Jestem w Lublinie. Nie bez przeszkód, ale udało się dojechać we właściwej konsystencji. Co prawda z przewoźnikiem ANMAR powinni jeździć tylko Ci najbardziej złaknieni sportów ekstremalnych, ale ponoć wszystkiego trzeba w życiu spróbować. Nie jestem pewna, czy trzy godziny w nieogrzewanym, ciasnym busie, po dzikich wertepach i z wirażami na każdym zakręcie, to coś, co tygryski kochają najbardziej – Pan Kierowca najwyraźniej naoglądał się zbyt wielu rajdów – ale najważniejsze, że dotarliśmy.
Wczoraj było ciepło i świątecznie. Olbrzymia choinka a pod nią prezenty. Dzieci miału oczy jak spodki. Przez chwilę. Potem okazało się, że pięcioro dzieci w wieku różnym, ale raczej bardzo młodym, na jednej niewielkiej przestrzeni, może wygenerować całkiem spory harmider i ból głowy. Po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że Przedszkolne Ciocie są święte i powinny iść żywcem do nieba. Jeden dzień ze mną i nie obyłoby się bez ofiar. Na szczęście populacja pozostała w niezmienionym składzie, Dziateczki się pospały i zapanowała błoga nocna cisza. Wśród niej chrapanie.
Teraz siedzę sobie, piszę doniesienia z placu boju, za oknem prószy śnieg, a Zosia i Igor dorwali lalę, stetoskop, plastikowy nożyk i bawią się w lekarza. Ostry dyżur? Hmm… to może ja poczekam na Pana Clooneya i spektakularnie omdleję na szezlong, co?
Co prawda w zasięgu padu mam tylko wypełnioną różnościami skrzynię na zabawki, ale czego się nie robi dla scenariusza.
🙂 bo nie wiem co madrego napisac, fajnie ze ci fajnie…
PolubieniePolubienie
I fajnie, że Ci w Lublinie właśnie fajnie 😉
PolubieniePolubienie
wszystkiego najlepszego Baj dla Ciebie i Małego! 🙂
PolubieniePolubienie
Dr House 😀
Wesolutkich:*
PolubieniePolubienie
a czy szezląg znajduje się gdzies w bezpośrednim zasięgu? ;0
PolubieniePolubienie