenia naszej patologicznej i dysfunkcyjnej rodziny.

Będzie wesoło 🙂

———————–

Babskie sprawy, panowie sio!

Po ciężkim tygodniu pracy, wszystkim Paniom należy się coś baaaardzo przyjemnego. Usiądźcie więc wygodnie i obejrzyjcie ‚side effects’… w celu wybrania najlepszego produktu oczywiście 🙂
Polecam z dźwiękiem.

A Ty którego… ekhem… który krem wybierasz? 😉

It's oh so quiet

Jutro… a nie, przepraszam, już dziś… Lokator dostanie (dzięki Adze i Izie) swój pierwszy prawdziwy rower. Oczywiście wersja dla małych kurdupli, bo na taki dla rosłych i potężnych dwumetrowców jeszcze troszeczkę będzie musiał poczekać. Aczkolwiek pewnie zleci szybko i się okaże, że to pojutrze.

Młody dostanie rower.

Skoro służył innemu Dziecku, więc musi być super – pewnie jeździło się na nim bosko i poprzedni właściciel ma wspaniałe wspomnienia. Mam nadzieję, że dodamy trochę równie miłych.

Ja zaś dostanę pierdolca.

Nadal nie wychodzi mi spanie. Nic nie działa. Próbuję się znudzić wszystkim, czym tylko bym mogła i nic. Jak na złość niezwykle zaczęły mnie fascynować telewizyjne reklamy przedzierające się przez naszą ekranową "kaszę", jak również programy publicystyczne, w których jedno w porywach do dwóch zdań mieli się na okrągło podając je każdorazowo w innym kontekście i finalnie wychodzi z tego sieczka. Z uwagą śledzę dmuchane materace w tele_zakupach i zaczytuję się w każdym spamie, jaki trafi na moją skrzynkę. Niestety nadal mają mnie za mężczyznę. Wstrząsające.

Do pracy ubieram się barwnie by ewentualnego dziobaka zniwelować nagłym szokiem kolorystycznym gdy kątem oka rzucę na pomarańczowy rękaw bluzki. Nie pomaga. A to była zawsze taka moja pierwsza pomoc na pogodę ducha.

Macie jakieś swoje ulubione ubrania?

Ja mam kilka. Mocno już sprane dżinsy, które pamiętają mnie chyba we wszystkich odsłonach wiekowych odkąd zaczęłam świadomie a z lubością użytkować ten rodzaj spodni. Wspomniana pomarańczowa bluzka z cudownie długimi rękawami, w które można się przy odrobinie szczęścia zaplątać – świetnie się sprawdzają gdy marzną mi dłonie. Długa drelichowa spódnica, która dawno temu zawróciła mnie z wysokości wystawy z chodnika i wyraziła kategoryczny imperatyw na temat zabrania jej stamtąd do siebie. Posłuchałam. Jesteśmy razem już prawie dekadę. Albo czarny podkoszulek z motywem motyla wyciętym misternie na praktycznie całych plecach. I jeszcze takie jedne skarpetki pięciopalczaste mam ulubione. Nie wiem co będzie jak zejdą śmiertelnie z przetarcia.

Potrafiłam kiedyś przez dwa lata szukać butów. Bo bezwzględnie musiały być takie same jak te, które przeszły do Wiecznej Krainy Obuwniczej. I znalazłam. Nie znoszę odchodzić z kwitkiem.

Cała prawda o Bajce

anarchizująca buntowniczka
choleryczna ćma
długopalczasta empatyczna furiatka
gniewna horpyna
impertynencko-ironiczna jaszczurka
klnąca literatka
łatwopalna mentalna naturystka
ostro pyskata
radośnie subiektywna
tragicznie uparta
wściekła yntelygętna zołza

i lubię się przytulać niestety
wygląda na to, że mam przesrane w pełnym wymiarze godzin
 
.
 
Czy w kwestii chęci poznania ewentualnego – kiedykolwiek – z naciskiem na: za milion lat, gdy piekło zamarznie – ekhem partnera powinnam zawczasu przyjąć egzorcyzmy?
I czy na klatę czy z główki je? … Droga Kasiu.

w bonusie śliska nawiersznia

Się dzieje

W piątek była pełnia. To wszystko tłumaczy. W poprzednim życiu musiałam być wilkołakiem. Zresztą wszystko podczas pełni dostaje świra – koty, psy, ludzie, a nawet internet. Serwis zdjęciowy na ten przykład powitał mnie po węgiersku.

