Bajka za burtą

Po zakończeniu okrutnie ciężkiego tygodnia pracy i walnięciu wszystkiego koncertowo w czapkę podjęłam ze Ściany Płaczu ostatnie przed wtorkową Matką Boską Pieniężną fundusze emerytalne i ruszyłam na podbój Polskich Kolei Państwowych. Polskie Koleje Państwowe albo nie akceptują moich ambicji terytorialnych albo też mnie po prostu nie lubią, bo najpierw Wszechmogąca Okiennica (czyli borostwór płci prawdopodobnie żeńskiej, z nieustającym PMS-em w dodatku, warczący ostrzegawczo za okienkiem z napisem KASA NR 7) wyraziła swój nagły sprzeciw do świata i ludzkości w postaci kartki ‚PRZERWA OD DO’ a następnie na moją gorącą argumentację do jej wyższych społecznie wartości (samo to stwierdzenie już jest przekomiczne w przypadku Wszechmogących Okienic), że ja muszę absolutnie bo za trzy minuty odjeżdża pociąg, w którym bardzo chciałabym się znaleźć (i to bynajmniej nie z powodu moich ciągot do zatęchłych bordowych zasłonek z poprzylepianymi gumami do żucia, albo sapiących konduktorów z łupieżem) odszczekała z miną wściekłego Gremlina, że albo się znajdę albo i nie. Nie powiedziała mi w sumie nic, czego sama bym nie wiedziała, ale wolałam nie jątrzyć, choć Bóg mi świadkiem, że gdyby nie ta szyba z odciskami milionów nosów załamanych podróżnych, to trafiłabym ją z dziką chęcią między kurwiki. Musiała się chyba jednak zapomnieć i dopuścić do głosu dawno nieużywane sumienie, albo wyglądałam tak powalająco marudnie, że łaskawie sprzedała mi bilet sztuk raz. Weekendowy. W wolnej chwili odmówię w jej intencji wypicia stosownej ilości procentów ale może innym razem. Minutę później siedziałam już w przedziale pociągu do Łodzi. Podróż sponsorował zachód słońca i Pat Metheny Group na uszach a pięciolinie wysokiego napięcia ponad torami to unosiły się to opadały jak cały ten jazz. Pięknie było i ani się nie obejrzałam a już dojechałam na miejsce. Na stacji Uć Widzę szczekał donośnie Thorr z uśmiechem numer pięć. U niego czekała na mnie solidna porcja spaghetti (przesolił ale i tak było pyszne) i stęskniona Kadarka. Zasnęłam nad ranem z poczuciem dobrze spełnionej butelki.
Następnego dnia (czyli dziś… jeszcze… o ile zdążę wkleić tę notkę przed północą a biorąc pod uwagę kończącą się butelkę i postępującą sztywność daktyloskopową mogę mieć pewne problemy natury technicznej… mineła już kolejna butelka zatem chyba już jednak wczoraj) po śniadaniu nawiedziliśmy Małgośkę odpoczywającą po życiowych trudach tygodnia w Cherry Mountain. Na nasze spotkanie wyszła razem z Lukrecją (czyli Dorotką), rezolutną i wygadaną… po mamie. Mała z miejsca zaciągnęła mnie na huśtawki, gdzie w przeciągu 5 minut wyjawiła wszelkie rodzinne sekrety i uśmiała się do nieprzytomności z imienia mojego psa, które przezornie pozwolę sobie zatrzymać we własnych meandrach wiedzy zewnętrznej. Bo i po co mają drodzy czytelnicy parskać napojami na czyste gdzieniegdzie jeszcze monitory. Grunt, że oprócz imienia wyjawiłam jej jeszcze prawdę objawioną… że mój pies jako szczenię młode i urocze robił szpagat pierwszej klasy ilekroć go posadzono na gładkiej kuchennej posadzce, bo nogi rozjeżdżały mu się jak mnie na lodowisku w Krynicy. Pełen kosmos. Lukrecja śmiała się tak, że mało nie spadła wywinąwszy uprzednio przecudnej urody koziołka. Na szczęście obyło się bez ekwilibrystyki stosowanej. Wcześniej zaś, nieopodal domku, wskazując na lewy kącik ust ze śladami burej maści, dziarska czterolatka z olbrzymim znawstwem przedmiotu wtajemniczyła nas w swoje zdrowotne sekrety i triumfalnym tonem zakrzyknęła:

