Rozmawiam z Ziutą (znajomą jeszcze z czasów licealnych), która jakiś czas temu wyjechała z Warszawy aby rzucić się w wir uczuć i dokumentnie zawrócić w głowie jednemu takiemu przyszłemu Doktorowi.
Ja – Co porabiasz?
Ziuta – Dziś to głównie patrzę przez okno.
Ja – Tak Ci nudno?
Ziuta – Nie, robotnikom gorąco.
Tu nastapiło wyjaśnienie, że za oknem Ziuty znajduje się rusztowanie, które prócz metalowych rurek, wsporników i drewnianych desek połączonych rozmaitymi wkrętami, zawiera blisko tuzin młodych, prężnych Górali. I Ziuta generalnie się ślini. Niczym rodowodowy buldog.
Ja – Ale to przy plus pięciu im tak gorąco? Się biedaczki przeziębią…
Ziuta – Masz rację. Zrobię im herbaty.
W słuchawce usłyszałam sygnał ciągły – znak, że Ziuta lubi wprowadzać swoje pomysły w czyn bezzwłocznie.
Po kwadransie dzwoni znowu.
Ja – I jak?
Ziuta – Fajnie. Jeden mówił, że nie pamięta kiedy ostatnio się tak ożłopali herbaty jak w tym bloku.
Ja – Znaczy masz konkurencję.
Ziuta – Wiesz… same emerytki, rencistki i matki z dzieckiem…
Ja – I ty jedna samotna i piękna…
Rechot przeciągły.
Ja – A tak a propos to co tam u Doktorka?
Ziuta – A nic. Chudy, blady, niewymowny.
Ja – I klatę jak zapadnięty tapczan ma?
Ziuta – Ma.
Ja – Fałszuje przy goleniu?
Ziuta – Jak złoto.
Ja – I beka przez sen?
Ziuta – Żeby tylko.
Ja – To co ty w nim widzisz?
Ziuta – Jak to co? Pieniądze oczywiście.
Ja – Pieniądze? Ja myślałam żeś po prostu kochliwa.
Ziuta – A czy to przeszkadza mi być fantastką?
Fantastką Ziuta faktycznie być musi gdyż ponieważ albowiem Doktorek nie dość, że przyszły to jeszcze goły w kwestiach materialnych jest bardziej niż obnażone torsy robotników zza ziutowego okna. Ale widziałam ich razem (nie robotników tylko Ziutków), gdy przyszła się pożegnać. To taka miłość… no taka wręcz namacalna. Taka, o której czyta się w książkach i w zamyśleniu głaszcze kartki, albo krawędzie kubków z herbatą, albo ust. I uśmiecha leciutko pod nosem. I cieszę się, że pognała na ten drugi koniec Polski, że miała odwagę i podjęła to ryzyko. Za każdym razem gdy z Nią rozmawiam słyszę, że było warto. Między słowami jest tyle ciepła ile zawsze życzyłam jej przy każdym zdmuchiwaniu coraz to liczniejszych świeczek. A może nawet jeszcze więcej. Pewnie, że mi czasem smutno, bo wiem, że za chwilę wyjadą razem jeszcze dalej i na stałe, i jak dotychczas widywałyśmy się raz do roku, to teraz nie będziemy wcale, ale przede wszystkim się cieszę. W końcu znalazła tę swoją laf i choćby był najbardziej chudy, blady i niewymowny, to jest zakochana. Z wzajemnością. I takich rozmów przez telefon życzyłabym sobie więcej. Nie tylko z Ziutą 🙂
Przypomniało mi się, jak rzuciłam wszystko i pojechałam… nie z jednego końca Polski na drugi, ale z Krakowa do Warszawy.
Uśmiecham się. I wiem, że trzeba mieć sporo odwagi. I nie żałuję, choćby nie wiem co.
Dziękuję Bajko za przypomnienie 🙂
PolubieniePolubienie
Cholera… a ja za oknami mam tylko deszcz, i zwisający kabel z anteny sąsiada. Bóg jeden wie ile razy miałam ochotę go uciąć… Dynda mi przez calą szerokość okna… A może by tak hihi….
PolubieniePolubienie
Warto ryzykować. Kto nie ryzykuje, ten nigdy się nie dowie 🙂
PolubieniePolubienie