A imię jej Maradona… czyli rozmówki e-mailowe polsko-szwajcarskie i szwajcarsko-polskie

Bajka – Kopnął wiesz?
Alty – Ale suuuuuuper :))) Niech kopie, może piłkarzem zostanie 😉
Bajka – Ale to może niekoniecznie piłkarzem ‚wewnątrz’ mnie ;))
Alty – No nie nie, wewnątrz NIE MA PIŁKI ;)))))
Bajka – Obawiam się, że mu to nie przeszkadza ;))))) ps. to może ja jakąś zawczasu połknę? 😉
Alty – Nie, nie, nie NIC nie połykaj! I tak zaraz będziesz wyglądać, jakbyś połknęła… Wiesz, jakby gupio było z DWOMA? ;)))))
Bajka – Czy ja wiem… ;))))))
Alty – Byłabyś jak Pamela, co jej się balony przesunęły 🙂 No weź. Nie nie nie 😉
Bajka – Wszerz czy wzdłuż… jeden kij. A co do Pameli – to chyba ta z Tercetu Egzotycznego, bo wiesz, Oryginał to se wycięła te implanty jakiś czas temu. Kurde – wkładają, wycinają… skrytkę na biżuterię se można zrobić jak kto ma ;))
Alty – No wiesz… Jak ktoś ma takom kieszonkem, to i o biżuteriem łatwiej ;))))
Bajka – No w sumie… a jak do tego ma jeszcze takie… ekhem… umiejętności ratownicze… to już w ogóle ;))) panowie w kolejce do topienia siem już tojom… w różnym tego słowa znaczeniu
Alty – Słuchaj, jak się ma takie balony to żadnych umiejętności mieć nie trzeba. Bo raz: unosi się SAMO na wodzie. A dwa: z takom pojemnościom płuc ;))
Bajka – A wcale, że nie bo balony z pojemnościom płuc nie majom nic wspólnego. One i tak som wypełnione tłuszczem te balony… chyba, że silikonem. A płuca som pod spodem takie jak u wszystkich… chyba, że większe ;)))))))))
Alty – Na pewno większe. Na pewno. Nie wierzę, że takie balony miałyby być tylko do ozdoby ;)))))))
Bajka – Toż ignorantko – one nie som only dla ozdoby. Na przykład jak znajdzie siem taka Pamela w porcie i sztorm wieje znad morza, to ona ma świetny falochron. A w razie wypadku jak poduszka powietrzna nie zadziała? Własne zderzaki to jest to… No i bezpieczniejsze jest spanie na brzuchu – w odchyleniu 37 stopni od poduszki raczej ciężko siem udusić ;)))

Miłego ujkendu 😉

Nitrożelatyna, czyli wiadomości zwartowybuchowe

Już wiem co się stało z tą toną proszku do pieczenia co ją miałam zanabyć jakiś czas temu z okazji gigantycznej promocji (i chyba tylko brak piekarnika i funduszu emerytalnego mnie przed tym powstrzymał). Wykupili ją łódzcy panowie policjanci. A wszystko po to by po godzinach podmieniać w magazynie proszek na… inny proszek. Taki bardziej uzależniający. Dzielni panowie policjanci ‚wyprowadzili’ grzecznie ok 120 kg narkotyków przeznaczonych do utylizacji i rozprowadzili je po mieście. Milutko. Zrobili przy okazji dobrze kolegom, bo teraz we wszystkich wojewódzkich komendach centrala przeprowadzi rozliczne magazynowe inwentaryzacje. I skończy się służba jak w niebie. A naukowcy ostrzegali, że praca uzależnia.

Poczta Polska uraczyła mnie trzema paczkami. Kurka siwa. Jak nic to nic a jak lecą to po trzy na raz. Całkiem jak nomen omen bociany. ‚Kopiami bezpieczeństwa’ fajnej muzy uraczyli mnie Kalandah, Szarabajka i agA. Od agI dostałam nawet dwie płytki zapoznawcze z Lublinem (lubię to miasto od czasu pamiętnego otwarcia nowego Empiku i nocnych eskapad do Rockoteki) i koszulkę Gazety Wybiórczej. Normalnie pełnia szczęścia o poranku. Mam teraz m.in. Morcheebę, Rammsteina i calutką Pidżamę Porno + różniste przyległości. Miodzik orzeszek. Bardzo ale to bardzo serdecznie wielkie DZIĘKI i zabieram się do słuchania. Obywatel wydaje się być zachwycony. W nocy przewracał się i wydawał dziwne plumkania. Zwłaszcza przy ‚Złodziejach zapalniczek’. A Poczcie Polskiej gratulujemy wreszcie niepołamanych pudełek.

