Siekierezada tasakowa

Pamiętacie jak nocami, gdy byliście jeszcze dziećmi, grozę w godzinach nocnych budziły kształty majaczące na firance lub suficie? Jak różne cienie skradały się by chyłkiem wyżreć nam z lodówki ulubiony sernik z galaretką albo czekoladę z barku? Z reguły rano okazywało się, że to gałęzie drzewa rosnącego za oknem rzucały na ścianę lub domowe sprzęty takie czy inne optyczne ‚podejrzenia’. Nie wiem czy pamiętacie, czy też nagle okaże się, że wokół mamy społeczeństwo indywidualnych indywidualistów i nikt prócz mnie nie był w tej kwestii zwyczajny jak kiełbasa. Ja byłam. Przynajmniej pod tym względem. Owszem, być może nie do końca, bo zdarzało mi się z tymi ‚strachami’ zaprzyjaźniać, ale tylko wówczas, gdy przypominały Fredy’ego Kruger’a z ulicy Wiązowej (według mnie tak ją się powinno odmieniać). Do pana Fredka od zawsze miałam słabość i zamiast przestraszać, okazywał się cudownym komikiem. Poza tym z profilu przypominał mi sąsiadkę. Zresztą ona nadal tak wygląda.
Aż dziw bierze, że kobieta nie robi kariery w szołbiznesie. Jeśli chodzi o straszenie dzieci byłaby bezkonkurencyjna. I to nie w kwestii wyłącznie fizjonomicznej. Ale dość o sąsiadce bo znów mnie dygresja pożre i zapomnę o czym to ja chciałam… A chciałam na pewno o strachach zaokienno-firankowych. O telewizorni też chciałam, bo mi się coś przypomniało a propos Fredka. No może nie całkiem jego tylko tak zwanych filmów grozy w ogóle. Pamiętam, że zawsze jak ze Zdzichem wyhaczaliśmy w programie jakiś godny naszej uwagi reżyserski popis (a lubiliśmy najbardziej takie dobre thrillery psychologiczne albo jeszcze lepsze kryminalne sensacje), to Mamuta się obligatoryjnie kładło spać, czyli w praktyce marudziło tak długo aż raczył porzucić gary i inne sprawy nie cierpiące zwłoki tudzież mamucinego zainteresowania. Bo Mamut od zawsze charakteryzował (i nadal to robi) się tym, że w najmniej odpowiednich momentach wydawał dźwięki kanalizujące przerażenie a nam psujące zamierzony efekt reżyserski. W dodatku miał niesamowity dar wydawania tych dźwięków dosłownie ułamek sekundy przed tym, kiedy zrobiłby to przeciętny władca pilota, czyli widz. Mamut zawsze był zdolny niesłychanie. Ale miłość miłością a film czasem obejrzeć chcieliśmy. Zatem rodzicielkę kładło się palulu a samemu się zasiadało do nocnego kina. W tym ze Zdzichem zawsze byliśmy zgodni. Potem spało nam się jak w niebie i wszyscy byli szczęśliwi. Teraz czasy się zmieniły. Ostatnio jestem bardziej przewidywalna. Jak Zdzich od kilku lat. Nawet jeśli już zachce nam się coś w szklanym okienku obejrzeć i nastawimy się na odbiór, to na ogół w kluczowym momencie już chrapiemy. Cóż. Trochę wstyd ale zmęczenie robi swoje. Potem tylko ze Zdzichem licytujemy się kto dotrwał do dalszej partii reklam. Tylko, że mi to niedługo przejdzie a jemu zostanie 😉 Generalnie jednak nie to jest w tym wszystkim najciekawsze, a fakt, że my to i owszem – śpimy, a Mamut? Mamut gryzie ze strachu pazury ale spać nie pójdzie tylko z ciekawości ogląda, a później też nie pójdzie, bo ze strachu nie może zasnąć. I gryzie pazury a potem śnią jej się głupoty. Ale jest zadowolona, bo nas przebiła. Tak. Cały Mamut. Ja za to mam zwyczaj budzenia się w nocy. Wiadomo po co. Rety, jak tak dalej pójdzie to zatrudnię się w ochotniczej straży pożarnej w charakterze sikawki. Będę najlepsza. A wszystko to przez Lokatora Z Dolnego Piętra, co mu się to piętro coraz bardziej na mój osobisty pęcherz obsuwa. Taki lajf. I tak, jak już się obudzę, to spać nie mogę – zresztą przecież i tak się nie opłaca bo za kolejne pół godziny znów wstanę – i się przyglądam. A, że mały wybór do przyglądania się mam, bo widok mam na zasłonięte okno, to bawię się w cienie na firance, co to je rzucają ogrodowe bzy i nastrojowe towarzystwo ulicznej latarni. Dziś w nocy na ten przykład w okno pukała strasznie fajna Baba Jaga, do złudzenia przypominająca tę z przepięknych ilustracji pana Szancera w moich dawnych książkach. Co prawda tak ładna to ona nie była ale po mojemu babka w dechę, bo tłukła się w rytmie Slayera i w dodatku miała bardzo twarzowy osobisty tasaczek w stosownym gabarycie. Jednak nie za bardzo mogłam się skupić ma odpowiedniej reakcji – przestrachu znaczy – bo miała na nosie tak cudowną purchawę, że nawet sam mistrz teledysku, Manson brat Maryli, nie wymyśliłby lepszej. Ze śmiechu o mały włos nie hiperwentylowałam się pod kołdrą. Nie ma jak noce pełne wrażeń. I to nawet bez Bradleja w roli prywatnego masażysty 😉

10 uwag do wpisu “Siekierezada tasakowa

  1. Ja właśnie się Freddiego najbardziej bałam! Zawsze wydawało mi się, że szponami przedrze się spod prześcieradła (swoją drogą, gdzie on tam się mieścił? między łóżkiem, a prześcieradłem?)
    A zjawy nocne straszyły okropnie – np rzucona niedbale kapa zamieniałą się w ducha, za zasłonami czaiły się strzygi… brrr!
    A horrorów do dzisiaj nie mogę oglądać 😦 boję się tak przeokropnie, że aż ze starchu zamykam oczy

    Polubienie

  2. po pierwsze: mi się zawsze wydawało, że z powodu pelargonii na oknie (1 pietro) nie zauważę, że się ktoś wdrapuje po ścianie do nas, bo go te pelargonie zasłonią i nigdy nie byłam pewna, czy one się ruszają, czy to przez światła za nimi czy to złodziej jakiś bezczelny, co ośmielił się wdrapać po gładkiej ścianie i trwać tak, przyczepionym, do momentu, aż dziecko odwróci oczy od kwiatków:))

    po drugie: zainstaluj sobie cewnik:>

    Polubienie

Dodaj komentarz