Lukrecja – A ja tu mam zimno!
Ja – No tak, ale masz też na nim maść, czyli takie lekarstwo, więc niedługo zniknie
Lukrecja – To propolis
Ja – Acha… a wiesz, że propolis robią pszczoły?
Lukrecja – Yyyy?
Ja – Serio serio… lubisz pszczoły?
Lukrecja – Nie lubię
Ja – A dlaczego?
Lukrecja – Bo ja nie jem pszczół

Najlepsze są najprostsze odpowiedzi. Przynajmniej logiczne 😉
Thorr stwierdził, że pierwszy raz w życiu widział jak na ułamek sekundy opadła mi szczęka bo nie wiedziałam co powiedzieć. Fakt. Wcięło mnie.
Potem się dowiedziałam, że wyglądam jak Barbie i że mała ma pierścionek z diabełkiem plus z kim się przyjaźni w przedszkolu a kto jest głupi i ma wszy jak ruskie czołgi. Ta Barbie mnie z lekka przygięła ale mam nadzieję, że ocenę tę zawdzięczam li tylko moim długim włosom a nie reszcie aparycji bo szczerze mówiąc Barbie to koszmarna zdzira jest. Ma puste spojrzenie, maksymalnie aproporcjonalną budowę ciała, wielki cyc, talię anorektycznej osy, zero mózgu i kończyny wyginające się w każdą stronę świata. W dodatku puka się z plastikowym Kenem. Bleah.
Żeby choć ten Plastk Fantaskik Men był jakiś bradlejowo-łydkowy. Ale on nawet nic w tych majtach nie ma. I wygląda jak ‚idź stąd’, mam wrażenie, że stale nosi pieluchę a fryz ma jakby go na łące krowa jęzorem dwa razy mlasnęła po grzywie. Koszmar z ulicy Wiązów. No i wcale a wcale nie przypomina Bruce’a Mrau Willisa. Od razu przypomina mi się widziany swego czasu na murze jednego z warszawskich liceów napis ‚Barbie to kurwa. Cindy’

A teraz siedzę przy kompie Thorra, wściekam się na jego kulawą myszkę bez rolki i głupawą klawiaturę, popijam Kadarkę, co to pękła jej kolejna butelka, wspominam mój utykający (bo staw biodrowy kocha mnie tak bardzo, że często daje o sobie znać) spacer po mieście Uć, wyświechtane i świecące nosy pomników, kelnera ze Sphinxa, któremu oczywiście z sobie tylko znanym i niepodważalnym urokiem osobistym dogadałam ze słodkim uśmiechem w zamian za fatalną i chamską obsługę:

– A pan to chyba od niedawna pracuje jako kelner?
– To nie ma chyba żadnego znaczenia… myślę. A czemu pani pyta?
– No bo nie wychodzi to panu.

Zostawiłam go tak ze szczęką na wysokości blatu stolika. Może jak goguś skompresuje sobie dane i jakimś cudem ta informacja przebije się przez jego kiepsko pofałdowane płaty czołowe, to następnych klientów nie będzie traktował jak wrzodów na tyłku. Nie byłabym sobą gdybym puściła to płazem. Zawsze mówiłam, żem wredna zołza i złośliwa na dodatek ale wiecie co? Bardzo mi z tym do twarzy i nie zamierzam niczego zmieniać. Mało tego. Zamierzam jeszcze poćwiczyć 😉

A póki co wypiję wasze zdrowie i wkleję tę notkę zanim spiję się za bardzo wy wcisnąć ‚dodaj’

Hik!

