Idzie dyszcz, idzie dyszcz, idzie sikawica

Właśnie wrócłam z sierpniowego pochodu. Zaczęłam wdzięcznie – od wizyty na ósmą fefnaście u stomatologa. Obudziłam się dopiero gdzieś na fotelu z cudzymi paluchami w paszczęce ale dzięki bogu sympatycznemu Panu W Białym Kitelku niczego nie odgryzłam bo sobie w porę przypomniałam kto zacz i czemu mi w dziobie gmerać raczy. Muszę pamiętać, żeby nie zagadywać się z Mamutem do północy bo potem wstać nie mogę rano a jak już się przypadkiem uda, to jestem nieprzytomna i mogę być groźna dla otoczenia. Pan Doktor z uśmiechem młodego niedźwiadka poinformował mnie radośnie, że o ile nic się nie wydarzy i nie wbiję klawiatury w jakąś ścianę, to mam przyjść jak się rozwiążę. W ostatniej dosłownie chwili powstrzymałam swoją galopującą wyobraźnię, bo by mnie chyba zabiła wizja rozwiązłej tudzież rozwiązującej się (nie wiem tylko z czego) mnie.

Potem pognałam dzikim kurcgalopkiem poprzez deszcz i wiater dmący, bo już byłam spóźniona na wizytę w szpitalu na Starynkiewicza. Tak mi się przynajmniej zdawało, że skoro wizytę mam pomiędzy 9 a 11, to lepiej być wcześniej niż później. Bo była już 9.30. Źle mi się jednak zdawało. Miła pani w okienku jeszcze milszym uśmiechem poinformowała mnie, że to trochę potrwa. Potem spytała po co w zasadzie przyszłam. No to jej powiedziałam bo co miałam nie powiedzieć. Pani zaczęła wypisywać jakąś strasznie ważną kartę, bez której absolutnie nawet nie mogłabym tam oddychać i do której wypisania pobrała ode mnie legitymację ubezpieczeniową, dowód osobisty i lustrujące spojrzenie. Następnie zadała mi kluczowe pytanie: – czy jest pani w ciąży?…

Mała konsternacja zapadła w kolejce, bo tego, że jestem to by chyba nawet gigantyczny dołek w piasku w pozycji pad_na_twarz_i_nie_oddychać ukryć nie zdołał. Ale sobie pomyślałam, że może jakieś straszne dioptrie ma ta pani w tych okularach to nie widzi. – Tak, jestem – odparłam serdecznie i uśmiechnęłam się do niej na zachętę. Wpisała takie ogromniaste, bycze „C” i wypisywała dalej. Potem przerwała i nie patrząć na mnie zajęła się jakąś panią co to stała za mną i ‚tylko się chciała o coś zapytać’ i jeszcze jedną… i jeszcze. A później, gdy już minęło 20 minut, przeniosła na mnie rozkojarzony wzrok i spytała… po co przyszłam. Na szczęście w miarę szybko dała sobie wytłumaczyć, że to nie deja vu i że właśnie jest w trakcie wpisywania moich danych osobowo-intymnych do jakichś dziwnych papierzysk, dzięki którym stanę się szczęśliwą uczestniczką rozmaitych super ważnych badań.

O dziesiątej zasiadłam już przed gabinetem i oddałam się błogiemu oczekiwaniu na wezwanie Pani Doktor Od Bobrów. O dziesiątej trzydzieści zrobiłam się nieswoja bo na 11 powinnam być w pracy ale postanowiłam czniać wszystko w pępek bo w końcu są rzeczy ważne i ważniejsze. Przecież nikt za mnie Lokatora nie urodzi a praca ma to do siebie, że raz jest a raz może jej nie być cokolwiek o tym myślą moi wspaniali współpracownicy. Kilka minut przed jedenastą weszłam do gabinetu. Dwie urocze Panie O Łagodnych Głosach przebadały mnie od stóp do głów, wypytały, zważyły (schudłam…), uspokoiły i wypisały masę skierowań na kolejne badania.

Przy okazji wreszcie usłyszałam, że Bajtek ma serce jak dzwon i potrafi go całkiem ładnie używać a to, że puchnę to na pewno nie od nerek tylko raczej od tego, że po moich przygodach szpitalnych marcowo-kwietniowych kwalifikuję się na astmatyka bardziej niż Otylka na ponton. Cóż, trzeba się było z tym liczyć, zwłaszcza jeśli wstaje się rano i już dyszy niczym zboczeniec do półtusz w mięsnym. Dostałam też recepty na nowe leki i od tej pory możecie mi mówić Bajka faszerowana, bo chyba więcej łyknąć się nie da za jednym posiedzeniem. O rety. Boję się pójść do apteki bo zbankrutuję do reszty ale pocieszam się myślą, że przynajmniej Mały Kopacz jest zdrowy i ma się dobrze.

Teraz zaś siedzę w pracy i zastanawiam się jak tu wydolę do 19.30. Chyba zamówię masażystę. W sosie słodko-kwaśnym i z kiełkami bambusa.

Bilans dnia? Przemoczony lewy sandał, nieodwracalnie uszkodzony parasol, zdaje się, że również był lewy (a mówiłam, że nie lubię parasoli!) i burczenie w brzuchu. Zaraz idę zdobyć jakiś żer. Aha. Ponad wszelką wątpliwość zostało potwierdzone, że Lokator Z Dolnego Piętra ma siusiaka. No i że wywnętrzy się w październiku. O ile też będzie tego samego zdania co Dochtory i Matka Polka Z Morałem. Jak dobrze pójdzie to zrobię sobie prezent na urodziny. Rozwiązły jak diabli.

Miłego dnia

9 uwag do wpisu “Idzie dyszcz, idzie dyszcz, idzie sikawica

  1. –> alti: są kołysani cały czas. a jak opakowanie nie kołysze bo np. stara się spać to pukają/kopią
    –> hal: pozwolisz, że zapytam Zochę jak wygeneruje coś sensowniejszego niż kopniak w watrobą 😉

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s