Bajka o tramwajowej szybie

Świat widziany przez kroplę deszczu wygląda inaczej…
Piękniej, bardziej tajemniczo, czarodziejsko i magicznie…
A może szaro, buro, nieprzytulnie i zimno?
Wszystko zależy od nas samych i od tego, o czym myślimy patrząc.
Przez kroplę deszczu widzę świat odarty z tynków i uśmiechów ale wciąż wart tego, by marzyć. Widzę swoje odbicie. Ciekawość i przenikliwość znad okularów z czerwoną nitką, zabawnie zmarszczony nos, broda podparta dłonią, usta rozciągnięte w łagodnym uśmiechu… Moje ‚ja’ jak zawsze lekko nieobecne.
Zaczynam dostrzegać otoczenie.
Młoda kobieta siedząca trzy miejsca przede mną ma w oczach łzy. Ona nie widzi deszczu. Patrzy na pusty świat przez własne strugi smutku i nie widzi nic poza cierpieniem. Tak bardzo chciałabym by zobaczyła coś więcej.
Tak jak i pan po drugiej stronie. Czyta gazetę pomrukując gniewnie. Mięśnie policzka zaciskają się w nerwowym rytmie jakiejś chaotycznej melodii. Cała jego postać składa się z emocji. Negatywnych emocji. Może gdyby spojrzał na szybę nabrałby dystansu? Banalne rozwiązania czasem bywają najtrafniejsze. Zwłaszcza gdy zapominamy o tym co najważniejsze.
Moją kroplę deszczu na szybie, przez którą patrzę, mam na własność. Przez krótką chwilę jest tylko moja. Za każdym razem wydaje mi się znajoma. Tyle już deszczu i tyle szyb a ona ciągle tu jest. Przyzwyczaiła mnie do siebie, nauczyła oswajać rzeczywistość. Moja kropla deszczu na szybie…
Przez nią widać kolory… nawet jeśli ich nie ma. Wyobraźnia nakłada coraz to nowe barwy na paletę marzeń. Mieszam ze sobą energię czerwieni i soczystość pomarańczy. Słoneczne jasne nici łączą się z pogodą ducha. Niemal czuję ciepło skapujące po mej dłoni. A przecież przed chwilą trzęsłam się z zimna na deszczu.
Widzę zieloność traw i miękki koc i gorące kakao w termosie i uśmiech o poranku, który bez słów mówi mi ‚dobrze, że jesteś’… Widzę to czego nie ma… Czy jest mi smutno? Nie… w marzeniach nigdy nie ma miejsca na łzy. W marzeniach deszcz na szybie tramwaju to znak, że niebo płacze ze szczęścia.

Świat widziany przez kroplę deszczu wygląda inaczej… wystarczy chcieć.

Miłego dnia

Auuu szalalala

Na oddziale ginekologii operacyjej szpitala położniczego przyjemny zapach wykąpanych i najedzonych noworodków.
Nawet czas zwalnia nieco swoje tempo, jakby nie chciał zbyt szybkim biegiem zakłócić spokoju tego miejsca. Maluchy kwilą cichutko. Po korytarzu przechadzają się te szczęściary, które już mogą wstawać z łóżek. Suną okapciowane i oszlafrokowane, wyczulone na głos swojego dziecka jakimś wewnętrznym dźwiękowym radarem. Ciszę przerywa głośne ‚auuu’, początkowo pojedyncze, potem przybiera na sile. Po chwili ryczy cały oddział. Nie ma jak empatia postprenatalna. Płacz cichnie gdy na horyzoncie pojawiają się mamine ramiona. No i ten nieoparty urok świeżej mleczarni. Maluchy wiedzą co dla nich dobre.
Przemykam się jak szpieg z krainy deszczowców. Niosę sucharki. Towar mocno pożądany i deficytowy. Dziś był tylko jakiś kleik w wersji mocno minimalistycznej. Jutro za to luksusy – cienka ryżanka.
W sali 104 Siostrzyca z małą wtuloną w nią jak zmęczony człowiek w miękką i ciepłą poduszkę. Mamut też obecny. Wzruszony choć dumny jak paw. Kolejna baba w rodzinie. Już lubię to dziecko – robi śmieszne miny 😉

