..

Pierwszy tłusty czwartek bez Taty.
Żaden pączek nie jest tym a w domu nie stygną świeże faworki. I tak zresztą nie miałabym na nic ochoty. Obraziłam się. Na siebie, na szpital, na opieszałość lekarzy, na Tatę, że już go nie ma i nie będzie. A tyle mieliśmy jeszcze do współzrobienia, obgadania, rozwiązania.
Mam w gardle supeł wielkości pięści i na dodatek popłakałam się w pracy. Całkiem bez sensu i przy ludziach. Nie lubię siebie takiej rozmemłanej. Lubię zawsze dawać sobie radę i nie zachowywać się irracjonalnie. A dzisiaj byłam jeżem. Smętnym, złym, grubym i nieprzysiadalnym. Pokazuję język i mówię nie, bo nie. Proszę mnie zignorować. W końcu minie.

Syropek

Jeśli jest wtorkowy poranek a Matka Dzieciom budzi się w swoim własnym łóżku – sama – w lewy bok nie wbija jej się wyścigówka, a zegar pokazuje godzinę zdecydowanie bardziej przyzwoitą, niż 4:45 czy 5:20… wiadomo, że są powody do niepokoju. Ba! Powody do niepokoju same do nas przychodzą, rzucają nam się w ramiona i występują o azyl.

Matka Dzieciom ma już na koncie trochę wiosen i doskonale wie, że dzieci o poranku są najbardziej twórcze. I z reguły jest to twórczość niczym nieskrępowana, albowiem rodzice śpią całkowicie nieświadomi, że oto na ich metrażu objawił się nowy talent, wynalazek czy związek chemiczny. A jeśli jeszcze do tego w mieszkaniu jest cisza, choć wiemy, że nasi małoletni są już na nogach, można od razu zawinąć się w dywan i popaść w stupor.

Można też wstać z łóżka i zmierzyć się z rzeczywistością.

Na podłodze możemy napotkać zawartość pieczołowicie zapełnionej równiutko złożonymi ubraniami komody. Zawartość wygląda jakby ktoś ją spożył i zwrócił, ale nie martwmy się tym. Nie zwracajmy uwagi nawet na nasze ostatnie całe – do niedawna – rajstopy malowniczo rozdarte niczym sosna Żeromskiego.

Idźmy dalej.

W przedpokoju znajdujemy butelkę po syropie na kaszel. Butelka jest pusta, ale bez obawy, nikt nie wypił jej zawartości – i tu jest miejsce na WTEM – tuż obok leży nasza torebka, z której unosi się specyficzny zapach… Ałć.

Oczywiście nie jest to torebka od Prady i nie nosimy w niej bezcennych staroegipskich zwojów papirusu, straty są więc zdecydowanie mniejsze, niż mogłyby być, gdyby to była inna damska torebka. Jednakowoż – możecie mi wierzyć na słowo – wydobycie zawartości torebki Matki Dzieciom z lepkiej, gęstej brei o zapachu apteki, na którą napadł sosnowy zagajnik, umycie czego się da, wytarcie ważnych dokumentów, kluczy, portfela, pierdyliarda różności, które kobiety noszą w torebkach i absolutnie nie mogą bez nich funkcjonować, uważam za poranny Mount Everest. Wszyscy przeżyli – to kolejny ośmiotysięcznik dzisiejszego dnia.

Torebka niestety zakończyła karierę. Syrop, poza tym, że śmierdzący nieludzko, kolorek też miał konkretny. Reasumując, ponieważ trzeba szukać pozytywów, Matka Dzieciom musi kupić nową torebkę, co nie jest takie do końca okropne jak się o tym pomyśli w kontekście wyprzedaży. Bo oczywiście jeśli torebka, to i coś do niej, oczywiście wyłącznie na pocieszenie.