Postanowiliśmy wybrać się na sobotnie Juwenalia na Pola Mokotowskie. Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy – zapowiadało się kilka miłych uchu koncertów. Tłum gęsty, uczestnicy tłumu w wieku mocno rozprzestrzenionym, pośród tego wszystkiego my. I klawo, myślę sobie, bo w końcu to nie pierwszy rockowy wypad Lokatora, umówmy się. Niestety nie wszyscy zgromadzeni byli tego samego zdania, a śmiem twierdzić, że dość liczba ich grupa, była zdecydowanie przeciwna. Ta grupa, odziana w oranż – jakże trędi w aktualnym sezonie – oraz insygnia władzy – identyfikatory oraz wielki czarny napis OCHRONA na plecach – w osobie Pani Stanowczej wyraziła się złowieszczo a kategorycznie, że:

– Pani z dzieckiem nie wejdzie!

Rozejrzałam się wokół, ale zdecydowanie mówiła do mnie. Dzieci w promieniu kilkudziesięciu metrów nie stwierdzono – były wprawdzie takie podrośnięte, ale to już nastolatki, więc niech mnie ręka i noga broni się tak o nich wyrażać – mówiła do mnie.

– Ale ja już weszłam. – zauważyłam zgodnie z prawdą, bo akurat Pani Stanowcza z całą swoją stanowczością znajdowała się po zakazanej ponoć nam stronie imprezy.

– To Pani wyjdzie! – wykrzyknęła histerycznie i skierowała mnie w stronę bramki wylotowej.

Spojrzałam wymownie, może dodałam nieco zbyt dostrzegalną szczyptę ironii, bo lala się uniosła i wzmogła głosowo. Oraz zaczęła mnie dotykać. Ja generalnie niespotykanie spokojny człowiek jestem, ale dotykać to się pozwalam zazwyczaj po nieco bliższym poznaniu i zdecydowanie wolę w tym celu interaktywować osobnika rodzaju męskiego. Pani Stanowcza była jednak kobietą, obcą mi zupełnie i w dodatku niemiłą.

– Może mnie Pani jeszcze wypchnie? – zaproponowałam, bo i tak była na dobrej drodze.

W tym miejscu Pani Stanowcza zreflektowała się – widać Iggy z wysokości moich ramion też patrzył na nią jak na kosmitkę – pojęła, że chyba jednak nie wyciągnę jednak spod płaszcza siekiery ani innej broni i odeszła z godnością do swojej zagrody.

Postałam chwilę w miejscu.

Rozejrzałam się… a następnie poszłam wprost przed siebie – w kierunku zupełnie przeciwnym do sugerowanego mi z takim oddaniem przez Stanowczą w oranżu.

Bo to ja decyduję czego i z kim mam ochotę słuchać.

Mieliśmy bardzo dobre miejsca na górce. Młody wytańczył się za wszystkie czasy – oczywiście faworytką została Ciotka Halka – klaskał, machał rękami, podrygiwał, skakał. A kiedy się zmęczył i zaczął wymownie przytulać, poszliśmy. I tyle. Następnego dnia też chciał na koncert… ale poinformowany, że w niedzielę niestety żadnego nie ma, pomyślał chwilę, po czym przystał na inny pomysł i poszliśmy do ZOO 🙂

A jednak bezsenność

Bo cóż innego przygnałoby mnie tu o tak barbarzyńskiej porze. Przewracam się w łóżku od drugiej z minutami. Efekt tego taki, że obudziłam PanKota i przyszedł mi mruczeć prosto w małżowinę. Czyli po spaniu.

Chyba za dużo myśli. Albo problemów. Albo sama nie wiem czego.

Próbowałam książki ale na żadnej nie mogłam się skupić. Zrobiłam więc wreszcie porządek na skrzynce e-mailowej. Czego tam nie było! Gdybym miała penisa, mogłabym go zapewne nie tylko powiększyć, nadać mu imię, wykupić miejsce na kosmiczną podróż, ale i kazać skomponować operę na jego cześć, a może – kto wie – nawet przystroić na Boże Narodzenie. Chociaż, nie wiedzieć czemu, bardziej ów narząd mi się kojarzy z Wielkanocą 😉

W związku ze stadem powiadomień wszelakich, weszłam na swój profil na takiej jednej durnej stronie. Nie wiem czemu on tam nadal wisi, ale czasem raz na pół roku tam zajrzę, obśmieję się jak norka z niektórych wiadomości i mam spokój, bo przez najbliższe miesiące nawet nie przyjdzie mi do głowy, bo zrobić to ponownie. Nie przewidziałam jednak, że tam widać tę moją nocną aktywność jak na dłoni.

Ostatnio zalogowani: ja. Świetnie.