Ja – konspiracyjnym szeptem – Przyniosłam sucharki
Siostrzyca – z nagłym porywem uczuć – Kocham Cię!
Ja – Taaak, wiem. Wodę też mam.
Siostrzyca – przekonująco – Jeszcze bardziej Cię kocham
Ja – ze znawstwem – No proszę. Wystarczy trochę przegłodzić i od razu lepiej działasz 😉

Wkładam małą do jej szklanego łóżeczka na kółkach. Siostrzyca zasypia na krótko. Przyda jej się trochę odpoczynku. Słychać kwękanie. W objęciach ciotki Bajki od razu robi się przytulnie, ciepło i bezpiecznie. Dłonią podtrzymuję maleńką główkę. Młoda Dama zasypia oparta o moją szyję snem sprawiedliwej w jednej dłoni dzierżąc rąbek pieluszki, którą położyłam na swoim ramieniu a w drugiej mój mały palec. Już mnie ma. Wiem to. Zdobyła mnie jednym małym uściskiem. Ach te dzieci. Mogą sobie okręcić wszystkich wokół palca i to już w trzecim dniu życia. Mistrzowie manipulacji 😉

Siostrzyca – Jest podobna do ojca – zakomunikowała nam z pewnością w głosie
Ja – Możliwe. Na razie raczej do Mao 😉 – sprostowałam
Siostrzyca – Polubiła cię –
zauważyła
Ja – Trudno jej się dziwić 😉 – zaśmiałam się
Siostrzyca – zajadając się przyniesionymi przeze mnie spozywczym skarbem – Ale te sucharki pyszne, mniam
Ja – Myślę, że teraz doceniłabyś cokolwiek co dało by się zjeść nie uciekając za szybko – skomentowałam rzeczowo
Siostrzyca – Chruup, chruup
Ja – przyglądając się różowej i zadowolonej Młodej Damie – Fajna jest. I nawet całkiem mało pomarszczona. Ładniutka taka…
Siostrzyca – dumnie – Po mamusi
Ja – Mówiłaś, że do ojca jest podobna 😉

Tłumaczenia męsko-damskie

On – I co ja mam teraz robić?
Ja – Sama nie wiem… może przeproś, przynieś jakieś zielsko, coś słodkiego, podramatyzuj trochę… laski mimo wszystko łapią się na takie banały
On – A Ty byś się złapała?
Ja – Nooo… ja nie. Ale ja jestem dziwna i na szczęście jeszcze się nie rozmnożyłam więc masz szansę na sukces.
On – Uda się?
Ja – Na pewno. Ucharakteryzuj się na biednego, samotnego, stęsknionego dziubaska i zobaczysz – zmięknie.
On – Myślisz??
Ja – Czasami mi się zdarza… jak się zapomnę 😉

***

On – Co dobrego?
Ja – Nic. Jestem smutna i nic mi się nie chce… nawet nie chcieć mi się nie chce, o!
On – To widzę, ale jak to zmienić?
Ja – Czy ja wyglądam na Dalajlamę??
On – No nie bardzo… chociaż… jakby Cię tak…
Ja – Lepiej nie kończ. Chyba, że nigdy nie chcesz zostać ojcem
On – Eeee
Ja – No właśnie.
On – Oj uśmiechnij się
Ja – Uśmiecham się… wewnętrznie

Wery important informejszyn !

