Tak. Wróciłam w niedzielę. Tylko pisać mi się jakoś nie chciało. Było o czym i nie było. I wszystko milczało to i po co dźwięczeć samemu w parapet. Wróciłam. Świtem bladym, szarym i śmierdzącym starym peronem i zakurzonymi obiciami zmurszałych foteli bez pięciu gwiazdek. Randka z PKP. Jedenastogodzinna. Ten pociąg objeżdża chyba z pół Polski. Zmęczyła mnie ta podróż. I ta jazda bez trzymanki. Nie o logistykę chodzi. Bagaży było dużo, bo z Lokatorem przecież zabrać trzeba pół mieszkania, ale znajomi dzielnie wzięli je na swoje barki, do swoich samochodów. Chodzi… no właśnie, o co? O atmosferę, która już nie taka jak dawniej? A może o nawał pracy? Ale przecież na warsztatach zawsze padamy na pyski ze zmęczenia a da się żyć i bywa urokliwie, niepowtarzalnie i jest za czym i do kogo tęsknić. A może o pogodę, która choć jest niby zawsze to tak jakby jej wcale nie było? Może o ten deszcz chlupoczący całodobowo w kałużach i nastrojnie się pod psem lokujący? Niby wszyscy wiemy o co a żadne z nas się nie przyzna. Nikt jakoś nie potrafi tego wyrazić. A wyjazd był do bani. Pierwszy raz w historii. Polańczyk piękny, Solina to już w ogóle nawet w ten deszcz, pokoje całkiem w porządku i grzejniczek pożyczony się sprawdził, jedzenie podłe ale czego tu się spodziewać gdy Polibuda funduje, Lokator zachwycony jak zawsze i tylko nowe guzy przybywały z prędkością światła. Tylko ta cała reszta… To co zawsze było sercem naszych chóralnych wyjazdów chyba się trochę wypaliło. Mam nadzieję, że to chwilowe bo szkoda byłoby mieć tylko wspomnienia. Warto żeby to coś wróciło zanim całkiem zapomnimy jak to pielęgnować. Brakowało wielu. Osób, rzeczy, zjawisk. I zbyt wiele się zdarzyło myślą, mową i uczynkiem by zapomnieć. Mam tylko nadzieję, że to tylko kryzys a nie permanentna awaria systemu. Dawniej najlepiej czułam się właśnie z tymi ludźmi, miejce nie było istotne. Tym razem wracałam do domu z ulgą. Jakiś dziwny ten rok. Nawet nie w tym rzecz, że z małym dzieckiem odpoczynek to fikcja. I siły jakiś szybszy mają metabolizm. Z każdej podróży wracam z coraz cięższym bagażem. Choć plecak pusty. Ale nie zawsze jest różowo. Przecież. Poczekam, popatrzę. Pamiętam że warto.
Ps. I to nawet nie kwestia, że świat się zmienia. A jeśli rzeczywiście to zmienia się nierówno dla wszystkich. Po prostu kiedyś była to enklawa bez plotek i itryg, że tak to ujmę dosadnie. Bez ranienia się słowami. Takie jedno miejsce na ziemi gdzie każdy mógł odpocząć. Od wszystkiego. Rezerwat, w którym jeden dla drugiego był pod ochroną.
Bo świat się zmienia, panie Gienia. A my wraz z nim. I czasem tak wrednie zmienia się akurat to, co chcielibyśmy na zawsze zostawić w takiej, a nie innej postaci. Ale dosmuciłam, nie? ;-/
PolubieniePolubienie
Hej, a gdzie konkretnie był ten fajny nocleg w Pijańczyku? 🙂
Poszukuję dobrych, sprawdzonych namiarów. Bud’ dobra…
PolubieniePolubienie
taki gatunek wyginął, wraz z nim rezerwat..
PolubieniePolubienie
Tak, warto. Nawet jak ciezko.
Jestes silaczką Bajka. Sama zreszta wiesz.
DOOOOObranoc.
PolubieniePolubienie