Dziwny dzień

Miałam sen. Śniło mi się, że poszłam na badanie USG, które wykonywała pani sprzątaczka z mojej podstawówki (ta, co mnie zawsze ganiała za psoty i groziła poprawczakiem za noszenie moich ulubionych żółtych rajstopek) przy użyciu… odkurzacza. Dokładnie nie pamiętam co i gdzie tym odkurzaczem robiła (może to i lepiej) jednak pamiętam, że grobowym głosem nie znoszącym sprzeciwu i jakichkolwiek komentarzy obwieściła mi, że będzie chłopiec. Zanim się jednak ucieszyłam, że mam w moim własnym brzuchu mojego własnego syna… zadzwonił budzik. Ale w mojej głowie tylko, bo faktycznie zegar pokazał mi 5.45. Całe piętnaście minut do tego namacalnego budzika przy poduszce, który nastawiłam wczoraj wieczorem…

Może to trochę mój nastrój z lekka nieprzysiadalny ostatnio. A może strach bo dziś odbieram bardzo ważne wyniki badań i dowiem się, czy wreszcie trochę odpocznę, czy dalej karuzela z madonnami z przychodni. A może to, że Obywatel jak przestał kopać tak więcej znaku życia nie daje. Chyba się był obraził. A może fakt, że kocięta gdzieś zniknęły a Stefan coraz więcej czasu spędzać chce z nami i nie bardzo umie niestety zrelacjonować co się właściwie stało. A może fakt, że ostatnimi czasy przez terapię rozkopała mi się trochę tak skutecznie zasypana uprzednio podświadomość. A może jakiś hormon znów czy insza cholera. A może to ten sen, który wcale nie był tak radosny jakby się mógł wydawać… bo ten odkurzacz i ta pani i ten ton… Gdzieś mi się zapodział błogostan. Mam nadzieję, że chwilowo. Dziwnie mi dziś.

Jedyne na czym mogłam się skupić w drodze do pracy to upiorne bezgłowe dziecięce manekiny na wystawie Smyka machające mi o wiośnie.

Lajonel Ryczy

znów czuję się jakby wszyscy mieli mnie dokładnie tam, gdzie wcale nie chciałabym się znaleźć. no może poza jednym małym wyjątkiem. ale wyjątek jeszcze się nie urodził. do bani.

jest mi źle
i smutno
i będę beczeć

tylko pójdę sobie poszukać jakiegoś odludnego pastwiska

ps. mam alergię na rady a obcych szczuję wściekłymi jeżami.

Dzie te chopy

W pracy mamy stojako-baniaczki z wodą. Pitną. Bo ta z kranu to wyżera nawet paznokcie. Ta pitna też taka średnio pitna – konwalie w niej zdychają w trzy godziny a chabry w dwie – ale marudzić nie będę. Dają to brać. W końcu i tak niczego lepszego się tu nie dostanie.

Przez krótki czas była nawet do nieograniczonej dyspozycji woda butelkowana w uroczej lodóweczce (do wyboru pod gazem lub trzeźwa) ale czy to dyspozycja zanadto nieograniczona była, czy też umowa jakaś się skończyła – grunt, że źródło wyschło. Lodówka stoi pusta a mnie pozostało przeprosić się ze stojako-baniaczkami.

Ostatnio odkryłam, że na stojaku jest baniaczek, a i owszem, jednak pusty jak dziś po przebudzeniu moje spojrzenie. Odkryłam to nieco zbyt późno, bo już z kawusiom wdzięcznie zasypanom cukierem i zalanom zegęszczonem mlekiem obficie w dłoni. Ale odkryłam. Dalej więc puściłam się naprzód (kubeczek odstawiwszy grzecznie nieopodal pustego baniaczka) w poszukiwaniu stosownych gabarytów osiłka (literówka możliwa ;)), któren to zainstalowałby pełny pojemnik na odpowiedniej wysokości nie wyłamawszy sobie przy paluchów ani nie pokaleczywszy dotkliwie.

Wcześniej robiłam to sama ale teraz stwierdziłam, że pitolę w czapkę równouprawnienie i zaczynam wreszcie korzystać z bycia pciom słabom, pięknom i rzęs wachlarzem mrygającom. Znaczy postanowiłam, że zaczynam. Bo inni to niekoniecznie by mi na to pozwolili chyba.

