Katownia

Prezes firmy wzywa szefa działu public relations:
– Słuchaj – mówi – mamy kiepskie notowania w prasie, wymyśl coś. Ma być tanio, ale tak, żeby wszystkie media o tym mówiły i żeby pracownicy też byli zadowoleni.
Facet chwilę się zastanawia..
– Mam! – mówi po chwili. – Najlepiej by było, gdyby się pan prezes powiesił: sznurek tani, wszystkie media napiszą, a i załoga się ucieszy.

Sentymentalna jestem psia kostka

Pamiętacie taką reklamę w tiwi – to o jakiś telefon komórkowy z aparatem cyfrowym i wodotryskiem chodziło…

Siedziała sobie para. On i ona. Ona jakaś taka smutna. On nie mógł patrzeć, że ona taka. Dał jej całusa i pognał gdzieś. Ona została smutna jak była. Wrócił po jakimś czasie (w reklamie to zawsze tylko moment bo cenne sekundy lecą) i dał jej do łapy ten telefon właśnie co by sobie fotki pooglądała. A tam… całe dzikie stado zdjęć, na których pozornie błahego znaczenia, nie niosące ze sobą żadnych emocji przedmioty układają się w uśmiech. A to ozdobne słupki przed hotelem połączone kolorowym sznurem, a to warzywa na targu gdzie oczami są pomidory a uśmiechem kabaczek, a to drzewa z daleka do złudzenia przypominające uśmiechnętą mordkę. I on to wszystko dostrzegł i sfotografował dla niej… by jej humor poprawić. W kolejnych klatkach było widać jak twarz jej się pięknie rozjaśnia. Uśmiechnęła się. Do niego i do tych zdjęć co były tylko dla niej. Dał jej cały świat zamknięty w jednym głupim telefonie komórkowym.

Pamiętam, że dopiero po chwili zauważyłam, że płaczę…
Żałosne… rozbeczeć się na reklamie…

‚Cut my life into pieces…’ śpiewa mi w głowie Papa Roach.
A teraz dałabym się zabić za ‚Everything About You’… szkoda, że nie wiem czyje. Za ten rozdzierający mnie na strzępy głos i za całość, która sprawia, że mam na plecach ciarki jak całe mrowisko.
Mam chyba układ współczulny z gitarowym riffem. Znów nie wiem kiedy…

Kap.. kap.

Co do zlotu

We czwartek, czyli jutro u Awitki zlot – tym co zapomnieli przypominam.
Liczę na to, że wystartujemy koło 21-22 i wtedy będą już wszyscy, którzy chcą i mogą przybyć. Nie wiem czy planujecie być wcześniej czy nie bo żadnych pytań nie było. Ja egoistycznie zaznaczę, że preferuję 22 bo wtedy sama też będę.
Mój chór koncertuje w Ciechanowie więc do 21.00 nie ma mnie w Warszawie (na tę godzinę planowany jest powrót). Potem jedziemy z Halą do Awii i zamierzamy dobrze się z Wami bawić. Jeśli ktoś ma ochotę posłuchać jak wyjemy (aczkolwiek repertuar patriotyczno-narodowo-wyzwoleńczy to nie jest to co tygryski lubią najbardziej) to wyruszamy o 16.00 z Koszykowej 80.

Mam nadzieję, że przyjedziecie
Smutno nam tu jakoś ostatnio

Bajka

Niech ktoś mnie uszczypnie !

Błagam… chcę się już obudzić.
Ten dzień to musi być jakiś parszywy zły sen.
Tam na górze ktoś musi mieć ubaw po pachy.
A ja? Ja już nie mam nawet chusteczek…
Jak dotrwam jakoś do wieczora to się własnoręcznie uduszę… z radości, że to już.
Wolałabym, żeby DZIŚ nigdy nie było.