W radio słyszę

‚Co trzeci mąż zdradza żonę
Co czwarta żona zdradza męża
Co piąty handlowiec ma wrzody’

A ja mam co drugi włos w inną stronę, wszystko w dupie i zeza rozbieżnego po całotygodniowych nadgodzinach

Zatem się żegnam
w imię Ojca i Syna

i idę do diabła gorszyć fanatyków

Miłego i w ogóle Alleluja
Bajka ujkendowa

Ps. A tak na marginesie to albo mi się próg tolerancji obniżył albo lala w tym radio ma taki wnerwiający głos, że mi oczy musztardą zachodzą a ziemniaki czwórkami spieprzają w podskokach z piwnicy…

Piątkowe wypadki

Wychodzę z pokoju z kubkiem gorącej kawy. Za drzwiami prawie wpadam na rozpędzonego na nieswoim torze lotu Nadwornego Informatyka, wyraźnie przerażonego ewentualną wizją zawartości mojego parującego skarbu na swojej Pięknej Świeżo Krochmalonej w kolorze wściekłej morelki. Bleah. Piękna Świeżo Krochmalona również zdaje się być przerażona. Nie wiem tylko czy bardziej mną i kubkiem kawy czy swoim właścicielem.

Nadworny Informatyk – O Jezu!!!
Ja – Nie mów tak do mnie bo się peszę.

Basia znowu ma fioła. Znaczy fioła to ona ma zawsze i nieustająco ale teraz ma wtórnego fioła z natury ‚sie odchudzam i kij wam w czapkie’. Nie wiem zupełnie czemu bo szprycha z niej jakich mało ale najwyraźniej lato przyszło (choć chyba zapomniało zapukać) i laskom odbija. Bo kto o zdrowych zmysłach upodabniałby się z własnej nieprzymuszonej woli do paleozoicznych skamielin co by się powylegiwać na plaży i zapolować na… archeologów chyba. Choć szczerze powiedziawszy taki archeolog to świetna partia jest, bo im niunia starsza tym on szczęśliwszy i zakochany. Muszę sobie zapisać w przypominaczu co by za trzydzieści lat zapolować na archeologa. Tymczasem korzystam z życia i wyrobów spożywczych bez ograniczeń. Sumienie mam czyste. Nieużywane 😉
Częstuję Basię absolutnie pysznymi, maksymalnie kalorycznymi i prawdopodobnie całkowicie zbędnymi w naszym organizmie kabanosami.

Basia – Nieee dzięki. Dziś jem tylko owoce…
Ja – Owoce sroce! Bierz i nie gadaj, przeca widzę jak ci oko lata 😉
Basia – Nieee.. ja dziś poszczę…
Ja – A ja jutro posram!

I mamy kolejny powód do dzikiego rechotu.
Kocham swoją pracę… w piątkowe popołudnia 😉

'Jeden z dziesięciu' na wyrywki

– Jaką nazwę nosi nasławniejszy polski żaglowiec?
– Kusznierewicz

– W kogo zamienil się Gustaw w „Dziadach”? Dla ułatwienia powiem, że zaczyna się na literę K
– W królika?

– Ile nóg ma salamandra ?
– Trzy
– To chyba kulawa…

– Proszę podać wzór na pole prostokąta…
– a kwadrat + b kwadrat
O Boże powiedziałam wzór na obwód
– Niestety Pani wzór na obwód również jest nieprawidłowy…

– Jak się nazywała kraina w filmie „Kingsajz” którą zamieszkiwały krasnoludki?
– Legolandia

– Jak nazywa się najmniejszy ssak z rodziny psowatych, który żyje na pustyni i ma duże uszy?
– Nietoperz.

– Główni bohaterowie „Nocy i dni”?
– Jan i Bogumił
– To byłoby takie nowoczesne małżeństwo.

– Jak się nazywa szpital wojskowy?
– Latryna.

Kategoria powiedzenia i przysłowia. Proszę dokończyć:
– Goły jak święty…?
– Mikołaj…

– Postać z mitologii i znany klub piłkarski? Dla ułatwienia na literę A?
– AC Milan.