Najpierw rozejrzałam się wokół i na godzinie 8:50 zobaczyłam Szeleszczący Dział Księgowości. Jakoś nie miałam sumienia prosić żadnej pani o pomoc bo sama pamiętam jaki to ciężar i jak się trzeba nagimnastykować, żeby wtoczyć toto na górę i nie zabić się o własne buty. Potruchtałam dalej a Obywatel ze mną. Jego też suszyło. Na 15:06 minęłam Pokój z Panami o Nieprzyjaznych Obliczach i stwierdziłam, że prędzej zjem pobliską paprotkę by wyrównać poziom wilgoci w organizmie niż rozpłaszczę się przed nimi z gadką o pustym baniaku. Mój pokój z przyczyn oczywistych odpadał a u informatyków oczywiście akurat nie było nikogo, więc… potuptałam do ukochanego Działu Multimendiów.

Chłopcy z miejsca wyczuli podstęp, bo uśmiech miałam najwyraźniej za szeroki. Poza tym oni mają jedenasty zmysł do wyczuwania podstępów wyostrzony jak ołówki prezesa. Wyczuli i uśmiech odwzajemnili aczkolwiek lekko spode łba. Postanowiłam działać bez znieczulenia. No może z delikatnie umiarkowanym. Przybrałam miły wyraz twarzy, zaopatrzyłam głos w brzmienie czystej słodyczy i przemówiłam:

– Potrzebuję silnego mencizny…

Zrobiłam przy tym minkę mdlejącej Marylin, ale tak wdzięcznie i zachęcająco mdlejącej i dla podkreślenia wagi sytuacji wykonałam kilka zalotnych ‚mryg’, ‚mryg’ numer 6. Plus poza ala absolutnie bezradna cizia sama na środku oceanu. Totalny hollywoodzki horror. Klasy C.

Panowie oczywiście błyskawicznie zaczęli rozglądać się wokół chcąc mi pomóc w poszukiwaniach a jeden to nawet zaczął nagle wertować jakieś papierzyska, które miał na biurku a które zdążyły już pożółknąć z sędziwości i zagnieździć w sobie niejednego pajączka. Zapewne miał tam namiary na odpowiedniego kandydata.

Bardzo kurka siwa zabawne. Zwłaszcza jak chce mi się pić, umieram z niewyspania i jedyne o czym w tym momencie marzę (prócz osobistego masażysty i jakiegoś zabłąkanego czeku na swobodną a okrągłą sumkę) to KAWA. Zanim jednak zaczęłam warczeć i ciskać gromami spojrzeń, parsknęli śmiechem w poczuciu świetnego dowcipu sytuacyjnego i wstał Wojtek.

No. Miał szczęście. Ponoć kobiecie w ciąży nie można odmówić, bo na osobnika takiego spada bujne stadko klątw i plag a myszy wyżerają mu w szafie od zaraz wszystkie lewe nogawki wszystkiego co nogawki posiada.

Ha! Mam władzę nad światem. I nie zawaham się jej użyć.

Idę do salonu Peugeota 😉

Wiadomości Zdziś… i nie tylko

Wczoraj wyszłam z pracy tak kompletnie zmęczona i padnięta, jakbym co najmniej w kamieniołomach na trzy zmiany z taczką pełną gruzu zasuwała dziko. Jakiś dzień parszywy był czy cuś a w dodatku duszność mimo chłodu mię napadła i dżenerali nieszczególnie się czuliśmy z Obywatelem do spółki. Nie pomogły nawet truskawki.

Dopiero po terapii zyskaliśmy trochę pewności siebie i pozytywnych emocji, więc powrót do domu odbywał się już w miłej i dźwięcznej atmosferze dziewięćdziesiątki czwórki a autobusowe Baby Sapiące były uroczo i uprzejmie ignorowane. Nie będę przeca wstawać i prezentować wypiętego brzucha espeszaly, żeby ta czy owa się ode mnie odpierwiastkowała i przypięła astmatycznie do kogoś innego, z reguły młodszego, w dresie i rozwalonego na całą szerokość podwójnego siedziska. Zawsze to łatwiej do kogoś kto wygląda bardziej po ludzku i mniej zwyrodniale, nawet gdy jest w widocznej już bez wątpienia ciąży.

Obywatel jakiś czas temu się zbuntował i stwierdził, że jednak nie będzie piłkarzem. Po szeregu kopnięć pamiętnych z wyjazdu nad morze, które niewątpliwie zapowiadać mogły niezwykle udaną karierę na murawie zielonej a rozdeptanej, przerzucił się na nocne bulgoty. Teraz nie kopie. Teraz bulba. Ja sobie leżę i pachnę a On bulba. Nie ma co – udany duecik. Jak Go dobrze przetrzymam to może wystartujemy w przyszłorocznej Eurowizji, hę? Sądzę, że nawet mało subtelny Piard Fotelowy w wykonaniu mopsa pani Heli byłby lepszy od Delfina Fefnastego z Czarnymy Pazuramy.