Kot mi schudł. I to drastycznie rzuca się w oczy po ostatnim jej potężnym rozroście bocznym. Stefan bowiem teraz nagle z dnia na dzień zrobiła się chuda i miaucząca i ciągle żre, wnioskuję więc, że okolicy przybyło co najmniej jedno kocię wiadomego pochodzenia. Jak delikatnie wytropię gdzie, co i jak, nie omieszkam zrelacjonować dokładnego, powiększonego składu mojej rodziny. Mam nadzieję, że dobrze się chowa/chowają. Mamut przygotował jej oczywiście kilka miłych legowisk ale kot jak to kot – zawsze chadza własnymi ścieżkami i tym razem nie mogło być inaczej. Stefan jak widać ma wiele ze mnie i zawsze robi wszystko po swojemu. Tymczasem głaszczemy ją i tulimy i wciskamy smakołyki jak się tylko pokaże a dumna przy tym jest niesłychanie i jakaś taka ‚dorosła’ się zrobiła. Cóż. Macierzyństwo drodzy państwo zobowiązuje.

Ojcostwo też. I z takiego jednego to się wyjątkowo bardzo nawet cieszę. A to za sprawą wzruszającego esemesa, którego wczoraj w późnych godzinach wieczornych miałam zaszczyt otrzymać i który zdecydowanie był najwspanialszą wiadomością dnia. A brzmiał tak: ‚Bajeczko, od parunastu minut jestem Tatą. pozdrów Bąbla (:’

Gratulacje Kal, największe jakie tylko złożyć można. A z tym Pafnucym to się jeszcze wstrzymaj, co? Bo Cię żona (a potem syn jak podrośnie) prześwięcą 😉
Wszystkiego najlepszego Tato!

Miłego i w ogóle 😉
Bajka & spółka

Czytam mądre broszury i broszurki

Hasło: praca

„Podczas gdy pewna ilość stresu może być korzystna – stymuluje do podjęcia działania – poważny, nieprzerwany stres może mieć negatywny wpływ na Ciebie i na Twoje maleństwo”, mówi dr Elaine Zwelling. Na szczęście istnieje wiele sposobów na poradzenie sobie ze stresem.

Tak? Szkoda, że zapomnieli napisać jakie to sposoby…

Na razie mam jeden. Myślę sobie o chłopcu imieniem Filip bądź Igor albo o dziewczynce o imieniu Maria lub Gabrysia. Ida też ładne.

Wczoraj padał deszcz…

Chyba chciał się trochę zsynchronizować z moim ówczesnym nastrojem. Ale kurde chyba zapomniał, że ktoś mi podwędził parasol. Ładny, duży, czarny… firmowy – rzekłabym nawet. Fakt. Nie nosiłam, bo nosić nie lubię. Z zasady. Ale stał sobie w pracy spokojnie w kąciku i czekał ‚na wszelki wypadek’. Wszelkie wypadki lubią zaskakiwać, więc nie wadził nikomu a już najmniej mnie. Czasem się przydał do poprawienia świetlówki. Bo jak sobie przypomnę czym się kiedyś skończyło włażenie na krzesło obrotowe by pogmerać przy suficie, to mnie do tej pory moja osobista kość ogonowa lubić musi. I to z wzajemnością. Raz czy dwa nawet się przydał zgodnie z przeznaczeniem, bo ściana deszczu na dworze była taka, że nawet odporne parasolowo Bajki chwyciły za rozkładane drapaki by jakoś przepłynąć do domu. Tak czy inaczej był sobie. I znikł. Trudno. Komuś jest widać bardziej potrzebny niż mnie.

Na szczęście R. szedł z parasolem. Mogłam bezczelnie skorzystać. Bo też duży i rozłożysty i fajnie niebieski do tego. Znaczy parasol, nie R. Szliśmy więc pod tym parasolem i gadaliśmy. O wszystkim i o niczym. Głównie o pracy. Czasu na gadanie było mało bo przystanek mam w sumie niedaleko, ale stwierdziłam, że mam fart, bo mimo braku uciekinierskiej ‚szmaticzku na paticzku’ mogłam sobie spokojnie powędrować pod cudzym drapakiem i tym niecnym sposobem zostałam odprowadzona do samego 515. Dziękujemy ci ‚es si dżonson’, jak kiedyś głosiła reklama.