– Jaki pseudonim nosił Bernardo Belotto, nadworny malarz króla Stanisława Augusta
– Bertolucci

– Jak się nazywał chłopiec z bajki o królowej śniegu
– yyy… będę strzelał… Pinokio

– Jak nazywa się mężczyzna którego żona wyjechała na wakacje?
– Rogacz

Hmmm… to ostatnie to akurat nawet rozumiem ale chyba ‚słomiany wdowiec’ lepiej brzmi…
A w ogóle to podziwiam cierpliwość i opanowanie Tadeusza Sznuka 😉

Swój bałwanek konduktor nie płasko

Kalandah
żem sobie notkę przeczytał
dłuuuga taka, teraz będzie bolała mnie głowa
poważnie widziałaś takiego misia w bibliotece??
Bajka
uhm niestety
Kalandah
ciekawe po co tam przyszedł – pewnie mama mu kazała
powiedziała – jak nie przyniesiesz książki – nie będzie kieszonkowego
Bajka
coś w tym stajlu
Kalandah
ale to mógł co ciekawego wziąć – ten życiorys Bońka to jest coś
zawsze polecam wszystkim Bysiom, chociaż sam nie czytałem
Bajka
hyhy
albo autobiografię Gołoty
Kalandah
pewnie wstyd się przyznać, ale wolę takie gupie książki co to mają fabułę i niekoniecznie mają w tytule „jak w siedmiu krokach…”
Bajka
a wiesz, że ja też… dziwne
Kalandah
a autobiografii Gołoty to raczej bym się nie spodziewał w tym stuleciu
chłopak na pewno ma bogate życie wewnętrzne
a nie bardzo ma czas by to spisać
no chyba ze to taka autobiografia co to obrazkowa będzie
Bajka
ta jest! 😉
Kalandah
wiesz, obrazek pobitego ryła a pod tym Myśl Miszcza
„ja mu tak jebłem”
Bajka
o rety ;))
/bajka z bujną wyobraźnią podnosi się z podłogi/
Kalandah
o odgryzionych uszach nawet nie wspomnę
bo pewnie i to zajęłoby dobrych kilka stron
chopak wiele przeżył
Bajka
oj tak
a kopanie po jajach?
toż musiał się chyba z tego terapeutować dobrych parę dni
Kalandah
i myślisz że zdjęcia tych skopanych jaj też?
w sumie to kawałek jego ciężkiego życia
byłoby warto
Bajka
umieram 😉
Kalandah
nie chcemy by było tak że ktoś kiedyś weźmie w ręce to wiekopomne dzieło (pewnie będzie to lekturą obowiązkową w gimnazjum) spojrzy i zasmuci się wielce – ryło obite jest a jaja skopanego brak
ucho czarne, ucho białe, a jaja w kolorze dowolnym niet
Bajka
bosz, padam ;)))
a ja jeszcze pracować muszę
Kalandah
spoko, spoko, się uda popracować
zobaczysz
ja tam lubię pracować przez sen – przynajmniej czas szybciej płynie
tyle że może czasem wychodzą z tego dziwne rzeczy
ale jeszcze nie zdarzyło się żebym obudził się na środku Rynku na czubku ratusza z gołą pupą, więc wielkiej tragedii nie było
Bajka
noo, to by mogło być straszne
dla kosmonautów na przykład 😉
Kalandah
oj tak
toż taka próżnia to wszystko przez małą dziurkę powyciągać może
widziałem w filmach
w takim kosmosie to w ogóle jest wiele niebezpiecznych rzeczy
wielkie meteoryty co trzeba je wysadzać włąsnoręcznie
i takie żyjątka co mieszkają w brzuszkach, albo ślinią rury jak są już większe

Pozdrawiam z podłogi
again

A little bit wkurw of magic ;)

Ludzie zaczepiają mnie czasem na gg albo w księdze gości tekstem w stylu ‚hejka, tu XYZ czytam twojego bloga ale notki trochę za długie, więc przeczytałem tylko pół i se poszłem ale może wrócę’.
Śmiech mnie pusty ogrania.
Nie wracaj. Lepiej nie.
Albo się czyta, albo sie udaje… a jak notki za długie to polecam stronę wuwuwu.blog.pl i tysiące innych znacznie ciekawszych, krótszych, przystępniejszych, mniej obciążających nadwyrężone i tak zwoje.
Człowiek tym się różni od zwierząt ponoć, że wolną wolę posiada.
Gorąco polecam 😉
Najlepiej smakuje ze zdrowym rozsądkiem przyprawiona szczyptą dobrego humoru i dystansu do świata 😉

I tylko przypomina mi się scenka biblioteczna, kiedy to młody gniewny podchodzi do pani opiekującej się woluminami i mówi:
– Chciałem coś do czytania… tylko cienkie.