Dziś odstawiłam piękny taniec zmokłej kury na warszawskich ulicach. Do pracy zaspałam – to raz. Dziesięć minut zaledwie ale zawsze. Jednak biorąc pod uwagę szybkość porannej toalety i przyodziewku wszelakiego to po prostu przeszłam samą siebie. Siedem minut. Mówcie mi Miszczuniu – to dwa. Przytomnie pognałam w stronę stacji kolejowej – to trzy. Zawsze to lepiej spóźnić się 15 minut niż godzinę. W pociągu pod koniec jazdy jakaś pani zorientowała się, że to coś co jej zakłóca widoczność na zatłoczony korytarz to nie pomarańczowa fatamrugana, tylko mój osobisty bębęnek – to sztyry. Ale z uśmiechem podziękowałam jej za ‚usiądź se dziewczyno może’ bo musiałam wysiadać.

No to wysiadłam. I stała się jasność, że parasol jak paszoł w choleru tak nie wrócił. Uczciwy jego w moim pokoju w pracy znalazca, co to sobie go przy szafce znalazł i pożyczył, jakoś dotychczas nie oddał. Chyba pora pogodzić się z faktem, że dalej będę mokła w deszcz. Ponoć zdrowo. Tak sobie tłumaczę. Tylko czy aby na pewno tak rano i w taki zimny.

Na poprawę humoru zaraz idę na dół zaatakować półki z pieczywem i owoco-warzywniak, a że raczej z pustymi ręcami nie wrócę, najbliższą godzinę spędzę na radosnej konsumpcji i jeszcze radośniejszym trawieniu. Ku chwale Ojczyzny i Obywatela. O Firmie nie wspomniawszy. Bo wiecie. Zadowolony pracownik to wydajniejszy pracownik. Tak rozgrzeszona z przyjemnością oddam się dzikiej żądzy i uwolnię jamochłona w ostrej gastrofazie wsobnej.

Smacznego

Ps. Mniej lub bardziej zainteresowanym jednostkom przypominam o dzisiejszym KONCERCIE

Dziś jestem jakaś niedookreślona…

A może poszli do lasu?

Słońce moje…

Najdroższy Bajtku

Nie wiem jeszcze kim jesteś i nie wiem kim się staniesz. Kimkolwiek będziesz i jakkolwiek będziesz wyglądał, wierzę, że świat będę Ci przedstawiać swoimi oczyma a one będą też Twoje. Kiedyś. Całkiem niedługo już. I że zrobię to najlepiej jak tylko można. Nie dam Ci gwiazdki z nieba, ale postaram się sprawić, byś sam spostrzegł je gdy przyjdzie czas w wieczornej tafli jeziora i w kocich oczach na dobranoc.

Może w przyszłości przeczytasz to wszystko co tu wypisuję i po przebrnięciu przez mniej lub bardziej nudne zakamarki mojego życia z wybojami stwierdzisz, że Twoja matka to jednak całkiem normalna to nie była 😉 ale mam nadzieję, że kiedyś będziesz ze mnie dumny. Tak jak ja jestem już teraz. Z Ciebie. Bo jesteś. Mimo wszystko i naprzeciw wszystkiemu. Było ciężko, dobrze wiemy, ale jesteśmy tu oboje i wciąż czuję jak rośniesz. I tylko to się liczy.

Jesteś wszystkim co mam i wszystkim co dla mnie istotne. Co ma sens. Bez Ciebie nie liczy się nic. Już nic. Mam nadzieję, że nie będę egzaltowaną wielbicielką opowieści o zielonych kupach ani panikarą o każdego siniaka i zachowam zdrowy rozsądek a w przyszłości nie będę pokazywać wszystkim Twoim ‚dorosłym’ znajomym kompromitujących zdjęć na nocniku albo z gilem do pasa. Ale proszę. Miej do mnie cierpliwość. W końcu jesteś moim cudem i muszę się jeszcze wiele nauczyć. Zobaczysz. Oboje się ze sobą oswoimy. Bo najbardziej na świecie to chciałabym być Ci kiedyś… przyjacielem.

Póki co noszę Cię pod sercem i głaszczę sama nie wiem po czym z wiarą, że jest Ci tam dobrze, słyszysz co Ci czasem opowiadam i czujesz się bezpiecznie. Nazywam Bąblem, czasem Alienem, czasem Obywatelem a czasem Dzieckiem. Możesz być Synkiem a możesz Córeczką. Wybierz co chcesz. U mnie to nic nie zmieni, bo już Cię kocham. Ważne, że będziesz Człowiekiem. Takim przez duże C. Największe z możliwych.

Dla mnie zawsze będziesz absolutnie najważniejszym zbiorem atomów we wszechświecie.

Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Dziecka, słońce moje :*

Mama