Na nieszczęście fart ów wczorajszy nie do końca pełnym się okazał. Dziś co prawda świeci piękne słońce i w ogóle to co widzę za oknem raczej zachęca do wagarowiczowskich lodów na Starówce niż do pracy w biurze ale ten niepełny fart jednak daje się troszkę we znaki. No bo wczoraj byłam jeszcze w banku. I zgłosiłam wniosek, że wnioskuję o wniosek o wydanie wniosku do wniosku o złożenie wniosku o wystawienie mi… duplikatu karty, co ją już tak startą i nieczytelną posiadam, że bańkomaty i terminale w sklepach mi mówią ‚bee’ i tylko jeden ją przyjmuje. I wniosek złożyłam. I pani w okienku go nawet przyjęła. I poinformowała mnie, że otrzymam ten duplikat w ciągu od 7 do 14 dni.

Niezły ciąg nawiasem mówiąc. Drugim nawiasem jednak chciałam zasugerować nieśmiało, że musiałam mieć znów niezły wytrzeszcz i bardzo inteligentną przy tym minę, gdy ona w jednej chwili… wzięła nożyczki i zrobiła wdzięczne ‚ciach’. Tym oto sposobem nawet ten jeden bańkomat co to do tej pory mi ‚bee’ nie mówił może mi się śmiać ochoczo i dźwięcznie prosto w pusty portfel, bo teraz chcąc wypłacić pieniążki albo czekam na koniec ciągu pani z okienka i początek ciągu Poczty Polskiej Spóźnialskiej albo postoję sobie pół dnia w ogonku do kasy by wypłacić je w banku. Milusio. Dobrze, że bilety na pociąg już kupiłam.

Kto nie ma w głowie jak widać nie ma też w kieszeni. Mądra jestem niesłychanie i w swym geniuszu nadal się dziwię, że Matka Ziemia mnie nosi i nie stęka z wysiłku. Dobrze, że dziś przynajmniej jest ładna pogoda i można powyglądać przez odległe okno albo ponucić sobie Klausa Mittfocha ‚Jezu jak się cieszę’

Bajka wielce rezolutna

W przerwie

a tak w ogóle to dziś cały dzień ryczę i popłakuję, pobekuję i smarczę… i już mam tego serdecznie dość

ja wiem, żem ignorantka jakich mało, lecz choć zołza jestem wredna to nawet rozumiem, że każdy ma swój beret.. ale skoro ja mam swój plus jeszcze kilka cudzych to do zsiadłego mleka kto poniesie trochę ten mój osobisty i kiedy w końcu zamiast dokładać ktoś mi z niego te 5 kilo ziemniaków łaskawie wyjmie?

czy ludzie na prawdę nie mają większych problemów? bo jak nie to ja im chętnie swoich kilka – takich co o nich się nie pisze bo się nie umie – odstąpię

gratis

ps. więcej beczenia nie będzie bo skończyły mi się chusteczki. ciekawe jak będzie gdy przestanę się przejmować bo zwyczajnie nie będę już miała siły. tymczasem w dupie mam świat i przyległości.

ps2. 😦

Czy was też dobijają te wróble o 5 nad ranem?!

Jeśli byłabym księżną, powiedziałabym, że jestem ciężko chora, mam globusa, umieram na suchoty, całymi dniami układałabym jabłka na paterze i haftowała listek drżącymi dłońmi hrabianki, wysłałabym kogoś żeby podtopił swój piękny biały spodzień w nenufarach a potem ochrzaniłabym go, że po jaką cholerę mi przy okazji przyniósł żabi skrzek… i od razu zrobiłoby mi się lepiej.

Jeśli byłabym ‚głową’ jakiejś ważnej/poważnej instytucji, powyżywałabym się z rana na rodzinie i sąsiadach (nie wyłączając zwierząt domowych i trzody chlewnej) przyszłabym do pracy jak gradowa chmura, porozstawiała wszystkich po kątach, ponarzekała i pokrzyczała na wszystko co się rusza – łącznie z wentylatorem, a może nawet zwłaszcza, strzeliłabym focha i wyrzuciła przez zamknięte okno drukarkę – bo skończył się toner a ja nie mam siły użerać się ze złośliwościa przedmiotów martwych, sekretarkę wysłałabym po piwo a sama poszła na lunch i do domu o 15. Od razu zrobiłoby mi się lepiej.