Bo dla mnie cienka to może być czerwona linia albo herbata po trzecim parzeniu a książki zawsze za szybko się kończą. Zwłaszcza te dobre.
Trzeba się zatem zdecydować czy się czyta… czy się fragmentarycznie czytuje… i tyłka nie zawracać… po próżnicy 😉

Za długa Bajka

Ps. Poprzednią notkę pewnie przeczytają tylko zwolennicy sportów ekstremalnych, więc w skrócie: Halka i ja w parku, hahaha, burza. Pozdrawiam 😉

Bo we mnie jest seks…

Wczorajszy spacer z Hal po Parku Skaryszewskim uświadomił mi jak bardzo brakowało mi powietrza. Dostałam go aż w nadmiarze. Czy można udusić się zapachem jaśminu? Jeśli tak to ja zamawiam własnie ten rodzaj śmierci. Najlepiej oczywiście żeby Pan Śmierć był przystojny nieziemsko, przyszedł z butelką wina i z tym jaśminem i ten teges… dał się namówić na pertraktacje co do warunków domniemanego zejścia… najlepiej w pozycji horyzontalnej… no bo ja oczywiście jako umierająca muszę leżeć. Tak zawsze na filmach jest to nie będę wyrywna co by w scenariuszach gmerać. Ja tam się nie znam – ze wsi jezdem rowera siem bojam…
W pracy strzelałam już powoli dziobaka. Nos na klawiaturze, ręce wiążące sznurówki butów na stojąco, znaczy, że wszystkie znaki niebieskie i drogowe mówią, iż wieczór sie zbliża niechybnie…
Lucyna Ha przyszła, wytarmosiła ochroniarza wzrokowo za narządy śledcze, wpakowała mnie w autobus i wywiozła. Bicza niestety nie wzięła ale i tak było kuul. Miałam nadzieję na jakieś tet a tet w krzaczorach ale kazała mi tylko kuśtykać alejkami i sie upajać. To się upajałam. A owszem. Żeby nie było, że nie potrafię. Ławeczki były odrapane fajosko i do tyłka się lepiły jak świeżo malowane, nieopodal na trawce pod drzewkiem leżał sobie pan co to też się niewątpliwie upajał ale w nieco inny deseń bo pan robił za runo leśne i wtapiał się w otoczenie a do atmosfery wydzielał zapewne tyle związków siarki, że zieloni mogliby go oskarżyć o samodzielną konkurencję dla ozonowego otworu zwanego znacząco ‚dziurą’ co to taki zły jest i klimat nam psuje. Pan wydał mi się wyjątkowo wdzięcznym elementem integralnym tego parku. Tym bardziej, że w swojej czerwonej bluzeczce i z purpurowym obliczem świetnie komponował się z kwietnymi prostokątami z feerią barw pośrodku alejki. Tylko malować akwarele. Do pełni szczęścia dostałyśmy nawet w promocji zachód słońca. No normalnie nastrój jak w mordę strzelił. Serio serio. Romawtyzm aż łamie w kościach.
Siedziałyśmy więc sobie, patrząc na to słońce, na tego pana co sobie leży, niedaleko jakiś inny (też wydzielający) śpiewa ochryple ‚Kommn bejbyy lajt mmhm faajer’, na te klomby i jaśminy… wiater wiał, kwiaty pachły, komary rypały jak złoto. Jeden nawet zapragnął Halkowej stopy ale… hmmm cóż… była to jego ostatnia wieczerza. Haluta uczciła jego zacny żywot krwiopijcy głośnym plaśnięciem.
Pokuśtykałyśmy na huśtawki. Czego jak czego ale pacierza, piwa i placu zabaw nie odmawiamy nigdy… sobie ani innym.
Z nogami w powietrzu trajkotałyśmy nadal nieustająco obserwując obściskujące się wszędzie parki zakochanych:

Halka – Myślał by kto, że to dla dzieciarni huśtawki a tu same pary 😉
Bajka – Noo… my też kurde sparowane. Ale cóż – my po prostu pasujemy do siebie, hyhy
Halka – No ba!
Bajka – Ty wiesz co lala. Ty weź zmień se płeć… albo ja zmienię…
Halka – ??!!
Bajka – Żeby było no wiesz… po bożemu 😉

Nasz dziki rechot prawdopodobnie wypłoszył z parku wszelkie ptactwo, wiewiórki i dzikie koty a Haluta prawie spadła z huśtawki.

