Nienawidzę nie czuć się silna jak Roman B.
Nienawidzę gdy jestem żałosna i spragniona ciepła.
Gdy się rozczulam przy piosenkach nienawidzę.
I gdy w kinie płaczę nie w tych momentach, w których bym chciała.
Nienawidzę upodabniać się do paprotki w przychodni.
Wysychać nienawidzę.
I uzależniać się od innych.
Nienawidzę zastrzyków.
Nienawidzę musieć.
Nienawidzę gdy nie mogę jeździć na rowerze.
Nienawidzę gdy latem jest jesień.
Nienawidzę tak drogich i wodnistych owoców.
I brudu za paznokciami kasjerki w cukierni.
Nienawidzę adaptacji do rzeczywistości, z którą się nie zgadzam.
Nienawidzę sama krzyczeć ‚dość’!
Bezsilności nienawidzę.
Nienawidzę gdy rano budzę się w tym samym miejscu.
Nienawidzę kokonów.
Nienawidzę gdy bolą mnie nawet paznokcie.
I końcówki włosów do podcięcia.
Nienawidzę chamstwa, bezdennej głupoty, klapek na oczach.
Nienawidzę utartych formułek.
Stereotypów i uprzedzeń, którym ulegam w zgodzie z naturą i resztą chorego wszechświata.
I krętactw nienawidzę.
Nienawidzę wspomnień, choć bez nich nie chciałoby mi się żyć.
I myślenia pomiędzy wierszami, którego już się nie oduczę.
Nienawidzę światłocieni udających blask i swojej nadwrażliwości.
Masek nienawidzę i manipulacji, które widzę z wyłączonymi zmysłami.
I braku starań o to by być kimś lepszym.
Pytań ‚a co to właściwie są wartości’?
Permanentnego braku nienawidzę.
Nienawidzę tak się czuć.
Nienawidzę samotności.
Nienawidzę nienawidzieć.
Zwłaszcza siebie.
Wszędzie klatki.
Klatki słów, obrazów, znaczeń.
Pułapki na motyle.
Powiedz mi co ci sie śniło a będę wiedzieć jak cię wykorzystać.
Sto sposobów na udane konfabulacje.
Koloryzowanie od A do Z. Dla opornych. W weekend.
Dmuchana Matka Teresa po liftingu. Za jedyne 999.99 w promocji świątecznej w sierpniu.
Wczoraj, dziś i jutro – wszystko jest względne, papkowate, rozmydlone.
Szary papier, szare mydło, szara masa.
Dwadzieścia siedem odcieni szarości gdy pragnę barw, nasycenia, pełni. Światłoczułość mi na imię.
W końcu ja też mogę po prostu chcieć wrzasnąć KURWA! nie zważając na poprawność językowo-polityczno-społeczno-dewotyczną i mieć głęboko w tyle wszystkie konwenanse.
Co do jednego.
I pieprzyć wszystkie oburzone spojrzenia. Z przytupem. Z fasonem.
Boso ale w ostrogach.
Takie moje luźne przemyślenia.
W końcu tyle blogów dookoła.
Więc może by tak wcisnąć delete?
.