Truchtem do Tobołowa

Zwyczajowo ludzie na urlopie o poranku przeciągają się w łóżku i z zadowoleniem myślą, że jak to dobrze nic nie musieć. Po czym obierają azymut na drugi bok i dochrapują jeszcze małą drzemkę. Tymczasem Matka Dzieciom wstaje i idzie z Ciotką Halką biegać. Zachwycając się otoczeniem i łapiąc owady w zęby sapią jak dwa parowozy i radosnym truchtem przemierzają krętą wstążkę szosy. To wystraszą kota śpiącego na ławeczce, to przyprawią o zdumienie staruszka na rowerze, ale jest im tak dobrze, że aż trzeszczy. Ciotka ma figurę modelki, więc biegnie pierwsza a Matka Dzieciom ma większą motywację. Plus oczywiście większą masę do ruszenia z posad. W drodze powrotnej zaglądają do sklepu z pysznym swojskim jedzeniem i do małego plecaka wkładają świeże bułki, nie takie dmuchane i ładniutkie jak w mieście, tylko prawdziwe pachnące piecem, wyrośnięte bułki, szynkę wędzoną w kominie i kilogram czereśni. Po śniadaniu pójdą nad jezioro, albo gdzie tam sobie wymyślą. I będzie im tak dobrze aż zatrzeszczy. – Chwilo trwaj – pomyśli sobie Matka Dzieciom oblepiona szczelnie przychówkiem, który zdążył się już stęsknić i przytula się do mokrej od chłodnej wody spod prysznica skóry. – Ładnie pachniesz – doda do tego Jan Przymilny – Tak mamusiowo.

Trzeszczy. Zachwycająco. I pachnie latem.

Wakacje, juhuu!

Po spakowaniu pięcioosobowej rodziny na wakacje nad jeziorem (pogoda zmienna, sklep jeden, spożywczy i asortyment w nim wąski) Matka Dzieciom poczuła, że jeszcze jedna para skarpet w serduszka, jeszcze jedna koszulka z Zygzakiem McQueen’em i natychmiast oszaleje. Będzie gryzła, wrzeszczała i kopała a po kilku latach pewnie zostanie szefem MON.

SzanPaństwo z przychówkiem udają się do uroczej wsi Danowskie. Dwa tygodnie nic_nie_robienia. Będę leżeć aż dostanę odleżyn. O!

 

Update nieco później.

Jezioro Blizienko. Najlepiej 🙂 Dzieci wykąpane w jeziorze, lin w barze nadal pyszny, pomost nagrzany słońcem. Jest mi dobrze i nie radzę nikomu tego zepsuć.