Ekhem, ekhem…
Bążur.
Niniejszym oznajmiam uprzejmnie, że w dniach 12-16 kwietnia (rocznik bieżący) zez Halkom w parze odbywać będziem wielce potężne turnee po hawirze Wawelskiego Smoka i okolicach czyli po Krakowie.
Planujemy huczny najazd, abordaże na statki na Wiśle, liczne grabieże, rozboje, wymuszenia, gwałty i inne atrakcje.
Być może skorzystamy z rady Brunona B. i nastukamy jakąś babcię w bramie ale postaramy się być grzeczne i nie pozbawić Polszy fajnego miasta.
Blogi będą przez nas uczęszczane do piątku włącznie.
Potem macie tęsknić i tęsknotę wyrażać obszernie i często.
Gdyby ktoś przypadkiem był pozbawiony zdrowego rozsądku oraz władz umysłowych w stopniu znacznym i chciał się z nami obaczyć w tem piknym mieście, to niech się zamelduje w komentach i pędzi… winiaczek na strychu.
My się chętnie dołączymy i w atmosferze ogólnego rozprężenia i zmęczenia materiału służyć będziemy dobrym humorem i nieustającą pogodą ducha.

Co prawda nie mamy jeszcze gdzie spać bo schroniska w poniedziałek zamkniętę ale co to dla nas – najwyżej spędzimy noc jak to się Halka wyraziła ‚kurturarnie na dworcu’.

No to jadziem z tym koksem 😉

Si ju sun w Krakau

Bajka postrach wampirów

Pobieranie krwi nie należy do rzeczy, za którymi tęsknię po nocach czekając na następny raz i wzdychając rzewnie na samo wspomnienie. Wręcz przeciwnie, gdybym tylko mogła, unikałabym strzykawki z przyczepioną doń krwiożerczą pielęgniarą jak diabeł wody święconej. Niestety nie zawsze unikać się da. Czasem nawet trzeba poddawać się temu dość nieprzyjemnemu zabiegowi częściej niż inni. Ja właśnie rozpoczęłam krucjatę krwiodawczo-analityczną. Pielgrzymki do przychodni trzeba będzie uskuteczniać co dwa tygodnie. W pozostałe wtorki czekają mnie równie ekscytujące, przyjemne i z pewnością niezapomniane iniekcje z roztworu Fe. Żeby tak można było wchłaniać żelazo ze sztućców, drutów, bądź prętów zbrojeniowych to ja bardzo chętnie zgłaszam się na ochotnika. Tabletkami mogę sobie wytapetować łazienkę a i tak na kijek mi one skoro będą się we mnie wkłuwać z systematycznością tygodniowego heroinisty. Wtorki zatem nie będą należały do moich ulubionych dni tygodnia. Zwłaszcza poranki, bo do przychodni trzeba się teleportować świtem bladym i śpiącym. Zwłaszcza, że sporą większość kolejki tworzą starsze panie i panowie cierpiący na bezsenność i brak rozmówców. Przychodzą sobie więc często pogadać ze sobą nawzajem i z lekarzami, czy pielęgniarkami. Na szczęście dziś nie było tak źle. Przyszłam dużo później a i tak mi się udało zostać ofiarą wampirzego gatunku. Ledwie weszłam po schodach a już czekała na mnie wielka Siostra Gryzelda z marsowym obliczem i masywnymi paluchami wyłaniającymi się z rękawów białawego kitla… z igłą, strzykawką i czterema fiolkami… Czterema ??!! Pogięło ją do reszty?! I ja mam tak dać się doić co dwa tygodnie?! Koszmar… Na co mi przyszło…
Siostra Gryzelda z pewnością była potomkinią hrabiego Draculi i nie dało się jej przekonać, że ja właściwie tylko tu zabłądziłam i już wychodzę a moja krew jest wyjątkowo niesmaczna i w ogóle ‘ratunku’. Ze stoickim spokojem i znawstwem wszelkich cielesnych arterii wbiła się we mnie igłą jak mocno wyrośnięty i wygłodzony komar-gigant. Przy trzeciej fiolce miała już problem z wkłuciem. Przy czwartej ja zaczęłam mieć problem z błędnikiem i ciśnieniem ale zacisnęłam zęby i dotrwałam do końca. Po czym wstałam i blada jak pobliska ściana przesunęłam się wzdłuż lamperii kierując się ku wyjściu. Na odchodnym Siostra Gryzelda zapewniła mnie, że czeka na mnie z utęsknieniem 20 kwietnia i wyraziła obawę czy aby na pewno dojdę do pracy, bo mogłabym pracować jako mim bez charakteryzacji.
Doszłam…
Trzeba być twardym a nie miętkim.
Teraz poproszę o leżankę i gorące kakao.