Od razu dostałam sześć wiadomości, z czego dwie pragnęły nie zaciągnąć do łóżka od razu, a trzecia dopiero za tydzień, bo wtedy nie ma żony. Wrrrrr. Potem tekst: "Witaj niedopieszczona koleżanko". Umarłam doprawdy. Doprecyzujmy – nie jest to strona o charakterze erotycznym. Po tym wszystkim zwyczajna wiadomość "czemu nie śpisz?" wydała mi się tak normalna, że aż chciałam odpisać.

Tylko czemu ja właściwie nie śpię? Dobre pytanie. Właściwie to nie wiem. Tak wyszło.

Rozmowa z całkowicie obcym człowiekiem w środku nocy o pierdołach, ciepłym mleku z miodem albo rowerze jako sposobach na sen, rozumieniu jednego z kawałków Miecia Szcześniaka i zabieganych dniach, gdy o dwudziestej drugiej je się śniadanie, albo o własnoręcznym komplikowaniu sobie życia bardziej niż trzeba bywa naprawdę kojąca. Prawdopodobnie nigdy już do siebie nie napiszemy, ale niemniej jednak jest to pewnego rodzaju fenomen, że potrzebujemy czasem pustego okienka, w którym możemy wstukać trochę ciągów znaków z klawiatury i wcisnąć enter ze świadomością, że po drugiej stronie ekranu jest druga para oczu a im bardziej obca, tym czasami lepiej.
Jasne, że wiem na czym to polega, że z osobą, której nie znamy łatwiej o tych pierdołach a o nie-pierdołach obiektywnie bardziej i ogólnie można się w każdej chwili odciąć bo przecież poza aktualnym użytkowaniem tego samego serwisu nic nas nie łączy. Nigdy nie przestanie mnie to jednak zadziwiać.

Zajętość zgłaszam

Majowy weekend spędziliśmy z chórem na warsztatach w Wildze. To znaczy ja byłam w Wildze, bo Młody tym razem wybrał zabawę w Dziadkami w Mamutowie. Miał wybór, wahał się przez chwilę i stwierdził, że teraz chce tam. Długo się przytulaliśmy na pożegnanie. Przydała nam się jednak ta chwila rozłąki, choćby – jak mawia Zdzich – dla zdrowia psychicznego.

Zresztą miedzy blogiem a prawdą Młody jest teraz w wieku, kiedy potrzebuje się wybiegać, wykrzyczeć i wytarzać w świeżo skoszonej trawie jak młody źrebak, a nie siedzieć grzecznie u mamy na kolanach bądź układać puzzle czy klocki na dywanie. Kiedy był jeszcze bardzo małym Kluskiem i przyglądał się światu szeroko otwartymi oczyma do kompletu rozdziawiając paszczę, próby były dla Niego fascynujące, choć i tak finalnie sporą ich część przesypiał posapując z cicha w swoim foteliku. Później podrósł i zaczął koncentrować się na ludziach, wobec czego przychodził ze mną i zafrapowany badał kolejne fizjonomie z miną tajnego agenta na przeszpiegach. Teraz zaczął koncentrować się wreszcie na sobie i poszukiwać własnych potrzeb. Tym razem wygrała wizja Igo zabieranego przez Dziadka na ulubioną zjeżdżalnię na placu zabaw.

Mnie też było przyjemnie spakować się wreszcie minimalistycznie, wstać rano w ostatniej chwili i wyjść bez ociągania, że siku, albo sznurówka nie tak zawiązana. Poza tym trzy próby dziennie męczyły nawet mnie, więc tym lepiej, że byłam tam w pojedynkę. Przygotowujemy Requiem Mozarta. 17 października koncert w Lublinie. Już się nie mogę doczekać.

Na warsztatach było intensywnie, ale i przyjemnie, wesoło. Przy okazji zorganizowaliśmy naszej chóralnej parze, która w najbliższą sobotę bierze ślub, wieczór panieńsko-kawalerski, bo zgodnie z naszymi przypuszczeniami, nie mieli czasu by pomyśleć, że go potrzebują. Razem z trzema koleżankami i kolegą, którego wrobiłyśmy w rolę szofera znikliśmy nagle z części jednej z prób i pojechaliśmy do pobliskiego Garwolina. Tam dzikim truchtem pokonałyśmy kilka ulic i zlokalizowałyśmy sklep z piękną bielizną. Efektem poszukiwań był zestaw: seksowny czerwony komplet z haleczką, czarne pończochy, pobudzający zmysły olejek do kąpieli – czerwony – i krwisty lakier do paznokci a dla niego zabawne gatki z doczepioną pluszową marchewą – naprawdę urocze. Komplet żeński został opakowany w purpurową bibułę, do której nasypaliśmy w charakterze wypełnienia całe naręcza małych kulek z białych cienkich serwetek ugniecionych w drodze powrotnej w samochodzie. Część męska zaś została umieszczona w opakowaniu po chipsach i skrzętnie przysypana wyciętymi z dostępnych akurat kobiecych pism pięknymi paniami w pozach wszelakich, nierzadko panie skąpo były odziane, oraz sprytnie dobranymi tematycznie hasłami z tychże pism.

