Padam. Na pysk i rozmaite przyległości. A odnóża mam rozciągnięte niemal w charakterze makaronu. Bynajmniej nie al dente. Spokojnie mogę sznurować obuwie bez zmiany prawidłowej postawy ciała. I to wszystkim w promieniu sześciuset metrów. Porządków mi się zachciało kurka siwa. A zaczęło się od autobusu. Linii 408 zresztą. Kierowca burakowozu chyba nie przepada za ciężarówkami (czyżby jakiś kompleks?) bo drugi raz z rzędu zamknął mi drzwi przed nosem i trąbnął na pożegnanie. Facet czeka aż podbiegnę (o ile jeszcze mogę) i gdy jestem już tuż tuż… zamiast witać się z gąską żegnam się z wypoczęciem. Bo potem trzeba drałować, a raczej toczyć się cały długi kawał do następnego przystanku. Dobrze, że nie słyszał jak go błogosławiłam rozgłośnie i z pasją. Fąfel w ząbek czesany jeden. No. To jak już się wkurzyłam i tak nakręcona wróciłam z przychodni, to oczywiście celem rozładowania się na przedmiotach martwych (już) i oszczędzenia Mamuta wraz z uszami, zabrałam się za uprzątanie galimatiasis generalissimus. Te kobity to jednak głupie są. Zwłaszcza te, co takie ciężkie piłki połknęły. Zawsze się wrobią w jakiś sajgon a potem zdychają na raty posapując w rękaw. I marudzą jak potłuczone. Ale żeby nie robić, oszczędzać się i takie tam jak lekarze różniści przykazują… co to, to nie. Zmachają się, zwiędną i poza purpurą na twarzy nic z tego nie mają. No może trochę mniejszy bajzel w klamotach. Generalnie ten kurcgalopek na wysokości lamperii raczej nie wyszedł mi na dobre bo już po północy a ja ze zmęczenia usnąć nie mogę a rano pobudka o siódmej. I teraz siedzę, oglądam w przypływie rozpaczy w durnej tiwi jakiś głupawy horror klasy Z i zaśmiewam się pokwikując niczym wściekła świnka morska. Nadal nie mam komody, nie mam gdzie wrócić po opuszczeniu uroczej placówki produkcyjnej dla Całkiem Świeżych Obywateli ale też nie mam siły przejmować się bez przerwy czymś, na co i tak nie mam wpływu. W końcu i tak jest wystarczająco powodów do stresu i nerwowego wytrzeszczu. To chyba akurat Lokatorowi jest najmniej potrzebne. Mnie zresztą też. Bo i co mi z tego… Ostatnio od pewnej dość bliskiej osoby usłyszałam, że ‚domy samotnej matki są dla życiowych nieudaczników’. Cóż. Chyba pora się przyznać mój drogi Obywatelu. Masz koszmarną, niezaradną, po prostu beznadziejną matkę. Nie dość, że nic nie potrafi i pogubiła się w świecie, to jeszcze zamiast płakać, że jest społecznie nieprzystosowana do tych wszystkich zer na kontach i materialnej koncepcji ludzkości, zbiera kasztany i liście, zachwyca się barwami jesieni i czyta na głos w środkach komunikacji miejskiej z upodobaniem ignorując karcąco-zdziwione spojrzenia współpasażerów. Ale przecież Ty też słuchasz. Jak więc mogłabym czytać dobrą książkę i nie podzielić się nią z Tobą? To se ne da pane Havranek. O nie. Przynajmniej będę miała z kim porozmawiać. No i znajdziemy wspólny temat kiedy już się spotkamy.
komoda juz prawie wypakowana, niedlugo bedzie gotowa do drogi, a moja bielizna upchnie sie w szafie, jesli tylko sie troche postara
PolubieniePolubienie
Och, bez przesady – bywają gorsze:-) Strasznie mocno trzymam kciuki (albo co tam innego należy trzymać).
PolubieniePolubienie
Pozdrawiam serdecznie i trzymam kciuki za powodzenie przedsiewziecia – i oby jak najmniej bolalo!
Podczytuje Twoje zapiski juz od dluzszego czasu i smiem sobie nawet uzurpowac prawo do „przyzwyczajenia” do nich. Dlatego tez mam nadzieje, ze po Wydarzeniu znajdziesz tez choc chwilke czasu, zeby dac znac, co sie dzieje…
Ostatnio wpadlam tez na strone Twojego choru, poczytalam, posluchalam, wzruszylam sie conieco, bo oto niektore utwory spiewalam daaaawno temu w innym chorze… ech, lezka sie kreci.
A poki co, zycze wszystkiego dobrego Tobie i Lokatorowi, zaczym udaje sie do sprzatania (zaloze sie, ze mam gdzies jakis emocjonalny balagan, z ktorym bede sobie probowala w ten sposob poradzic).
PolubieniePolubienie
Zocha nam wyrasta z ciuszków, tak że coś podeslę.
PolubieniePolubienie