A że jestem tylko sobą to powiem, że zwyczajnie chce mi się spać. Znaczy zwyczajnie ale za to strasznie. Nie wiem czy to coś zmienia ale zawsze jakoś lepiej brzmi. Zrobię więc sobie dużą kawę z dużym mlekiem w dużym kubku nucąc pod nosem z miną zaciętego przy goleniu (albo i nawet przy łydce) Zenona B. ‚the roof, the roof, the roof is on fire’… i od razu zrobi mi się lepiej. W przeciwnym razie na pewno coś wybuchnie i to nie będzie w Irkucku.

Miłego dnia, !@#$%^&*$#!, ćwir ćwir

Blady strach czyli dlaczego czasem wieczorami miewam nagły wytrzeszcz

– Masuj, masuj, bo ci zwiotczeją – ostrzega Mamut nie powiem w związku z jaką częścią ciała bo mnie tu zaraz posądzą o nie wiem co.
– Wcieraj, wcieraj – apelują rozliczne billboardy i ulotki, co z kolorowych babskich pism się nawet do dziecięcych przeniosły – potem zawiń się w folię śniadaniową, wytarzaj w brokułach, zakop na trzy tygodnie pod ziemią i wtedy obwód głowy zmniejszy ci się o 2.5346 milimetra.
– Smaruj się, smaruj, bo będziesz miała rozstępy – grzmią koleżanki i koleżaneczki.

A wtedy to już amen i kaplica. Lepiej od razu strzelić sobie w nos z dubeltówki. Nikt cię nie zechce, na plażę nie wyjdziesz bo cię zlinczują młode i jędrne, czeka cię klasztor, płacz i zgrzytanie zębów mądrości. Zupełnie jakby kobieta z rozstępami traciła nagle kontakt z grawitacją i znikała na wieki w czarnej kosmicznej otchłani. Koszmar. I weź tu człowieku bądź mądry i nie zwariuj. No to i ja zwariowałam.

Najpierw dostałam takie cuś co wygląda jak smutna listopadowa breja i podobnie pachnie. Na opakowaniu wyczytałam, że zawiera błocko z Morza Martwego. Możliwe, ale jak na mój gust, to toto umarło w tej tubce zanim sie nawet z daleka z Morzem Martwym przywitało z tirowej naczepy. Ale dostałam. Miałam się smarować i wcierać paskudztwo a wówczas moje problemy (zwłaszcza te wyimaginowane) miały zniknąć jak ręką odjął a drugą przyłożył.

No to smarowałam. Sumiennie. Przez pierwszy tydzień. Potem standardowo zapomniałam. Bo to zawsze tak jest, że baba SE nakupi i nadostaje tych mleczek, balsamów, żelów, lotionow, srotionów a potem to wszystko stoi na półce i dziczeje. Bo się nie zapomina, bo się ma w zadzie, bo nierzadko człek po wieczornym prysznicu już tylko marzy o randce z poduszką i zwyczajnie nie ma siły rozbełtać na sobie już niczego poza pastą do zębów w okolicach żuchwy.
No i jak zapomniałam… tak na trzeci dzień blady strach padł na mnie padem prostym a ciężkim a oczy wytrzeszczyły się z lekka gdy spostrzegłam swe uda. Na udach bowiem malowały się dziwne pionowe linie. Takie w stylu sino_brąz_koperek tylko bardziej. O ile da się bardziej.

Nigdy nie widziałam rozstępów z bliska – przecież nie będę się wgapiać w babskie nogi z odległości 10 centymetrów bo jeszcze po pysku od męża, żony lub kochanki dostanę – ale jakimś cudem sobie ubrdałam, że to właśnie są owe rozstępy i czekałam na koniec świata. No bo niechybnie powinien on, ten koniec, nastąpić. Zwłaszcza po tych boleściwych opowieściach i przestrogach wszelkich żeńszczin wokół. Czekałam minut pięć, potem jeszcze pięć, a potem to już poszłam spać bo mi się chciało. Za to czekać już mi się nie chciało. Z rozstępami czy bez pójść do roboty trzeba, a niewyspana to i tak za często łażę. Zapakowałam wobec tego do łóżka się i swoje nowo odkryte zdobycze i nie poświęcając zbyt wiele owej nowinie myśli – poza jedną brzmiącą ‚szfak’ – zachrapałam rzeczowo.