Przykłady?
Sprawdzone sposoby na małego nicponia.
Zrób to sam – potrzebujesz tylko 1 minuty.
Kobiece wnętrza.
Znajdź wygodną pozycję.

Nie macie pojęcia ile sprośności jest w jednej niepozornej "Olivii".

Śmiechu było co nie miara, narzeczeni wzruszyli się do łez a ja prócz odcisków od nożyczek do paznokci, którymi ofiarnie wycinałam te gołe baby i preparowałam teksty, miałam poczucie, że oto niewielkim nakładem sił i środków można sprawić komuś naprawdę całą masę radości. Wystarczy spontaniczny zryw kilku osób i pomysł. Do tej pory robi mi się cieplej na samo wspomnienie ich zaskoczonych min, że ktoś pomyślał, że komuś się chciało, że ktoś coś zrobił, bo sami przyznali, że na nic nie liczyli. Takie niespodzianki nie są przecież ważne ze względu na prezenty. Tylko przez to właśnie, że się o kimś myśli. To najfajniejsze.

Z warsztatów wracaliśmy rozśpiewani, zmęczeni i szczęśliwi.

Podobno im więcej mamy zajęć, tym więcej na wszystko czasu. Sądząc po aktywnościach, w które sama się dobrowolnie i z przytupem zaangażowałam, powinnam posiadać całe megatony tego ulotnego zjawiska. Ale za to wiem na pewno, że zmęczenie jest najlepszym lekarstwem na bezsenność.
Śpiewanie zaś w dwóch chórach bardzo rozwija zdolności organizacyjne. Zwłaszcza, że siedziba każdego z nich mieści się w zupełnie innym miejscu a na część prób zabieram Lokatora. Mimo to, jakby mi ciągle było mało, wszędzie chodzę z muzyką na uszach, albo nucę, albo podśpiewujemy z Igo co lepsze kawałki wspólnie, choć jeszcze każde z nas na bardziej swoją własną nutę. I sprawia to nam obojgu mnóstwo frajdy.

Młody ma całe stado ciotek i wujków, co niewątpliwie zaowocowało tym, że jest absolutnie przebojowym przedszkolakiem i poza kożuchem na mleku, niewiele jest rzeczy, których by się bał. Już widzę, że ma swoje zdanie, które próbuje przewalczyć i nie mam wątpliwości, że da sobie radę w każdej sytuacji. Wie kiedy trzeba być pyskatym. Potrafi też zjednywać sobie ludzi uśmiechem, oj potrafi. Najlepiej to wiedzą wszystkie ciocie, które topią się jak wosk, choć i wujkowie czują się czasami całkowicie rozbrojeni. Najważniejsze jednak by się w tym wszystkim Dzieć nie rozbisurmanił. Nikt nie lubi rozpieszczonych książąt i królewien – sądzę, że nawet oni sami.
Póki co udaje mi się Go wychowywać tak, by nie było mi wstyd, tak jak sobie to wyobraziłam i do czego dążę krok po kroku, tak by patrząc z boku zobaczyć Dziecko szczęśliwe, ale nie za wszelką cenę i obojętnie jakim kosztem, tak by był to kawał dobrej i potrzebnej roboty. Jestem konsekwentna, bywam więc nieustępliwą wiedźmą, która zakazem doprowadza do płaczu, ale też mogę godzinami spokojnie rozmawiać, tłumaczyć, objaśniać, co sprawia, że koniec końców można zmienić zdanie i się do mnie przytulić. Igor prócz tego, że umie prosić i dziękować, umie też przepraszać, co wielu dorosłym sprawia nie lada kłopot. Lubi też pomagać i potrafi się dzielić. Umie nazywać swoje uczucia, nie boi się powiedzieć, że jest Mu smutno, albo gdy jest zły, mówi o tym, że tęsknił dziś za mną w przedszkolu, albo, że jeszcze jeden dzień po majowym weekendzie chciałby pobyć u Dziadków. Wie, że nikt Go za to nie ukaże ani nie powie, że to co czuje jest złe czy nie takie jak być powinno.

Najbardziej podoba mi się jednak, że ni z tego ni z owego przychodzi i mówi, że mnie kocha. I zawsze patrzy mi w oczy. Mój Syn.