Zamiast kurtyny proponuję wspomnienie żelu pod prysznic, który to rozlał nam się kiedyś obficie w łóżku pod poduszką, gdyż Książę Małżonek umieścił go tam jako niespodziankę i całkiem o nim zapomniał. Intensywny zapach mango do dziś przyprawia mnie o nerwowy chichot. Oraz całe szczęście, że to był żel mango a nie na ten przykład wędzona makrela. Zapomnieć o wędzonej makreli pod poduszką w upalny lipcowy wieczór – to byłaby dopiero niespodzianka.

Chorość

Dzień, w którym Matka Dzieciom nie wstała. To znaczy wstała, zrobiła śniadanie dzieciom, zakupy wszystkim, po czym definitywnie padła. Książę Małżonek wrócił z pracy o 11 i zastał stan ogólnej degrengolady i rozkładu moralnego. Dzieci wytropiły schowane na bardzo czarną godzinę ciastka i były łaskawe obsłużyć się w kwestii picia. Kleksy z mleka sugerują, że nawet storczyk był spragniony.

Tak bywa.
Matka Dzieciom na ogół jest pancerna ale jak już ją coś dopadnie, to konkretnie.
Leżę i choruję.

Wszystko mnie boli, wkurwia, a całkiem sporo zapewnia obie te opcje w pakiecie.
Proszę mnie żałować, wspierać i dostarczać smakołyki, po czym w trosce o zdrowie i życie natychmiast spierdalać. Ciasto Brownie pozostawione na wycieraczce byłoby miłe. Bilecik zbędny.

Trudy dyplomacji

– Bądź piękna! – wielki czerwony imperatyw wyrasta przede mną na światłach.

– To jest Citroen Jumper – oznajmia mi uprzejmie Jan, dysponujący niemal wszechwiedzą motoryzacyjną.
– Masz rację – przyznaję.
– Cieszysz się, że Ci powiedziałem? – dopytuje Jan, który lubi być pomocny.
– Bardzo – uśmiecham się.
– A co tu jest napisane? – pyta Jan Chodząca Ciekawość.
– Bądź piękna! – odczytuję wielki czerwony napis.
– Hmm. To nie wiem… – zasępia się Jan patrząc na mnie z powątpiewaniem.

Szczęśliwie po chwili ruszyliśmy i temat zszedł na inne, bezpieczniejsze tory.

Z cyklu – słownik rodzinny, aktualizacja

Mamuma – mama pieszczotliwie wg Leny
Tatum – tata pieszczotliwie wg Leny
Służbowa – Jan o siostrze, etiologia nieznana
Giblotki – łaskotki
Wronka – Lena o sobie, po czym demonstruje z zaangażowaniem „kraaa”
Nabzdycz – wczesny nastolatek w fazie obrazy majestatu
Pooddychaj – wyjdź na chwilę z domu, odetchnij głęboko i spróbuj się uspokoić (wróć kiedy przestaniesz wizualizować morderstwo)
Nigdy – Jan odmawia kategorycznie, na ogół jednak szczęśliwie dość szybko zmienia zdanie
Ty bobasie – największa obelga

Dziesiąta muza

Igo, kinoman z gatunku zapalczywych, na sobotę umówił się z Halutą do kina.

Umówił się w poprzedni weekend, w związku z powyższym od poniedziałku gnębił mnie pytaniem, czy Ciocia Magda coś napisała i czy na pewno pójdą do kina, bo On jakby co, jest już w blokach. Wtorek zignorowałam. We środę i czwartek od tłumaczenia, że istnieje życie pozakomórkowe i ludzie mają pracę, sen, obiad, inne plany i niekoniecznie dzwonią czy piszą każdego dnia, rozbolała mnie szczęka.

W piątek po szkole naszykował sobie ubranie, oczywiście bluza z Lordem Vaderem, jakże by inaczej. Wieczorem dorzucił również skarpety z motywem Star Wars. Przed snem kazał się obudzić o szóstej rano i w nocy zaatakować Ciotkę jeszcze ze dwoma wiadomościami, czy aby na pewno Ciotka pamięta. Litościwie oszczędziłam Hal esemesów a młodemu poleciłam, że ma natentychmiast spać albo z seansu wyrzucą go za chrapanie.