Sielską atmosferę zepsuł nam zbyt silny zmył powonienia. Innymi słowy coś straszliwie śmierdziało. Wytrzymawszy kilka minut, zwiałyśmy stamtąd w podskokach. Jeszcze chwila bowiem a niechybnie dołożyłybyśmy nieco swego bogatego wnętrza do tego malowniczego parkowego krajobrazu.

Halka – Ale tam waliło
Bajka – No strasznie
Halka – Jakby ktoś się porzygał
Bajka – To była kupa
Halka – Eeee. Rzygi na pewno. Mówię ci, że rzygi
Bajka – Chodź sprawdzimy ;))
/dziki rechot reaktywacja/
Halka – Kuna! Rzygi Marlej! 😉
/rechot ocenzurowano w trosce o dobrą perystaltykę jelit czytelników… ale z pewnością był dziki/

Podreptałyśmy dalej posiłkując się dropsami Airwaves na szybsze zapominanie węchowych doznań. Miło spacerować wieczorem, gdy noc jeszcze młoda a mimo późnej godziny na dworze widno. I ten jaśmin obłędny we wszystkich zakamarkach skóry 😉 Przemyślenia różnorakie przerwał nam nagły skowyt. To tylko jakiś pan w pobliskim barze kakaoke śpiewał ‚Jolka Jooolkaaaa pamięęęęęętasz’ a śpiewał tak, że aż łzy w oczach stawały… z bólu. Pan bowiem miał rejestry niczym pijany nietoperz echolokację. Dzisas 😉
Humor nam się wyostrzył niczym zestaw noży z kosmiczną technologią krojenia gwoździ.

Bajka – Ale daje czadu. Jak orkiestra rozpaczliwie szarpana.
/tu nastapił chichot synchronicznie wymienny pomiędzy nami, którego żadne onomatopeje nie są w stanie oddać, nawet jakby się spiły porzeczkowym winem babci Stefy/
Halka – Orkiestra dęta, rżnięta i dmuchana.
Bajka – Hmmm. No z tym dmuchaniem i rżnięciem to wiesz… czemu nie 😉 ale żeby dąć to nie… nikt mnie jeszcze nie dął, hyhyhy

Cycki nam opadły 😉
Haluta się złożyła prawie uklękła ze śmiechu, ja się popłakałam. Czyli pełen serwis. My to jednak jesteśmy zdrowo powalone… poniekąd oczywiście tylko. Żeby nie było 😉 I chyba dobrze nam z tym.
A pan? Pan rył, wył i kwiczał dalej prezentując swoje rejestry w świetnej praskiej akustyce baru karaoke.

Wracałam z uśmiechem. Już zdążyłam zapomnieć jakie to przyjemne. Powietrze aż drżało od wyładowań. Ciężkie, gęste, gorące. Takie, co to wdziera się pod skórę i tańczy w krwioobiegu. Takie, którym oddycha się przez zapomnienie. Szaleństwo wisi w powietrzu. I jeszcze chwila a niebo pęknie. Chmury pełne deszczu. Pękne i groźne jednocześnie. I jaśmin pachnący coraz upojniej, jakby chciał zdążyć z narkotycznym odurzeniem przed burzą. Nucę sobie ‚bo we mnie jest seks…’. Liczę sekundy od grzmotu do błyskawicy. Napięcie powietrza uzależnia. W taki wieczór słowa są zbyt proste. W taki wieczór szkoda życia na sen. Zdążyłam z pierwszymi kroplami. Ciężkimi od dnia, który właśnie się kończy. I już nie liczy się nic.
Kocham burzę… bosymi stopami

