Rodzinne ubieranie choinki z dziećmi trwa pięć razy dłużej, niż wszystko, co kojarzę. I chyba to najbardziej w tym lubię, choć co roku bronię się przed tym rękami i nogami, bo mam wizję siebie wyskakującej oknem wprost na trawnik i solidny krzak bukszpanu.
Dzieci mają poczucie czasu tam, gdzie ja całkiem inne rzeczy. To znajdowanie idealnego miejsca dla absolutnie każdej z miliona ozdób… No i obowiązkowo co roku wieszanie nowych, które sami zrobili.
Najlepsze jednak jest to, czego nie widać na zdjęciach. Roziskrzone oczy, otwarte buzie, pełen zapał i czyste żywe szczęście w drobinach brokatu i jodłowych igłach. Magia zachwytów.
Udekorowany pokój też jest od razu jakby bardziej bajkowy.
A w szybkości zasypiania dzieci pobiły dziś wszystkie swoje rekordy.
Jest pięknie ❤