Na tyle rzeczowo, że rano czekała na mnie na stole kartka od Mamuta, że strasznie gadam przez sen i im spać nie daję i żebym na drugi raz zjadła zupę bo może to z głodu. Jasne. Wróciłam od Siostrzycy przed północą nabąblowana jak Kajko i Kokosz w jednym i jeszcze miałam wchłaniać rosołek? Chyba osmotycznie. Ale nad gadaniem popracuję. Jeszcze wygadam jakieś ważne tajemnice państwowe albo gdzie wsadziłam swoje perfumy, żeby mi się nie utleniały szybko zbyt 😉

Grunt to bunt – jak głosił plakat pewnej z pewnej wystawy sztuki współczesnej. Zbuntowałam się wobec tego rano i wstałam pół godziny za późno. Z tego wszystkiego zapomniałam zdziwić się… gdy na swoich udach o poranku pod prysznicem nie ujrzałam już rozstępów. A już zdążyłam się z nimi zaprzyjaźnić. Psia kostka.

Okazało się, że jestem na tyle przytomna i na tyle logiczna w swoich osądach i wnioskach, iż w swoim geniuszu nie odróżniłam złowrogich pęknięć kolagenowych włókien od… śladów szwów, które czasem zostawiają spodnie o bardzo grubych przeszyciach. Jak na przykład dżinsy. Od razu przypomniał mi się dowcip o panu, któremu amputowano oba jądra a poniewczasie lekarz odkrył, że niefortunnemu pacjentowi tylko dżiny farbowały. Cóż. Czasem się cieszę, że nie jestem mężczyzną.

Jestem bezwzględnie inteligentna.
Od dziś mówicie mi Geniusz.

Ps. Czy już wspominałam, że Podziemny Krąg to jeden z moich ulubionych filmów? Nie? Bo z tego co usłyszałam to wczoraj był w tiwi. Szkoda, że nie odejrzałam po raz 77 😐

Shit happens

Po lekturze pewnych blogów, komentarzy, dociekań, scysji i różnych innych obsmarowań poza niesmakiem taka jakaś mię najszła refleksyja, że gdy chce się coś zbudować to po pierwsze primo – nie ma chętnych, po drugie – zawsze się znajdzie stado ktosiów, którzy będą odradzać, napominać, szukać dziur w serze salami i mniej lub bardziej skutecznie obrzydzać wszelkie człowiecze zapędy, a po trzecie – tekstem stulecia będzie ‚to głupie, to się nigdy nie uda’. Jeśli zaś trzeba będzie coś zniszczyć – pójdzie w trzy sekundy i to w odpowiedzialność zbiorową. Zawsze pierwsi jesteśmy by coś komuś wytknąć i by coś zepsuć. Mało kto umie stworzyć zaś coś co miałoby ręce i nogi. A już najmniej jest takich, co by czasem pomyśleli o czymś innym… niż tylko własne odbicie w lustrze i własny odbiór rzeczywistości.

Na szczęście tylko czasem mi się odechciewa.

Podsłuchane

– A słyszała pani, że teraz w Warszawie mają jakies specjalne karty wprowadzić?
– Niee… jak to?
– No bez tego panią do chałupy nie wpuszczą kochana
– Co też pani wymyśla?
– No jak wymyśla. Już ulice poblokowali, przez miasto się nie da przejechać. Wojna będzie jak nic. Trzeba cukier kupować…

No tak. Szczyt szczytów w stolicy. Ludzie chyba już mają dość wiadomości z tiwi i nawet nie oglądają dzienników. Tu spacery po Księżycu a tu ciemnota, niedoinformowanie okrutne i wymyślanie coraz to nowych sensacji. Aż razi. Jeszcze bardziej niż klasyczny czworokąt i walka o kasę w myśl – cel uświęca środki – pod przykrywką eksperymentu w Fakcie. Może i będzie wojna… medialna, ale przynajmniej staruszki będą miały słodką herbatę i zapas cukru na ciężkie czasy.

I smieszno i straszno…

Jan III Sobieski – inny wymiar

Warszawska dzielnica Mokotów. Obskurny budynek. W radio Kazik jak na zamówienie śpiewa ‚jest tak brudno i brzydko, że pękają oczy’. Wypłowiały szyld szumnie ogłasza, że tu właśnie mieści się Centrum Psychoterapii. Ostatnia deska ratunku dla tych, którzy z różnych przyczyn nie zasilą swoimi nazwiskami zeszytów pacjentów a chudnącym portfelem kieszeni terapeutów w prywatnych gabinetach. Ostatnia deska ratunku dla maluczkich. Dla zwykłych ludzi, którzy mają zwykłe-niezwykłe problemy.