W sobotę prawie zniósł jajo.
Magda miała przyjechać ok 13, więc już o 10 był umyty, pachnący, ubrany, z ułożoną przed lustrem fryzurą i biegał od okna do okna. Gdy Haluta w końcu przybyła, Igo był już nieprzytomny z radości i szczęśliwy jak dzika świnia w obierkach.

Umówmy się, to nie jest dziecko, które chodzi do kina raz w roku, a z rozrywek ma jeno pielenie grządek, haft na tamborku i nucenie psalmów o poranku. To klasyczny jedenastolatek z fochem na obliczu, gdy chcemy gdzieś iść, bo On akturat zawsze ma inne plany. Ogólnie rodzice zaczynają już pomału go nużyć. Każą mu się uczyć, sprawdzają czy odrobił lekcje i bez sensu łażą na wywiadówki, jakby doprawdy było po co. Przecież niczego nowego się nie dowiedzą. A już na pewno niczego, czego chcieliby się dowiedzieć.

Tymczasem najwyraźniej kino z Ciotką wygrywa we wszystkich rankingach. Śmiem przypuszczać, że z Ciocią Halką nawet grabienie liści, czy wynoszenie śmieci to przednia zabawa.

Rozważam namówienie Haluty by trochę z nami pomieszkała. Wszystkie moje prośby i polecenia byłyby wykonane w podskokach i jeszcze mogłybyśmy jak za dawnych czasów pogadać do rana przy winie. Pytanie tylko, co Książę Małżonek na dwa nietrzeźwe trupy w kaloszach dokoptowane do dotychczasowej i tak rozrabiającej trzódki.

Jan miłościwie chorujący

Poniedziałek-kaszlałek.

Tymczasem dla Jana był to, jak się okazuje, cudowny dzień:
1. Jan nie był dziś w przedszkolu – przedszkole w poniedziałkowy poranek to zło najwyższej próby i nie sposób się nie zgodzić, bo każdy wolałby zostać wtedy w łóżku.
2. Był u swojej ukochanej Pani Doktor – przy każdym spotkaniu wymieniają uściski, czułe słówka i kurtuazyjne ukłony, a Pani Doktor jest już chyba dożywotnio zachwycona szarmanckim stylem bycia i nieodpartym urokiem Janka.
3. Dodatkowo dostał wypasiony pakiet naklejek Dzielny Pacjent, którymi okleił się po czubeczki (oraz plecy siostrze).
4. A w aptece w ogonku dostał lizaka na kaszel w ramach testowania smaków, co przyprawiło go tak dobry humor, że całkiem zapomniał o swojej chorobie.

– Jak się czujesz Jasiulku? – zapytała po powrocie Babcia Krysia odgarniając z wnuczkowego czoła niesforny kosmyk
– Wspaniale Babciu! – wykrzyknął zachrypnięty lecz szczęśliwy pięciolatek – I już dużo lepiej kaszlę! – dodał, po czym demonstracyjnie niemal wypluł płuca na podłogę

Do wieczora Jan dotarł na różowej chmurce, bo generalnie jest dzielniakiem i nie pęka na robocie. Na szczepieniach czy pobraniu krwi nawet się nie skrzywi, nie buczy bez powodu, lekarstwa łyka pokazowo i bez mrugnięcia, oraz nie boi się lekarzy a szpatułką pozwoliłby sobie pewnie przez gardło zbadać wątrobę.

W wieczornej kąpieli najwyraźniej skończyła mu się skala endorfin.
Rozentuzjazmowany, pluskając się w wannie, nic z tego ni z owego wyemitował z mocą w kierunku Księcia Małżonka, zbliżającego się doń ze szczoteczką do zębów:

– Tato! Kocham wszystkich!! Bo przecież Ty i Mama jesteście wspaniali!!

Następnie eksplodował uśmiechami a nas zalała fala budyniu. I wisienka.

Tak jest, Synu.
Kochać wszystkich.
Nikogo nie oszczędzać.