Szfak

Jak nie umarłam to śpię i nawet chrapać nie mam siły

No to już wiem, że nie czyta. Może się boi, bo wie, że ja wiem (bo niby kurde jak nie wiedzieć jak się spędza dzień cały w jednym ciasnym pomieszczeniu) a jak ostatnio Żona przyszła do firmy to w jej stronę spojrzałam i to wyhaczył okiem swym bystrym i kaprawym. Bo może i patrzeć już nie wolno – a nóż widelec się wyda i trzeba będzie trząść portkami. A może zwyczajnie mu się przypomniało, że kiedyś to my na pieńku mieliśmy, bo ja pyskata a on kurdupel wrednej maści. Kiepskie połączenie. Ale ja zwyczajnie nie pozwolę sobie na pewne rzeczy. I nie zamierzam tego zmieniać. Szacunek przede wszystkim. A jak ktoś mi go nie okazuje to niech nie wymaga go w rewanżu. To akurat transakcja mocno wiązana i nie ma bata by mogło być inaczej. Tak więc nie czyta. A ja mimo tego, że zapieprzam jak pershing na wysokości lamperii, ciągle za mało robię. Jasne. Przychodzę do pracy umalować sobie szpony, poplotkować przez telefon i poczytać Cosmo. Tylko wurwa manikiury mnie nie zajmują bo chyba jakoś nie mam ani ochoty ani cierpliwości, telefonu nie odbieram bo nie mam czasu i mam to wszystko w dupie a od Cosmo wolę Pilcha i to czytanego w autobusie. I szczerze powiedziawszy nawet już nie pamiętam jak się nazywam. Od ładnych paru miesięcy.

Moja praca…

Dotarł do mnie e-mail. Adresowany do mojego przełożonego, moje nazwisko w polu ‚do wiadomości’. Napisał go kolega z pokoju, nasz ‚nadzorca’ i samozwańczy czif. Ten od żony zdradzanej ze stażystką. Pisałam o nim jakiś czas temu. Mimo, że stażystka wyjechała, romans nadal kwitnie. Wolne piątki i weekendy za miastem. Żonie pewnie opowiada o firmowych szkoleniach i o ciężkiej pracy. Fakt przecież wraca coraz później. Telefony, których nie da się nie słyszeć nawet gdyby siedziało się w sąsiednim pokoju a nie dwa biurka dalej. Pytania w stylu: ‚Dostałaś?… Niee?! A ile ci się spóźnia?’ Po paru dniach lepszy nastrój i dowcipy sypane z rękawa. Rzygać się chce. Panoramicznie. Podwójnie bo chcąc nie chcąc biorę w tym udział. Telefonu do żony nie mam. Zresztą nie wiem czy to by coś dało. Musiałaby być kompletnie ślepą idiotką żeby nic nie widzieć. Więc albo by mi wcale nie uwierzyła i jeszcze by mi się oberwało z kilku stron albo uwierzyła i trwała sobie dalej na pozycji męczennicy, którą zdradza mąż. Jak dla mnie to już za wiele się wydarzyło by nic nie zauważyć. Nikt nie jest aż tak krótkowzroczny. Czasem po prostu nie chce się pewnych rzeczy dostrzec.
Ale o czym to ja… Ach już.. E-mail. Krótki. Ot zwykła wiadomość służbowa. Temat ‚premia uznaniowa’. Treść? Proszę o odjęcie premii uznaniowej… bla bla bla… z uwagi na… bla bla bla. Znaczy za mało robię. Za mało…
Znaczy chyba dotarł do bloga po prostu.
Wszystko ma swoją cenę.
Dobrze, że węgiel już kupiłam.
W zasadzie to przyda mi się dieta. Sylwester tuż tuż i choć nie mam jeszcze żadnych planów to co mi tam. Bez trudu zmieszczę się w sukienkę ze studniówki.
Ale przynajmniej święta spędzę bez poczucia, że jestem ostatnim palantem.

Z poważaniem
Ja