Bajka wypompowana

Absolutnie najważniejsza wiadomość z ostatniej chwili…

Właśnie zostałam ciocią.
Po raz drugi.
Siostrzyca urodziła piękną i zdrową przyszłą pogromczynię męskich serc.
Mali mężczyźni – strzeżcie się!
53 centymetry i 3.800 kg bezzębnego, kochanego i pomarszczonego uśmiechu to jest coś, obok czego nie można przejść obojętnie.
A do tego te wielkie błękitne oczy.
To po ciotce. Na pewno i niepodważalnie.
I ja wiem, że to tylko mi się serotonina wydziela i że ktoś może się tylko w czoło popukać, że się czerwonym i drącym się w niebogłosy brzdącem zachwycam, ale jakoś nie bardzo mi to przeszkadza.
Dzieci są kochane.
Utwierdziłam się w tym przekonaniu pracując ponad sześć lat jako opiekunka i nadal tak twierdzę.
Zuzia już jest szczęśliwa, że ma małą siostrzyczkę i nie może się doczekać powrotu swojej mamy z maleństwem.
A ja siedzę sobie w pracy i tak mi radośnie, że aż usiedzieć w miejscu nie mogę.
Bo to prawie jak moja osobista córeczka 🙂

Mówcie mi Ciotka

Bajka z szerokim uśmiechem

Niech mnie ktoś dobije… zanim klaustrofobia mnie wykończy

Taki szok jest wybitnie niewskazany przy poniedziałku. Taki szok jest wybitnie niewskazany o ósmej rano. Taki szok o ósmej rano w poniedziałek, kiedy człek jeszcze nie do końca przytomny jest (bo powieki uświadamiają mu, że one jeszcze śpią i nie bardzo wiedzą czemu on nie) może powodować nieodwracalne zmiany w osobowości… W wyglądzie zewnętrznym również, bo nagle okazuje się, że mamy za luźne więzadła żuchwowe, wytrzeszcz oczu, tiki nerwowe i brak koordynacji ruchowej, a zamiast ludzkiej mowy z aparatu gębowego wydobywamy kiepsko artykułowane, tłumione wulgaryzmy chodnikowe. Ogólny dyskomfort pominę, bo nie oddaje w sposób należyty dramaturgii sytuacji. Dramaturgia zaś winna być tu oddana w najdrobniejszym nawet szczególiku. Bo do czego to podobne, że pracownik przywleka się do pracy w zapyziały poniedziałkowy poranek, z trudem otwiera oczy i doznaje wrażenia, że to wszystko mu sie tylko śni. Bo tam gdzie stało jego biureczko, wszystkie graty, pozornie mało znaczące pierdoły, karteluszki, zdjęcie kota tudzież inne charakterystyczne, nacechowane emocjonalnie przedmioty i cały malutki pracowniczy światek – zieje czarna dziura. Nie… nic z tych rzeczy. Nie zaatakowali nas terroryści i nie wysadzili w powietrze mojego miejsca pracy… Po prostu przeniesiono mnie gdzie indziej. Przeprowadzka, przemeblowanie, same zmiany. Niby wszystko ok ale mógł mnie ktoś chociaż uprzedzić. A nie tak znienacka, bez dwóch zdań, bez prawa zawetowania i domagania się sprawiedliwego dostępu do okna, przez które dotychczas bardzo lubiłam wyglądać na Aleje Jerozolimskie. Tak się nie robi i już. Absolutnie.
Teraz siedzę w ciasnej, dusznej, obskurnej klitce wraz z trzeba innymi osobami i czuję pierwsze objawy klaustrofobii. A pokój nie dość, że bez okna i raczej jakąś małą kanciapę dyżurnego ciecia przypomina niż miejsce pracy, to jeszcze ktoś ‚pożyczył’ sobie drzwi…
Czy ja już mówiłam, że nie lubię poniedziałków?