Jakby było mało

Jakaś menda włamuje się na blogi. Próbuje ukraść, zmienić hasło i hulaj dusza piekła nie ma. Złapałam w porę. Dzięki ci intuicjo za statystyki i blokady i przekierowania mailowe. Hasła pozmieniałam i teraz prędzej się zaciukasz zardzewiałym grzebieniem zanim ci sie uda gnojku. Ale lojalnie ostrzegam – jak cie dorwę to nogi z tyłka powyrywam aż web z płucami odleci albo wersja espeszaly for ju – wyrwę ci głowę i nasikam do szyi! A znajdę cię jak nic. Obiecuję.

A do czytelników posiadających jeszcze blogi apel – zmieniajcie sobie hasła ino szybko – najlepiej na takie literowo-cyfrowe mieszane. C2H5OH nie polecam – za banalne – ale coś w tym stajlu. Zawsze to jakieś utrudnienie. A po co sie podkładać. I jeśli ktoś ma jedno hasło do wszystkiego – bloga, konta mailowego, statystyk itp itd… to życzę mu szczęścia i powodzenia z nowym blogiem bo stary prawdopodobnie mu ukradną. Ja wiem, że to ułatwienie dla właściciela, bo mniej w pamięci mieć trzeba, ale dla złodzieja to również prezent.
Przemyślcie i zmieńcie co trzeba.

Powodzenia
Bajka + jej wkurw przestrzenny

Ty mnie uśmiechu nie opuszczaj… zwłaszcza teraz

Haluta
Marzę o Bradleju łydce
niech no się tu zbliży szybce
jak się w rece me dostanie
to niech zadrżą inne panie
Bajka
Ale On o innej pani
co ją Głynet miała za nic
już swe pisze epopeje
aż się cała Troja chwieje
Haluta
(refren)
Szabadabada makolągwa
przydałby się Jacek Łągwa
Ich Troje i ja
szabadabada
Bajka
Drży w kolanach Piękny Marian
że go Bradlej nie wytargał
a on Go by za tę łydkę
smyrnał lekko całkiem w pipkę
Haluta
Bradlej Bradlej łydka Twa
tyle sexu w sobie ma

(tu spadłyśmy z krzeseł i prawdopodobnie pozdrawiamy z podłogi śpiewając ‚szabadabada makolągwa’)

Haluta
camon bejbe gimmi jor łydka
Bajka
gimmi ol jor łydka
tunajt
Haluta
aj nid jor łydka as macz as jor rest
Bajka
ol aj nid is łydka pam param param
ups aj did łydka egein
Haluta
coś łydka is around mi
and ol oj fink is łyyyyydka yors
Bajka
łudż ju kol maj łydka if aj soł ju in kolano
Erik Klapson
is de best łydka in de łorld

Stop-klatka

Jestem.
Półprzezroczysta jestem i niewyraźna.
Ale jestem.
Szukam motywacji jeszcze.
Więc może przestanie być tak parszywie.

Delete zabolał.
Takie dziwne drżenie we mnie. Że niby nic… tylko trochę linijek tekstu… jakieś wynurzenia bzdurne. A jednak zabolał.
Może więc jeszcze nie teraz, co?
Może w końcu się uda.
W końcu gdzieś musi być jakaś cywilizacja.
Trzeba być odpowiedzialnym za to co się oswoi. Choćby się oswajało tylko słowem… anonimowym, pojedynczym, pozornie mało znaczącym.
Wstydzę się własnych słabości.
Nie wiem czy kiedykolwiek dorosnę do tych wszystkich poprzeczek, które sobie ustawiłam.
A czasem już prawie wydaje mi się, że nic mnie nie złamie. Nie po tym wszystkim. A jednak.
Wstydzę się wielopoziomowych dołów, które zawsze powinnam pokrywać uśmiechem… żeby nikt nie widział tego co parzy pod skórą.
Mokre poduszki suszyć oddechem.
Nie wychodzi mi czasem.
Bardziej niż zwykle.
Żałosne?
Ale się uczę.
Jeszcze półprzezroczyta, ale…
Jestem.