Tu wszystko jest ‚za państwowe’. Wystarczy dowód osobisty i legitymacja ubezpieczeniowa. Jeśli płacisz państwu podatki – państwo zapewnia ci pomoc psychologa. Przynajmniej w sytuacji kryzysowej. Nie każdy o tym wie. Ale jeśli już wie i chce skorzystać, wydeptuje tu boczne dróżki. Chyłkiem. Ukradkiem. Żeby nikt znajomy czasem nie zobaczył. Tu ludzie nie patrzą sobie w oczy mijając się w drzwiach wejściowych i na korytarzach. Poczekalnie nie są wypełnione gwarem kulinarnych przepisów od sąsiadki. Tu mówi się głosem ściszonym. Ze strachu. Ze wstydu. Z szacunku dla cudzej duszy. Tu chodzi się prawie bezszelestnie. Po królewsku.

Najpierw czeka się dwa miesiące na termin do psychologa ‚pierwszego kontaktu’. Godziny do wyboru. Ograniczonego oczywiście maczkiem nazwisk i telefonów. Rozpiętość od 12.00 do 21.00. Przysługują cztery wizyty konsultacyjne. Po pięćdziesiąt minut każda. W tym czasie pan lub pani psycholog zamieni się w jasnowidza i analityka w jednym i swoim boskim palcem skieruje delikwenta na odpowiednią terapię grupową. Bądź nieodpowiednią. Ale o tym można się dowiedzieć na ogół już po fakcie.

Pomoc psychologiczna w Polsce jest bardzo ograniczona. Przynajmniej ta bzpłatna. Pani jest bardzo miła i ciepła ale informuje mnie, że z okazji ciąży nie mogę wziąć udziału w terapii grupowej. Najpierw milczy kilka dłuższych chwil marszcząc brwi wskazującym palcem. Potem przestaje milczeć. Nie może mi pomóc. Mogę szukać pomocy prywatnie, ale nie stać mnie na to. Taki lajf. Paradoksalnie w momencie, gdy pomoc jest najbardziej potrzebna, nie wolno mi narażać siebie (ani Bąbla) na tak skrajne emocje, jakie towarzyszą zagłębianiu się w mroczne czeluście własnej psychiki. Bo teraz jestem pod ochroną. I od samej siebie też się muszę chronić. Może nawet zwłaszcza.

Pamiętałam to z zajęć. A jakże. Zawsze nas ostrzegano. Miałam jednak nadzieję na cud. I cud się zdarzył. Pod koniec spotkania pani psycholog sama proponuje, że podejmie się pracy ze mną. Tylko żebym przychodziła zawsze. Ona tu będzie. Dla mnie. Będziemy się spotykać w każdą środę o 19.00. Poza sierpniem. Bo w sierpniu ma urlop. Pytam czy nie będzie miała przez to żadnych nieprzyjemności w pracy. Odpowiada, że nie. Bo chce. Bo robi to w ramach wolontariatu…

Czekam przed gabinetem na ostatnie papiery a farba łuszczy się szklistym łupieżem ze ścian. Wszystko po staremu. Życie toczy się dalej. Tylko teraz już wierzę, że ktoś chce mi pomóc… bo tak. Bo potrzebuję. Bo ‚i tak radziłam sobie sama już zbyt długo’. Nagle głupie skojarzenie. Przypomina mi się nazwa programu ‚urzekła mnie twoja historia’. Tylko nazwa była w nim prawdziwa bo ludzie lubili patrzeć na cudze łzy i napawać się cierpieniem innych. Potem mogli spokojnie zasnąć spokojnym snem w swoich ciepłych łóżeczkach uprzednio odgrodziwszy się pilotem od całego zła tego świata.

Ktoś mi ostatnio mówił, że nie wierzy w powołanie. Dziwne. Zawsze miałam dobrą pamięć a już nawet zapomniałam kto…

Ps. Obywatel wczoraj mnie kopnął. Lekko zabolało. Od środka. W sam pępek. Pępek się troszkę wysklepił. Na ułamek sekundy. A potem wszystko było jak dawniej. Dalej stałam w kolejce. Jakby nic się nie stało. Jakby nikt mi przed chwilą nie zakomunikował ‚tu jestem… mamo’.