Wyniki sondy marcowej

W MARCU JAK W RADZIECKIM TERMOSIE…

* Marzec to taki miesiąc w roku… ale chyba przestępny, więc nie jestem pewien – 5%
* Ja jestem nietutejszy… – 12%
* Marzec Zenon – groźny recydywista zbiegły z Zakładu Karnego w Kiszkach Średnich; znaki szczególne – sumiasty wąs, mroczne oblicze, złoty ząb błyskający w mroku i rzeźnicki tasak zamiast lewej ręki; reaguje na imię Bobik; nie jest szczepiony – 17%
* Marzec, marzec… czy mogę prosić o telefon do przyjaciela? – 4%
* Masowa Autoterapia Radością Z Elementami Człowieczeństwa – 12%
* Marzec to gad z rodziny zalotników, charakteryzujący się jaskrawym upierzeniem, bajerem i lansem; samice zdobywa przypadkiem i nie zawsze udaje mu się zatrzymać je dłużej niż 24 godziny; gdy odchodzą marze się jak dziecko i popada w nałóg audiotele – 13%
* W marcu koty… a Lenin w październiku – 37%

W sondzie zagłosowało 100 osób.

Z partyjnym pozdrowieniem
Wasz Termos

Randewu tur de stolyyyca, czyli you can cmok me in the pompa… and scotch me na garba

Przypomina mi się piosenka kabaretowa, rozpoczynająca się od słów:
‚Porwała mnie Królowa Śniegu.
– Bieeedny Kaj…’
Wczoraj porwała mnie Halucinda… na randewu, że tak spolszczę przepięknie. Przyszła po mnie na próbę w króciutkiej kiecuni. Strzelając na prawo i lewo kokieterią spojrzeń i uśmiechów doprowadziła niektórych panów do różnych melodyjnych uniesień. Jeden nawet dostał buziaka, na którego (jak sam się przyznał) czekał cztery lata… Twardziel.
Przyszła, zamieszała, porwała mnie i poszła. Dokładniej mówiąc poszłyśmy. Na przystanek autobusowy. Oddalony mocno. Ale co to dla nas. Co prawda potem Halka marudziła coś o bolących nogach ale myślę, że to jakaś ściema była. Tak na prawdę chciała, żebym co i rusz na te jej odnóża uwagę zwracała. Bo trzeba przyznać, że Hal w dole wybitnie dobrze się kończy – zgrabne te kopyta ma do bólu. Aż się panowie na przystankach powstrzymać przed głośnym podziwianiem nie mogą. Bywa.
Pojechałyśmy do Pablosa. Sam nas zaprosił to dobrze mu tak. Zresztą myślę, że specjalnie się nie męczył w naszym towarzystwie. Przynajmniej nie wyglądał na specjalnie załamanego psychicznie. Ani znudzonego. W ogóle nie wyglądał bo do okna nie podchodził tylko siedział z nami na kanapie i podziwiał wspaniałe okoliczności przyrody + ekran telewizora.
Wieczór do późnych godzin nocnych spędziliśmy objadając się pyszną kolacją. Gospodarz zaserwował nam pełne talerze, których zawartość była tak dobra, że zniknęła w mgnieniu oka a potem siedziałyśmy obolałe z przejedzenia i sącząc wino komentowałyśmy co śmieszniejsze kawałki Obcego 3. Film oczywiście straszny z założenia miał być i przerazić nas aż do poogryzania paznokci wbitych w fotele… ale nam to niespecjalnie przeszkadzało. Pablos mało komentował bo zapracowany był mocno i popularny esemesowo. Oba telefony wibrowały miarowo co kilka minut. Praca do niego pisała ponoć bo on był ‚standby’… Tia, jasne. Praca, praca… My tam z Halką swoje wiemy.
Pablos dorabia sobie na boku jako ‚call esemesman’ i wypisuje spragnionym erotycznych doznań paniom różne dziwne rzeczy…
A nam potem wmawia, że jest ‚standby’…
No bo być musi 😉
To pewne.

Miłego dnia