Kombinat trwa i toczy się swoim cyklem, nieprzerywanym nawet ukradkowymi westchnieniami omdlewających z upału pań księgowych. Ale one przynajmniej mogą się w ramach bonusa pracowniczego powachlować fakturami i innymi papierzyskami. Ja co najwyżej mogę chyłkiem dorwać na Chmielnej (w ustawowej przerwie na siku oczywiście) jakiegoś dzikiego cocker-spaniela i spróbować szczęścia z jego uszami. Nie wiem jednak co na to domniemany dziki cocker-spaniel. O ile w ogóle udałoby mi sie takowegoż znaleźć, to myślę, że jego ewentualny właściciel (założenie, że każdy dziki cocker-spaniel z Chmielnej jest przypisany do jakiegoś właściciela jest niejako odgórne i nie podlega dyskusji) miałby wiele przeciwskazań.
Życie i lato w pełnym rozkwicie, na ulicach króluje najnowszy kolorystyczny krzyk mody – rozbełtana jajem pistacja, która wdzięcznie ustąpiła miejsca oczojebnym turkusom. Teraz wszystkie trędi dziunie zamieniły pantofelki i klapeczki, spódniczki i sukienusie, topiki i falbaniaste bluzeczki, torby i torebusie, fafelusze i fafelusiątka oraz wystające obowiązkowo pod same pachy majty z uzdą (z obowiązkowo zsuniętych do połowy ud biodrówek) w kolorze podkręconego programem graficznym morza, na znienawidzony przecież dotąd przez wszystkie szanujące się lalunie pastel. O losie przewrotny. I teraz te kolorki rodem z szafy babci Pelagii wróciły jak bumerang. Bumerang, który nieco zbłądził i wrócić nie umie. Biedne dziunie. Już widzę jak w wielkim Paryżewie siedzi sobie jakiś nabąblowany buc i w języku starych pudernic – w którym więcej jest głosek co to ich się nie wymiawia niż sensu – podejmuje światowej wagi decyzje o tym, jaki to nowy bełt kolorystyczny trzeba będzie na siebie przywdziać w tym sezonie bo jak nie to w dziób. Trrę pupą o trotuarrr. Tu żur, tam żur a tu bąszur a ja se_leże_i_kwicze.
Bo ja bimbam sobie na mody a obowiązkowe super-mega-giga trendy olewam w sposób cyklicznie-rozbieżny. Udaję, że jestem piękna wewnętrznie, bo niestety zewnętrznie to mi lustro wszystko nieproszone objaśnia. Świnia nie lustro. W dodatku ktoś je umieścił w takim miejscu, że musiałabym otwierać i zamykać drzwi z zamkniętymi oczami żeby nie patrzeć. A w przypadku kluczy to się raczej marnie sprawdza. No i poza tym wytapiam się miarowo przed komputerem i już sama nie wiem na co mam marudzić w chwili obecnej. Priorytety mi się zmieszały niczym ogórki z dżemem w kukizowym żołądku co to nie był San Francisco wcale a wcale.
Bo tu mnie bolą plecy – i to bolą tak, że gdybym rozpisała proponowany przez koleżankę Just casting na masażystę, to prawdopodobnie od kilku do kilkunastu kandydatów zadźgałabym szpikulcem do lodu zanim jeszcze spytałabym czy w ogóle mają kończyny. A tu mnie kłuje w boku – i jak pokłuje jeszcze trochę to połknę chyba jakąś minę przeciwpiechotną, co by Obywatela Szanownego ululać. Tu mi strzyka w kolanie, a tu w drugim, a tu mnie łapią kurcze łydek – z tym, że kiedyś kurcze łapały tylko wieczorami, a teraz łapią już i wieczorami, i w nocy, i nad ranem, i rano, i w południe, i po południu i w tak zwanym międzyczasie. Nosz fak po prostu. Mam ochotę wyrwać komuś głowę i zagrać nią w kręgle na żyletkach. Ot tak towarzysko. Ze szczerego serca. Do tego wszystkiego puchnę. Puchnę tak ładnie, że spokojnie mogłabym zagrać rolę Pi.. albo Sigmy.. albo obie na raz. Zamiast zgrabnych paluszków z serdecznym w unikalnym przedszkolnym rozmiarze 10 mam serdelki w romiarze solidnej krakowskiej obsuszanej. Zamiast nóg mam balerony ale wcale nie wyglądam równie apetycznie co owe wyroby wędliniarskie. Zastanawiam się też nad kupnem walonek, bo jeszcze chwila a w żaden logiczny i analogiczny do temperatury otoczenia obuw się nie wcisnę, a już na pewno nie przekonam swoich stóp, że nadal mogą się mieścić w dotychczasowych sandałach.
Ta ciąża to zdecydowanie przereklamowana sprawa. A już najfajniej jest gdy próbuję znaleźć jakąś pozycje do spania. O pozycji wygodnej przestałam marzyć już dawno, gdy okazało się, że brzucha nie da się odczepić na noc a na wznak to się czuję jak chrabąszcz przylepiony super-glue do karuzeli. Teraz to już tylko próbuję znaleźć jakąś, wszystko jedno jaką, dowolną, taką, w której da się zasnąć i przespać przynajmniej do pierwszego nocnego honorowego enuresis (to taka zmyła, żeby nie było, że ja tu ciągle o sikaniu). W nocy sapię z gorąca a jak uda mi się jakoś dospać do rana to rano budzę się zasapana jak całe stado lokomotyw, no to nic w tym dziwnego, że mi lekarz od astmatyków wygarnia, nie? No. Niech mi ten miły pan dochtor powie, po kiego grzyba mi stopy puchną od spodu. Bo jakoś jeszcze na to nie wpadłam.
Pocieszam się, że Stefan też chodzi gruba jak bela i lada chwila pęknie. Może tym razem młode przetrwają. Ja do pęknięcia jeszcze chwilę mam. Albo nawet dwie chwilki i rozpatruję właśnie możliwość wykopania sobie dołka w piasku, napełnienia go wodą i poleżenia na brzuchu dla odmiany. To chyba nie taki zły pomysł. Pomyślę o tym po powrocie z pracy. Na razie dzwoniłam do Mamuta:
– Haloo?
– Cześć!
– To ty?
– To ja, a kto niby?
– A bo ja wiem. Może pomyłka?
– No wiesz? Jeśli nazywasz swoją ukochaną córkę pomyłką…
– Mam dwie córki
– Ale każda jak dzwoni to jest ukochana
– Fakt
– Byłaś w bibliotece?
– Nie, nie chciało mi się. Za gorąco
– No ładnie..
– (radośnie) Ale załatwiłam zegarki!
Na szczęście cudowną wizję rodzicielki rozwalającej wdzięcznie młotkiem owe skomplikowane mierniki czasu (całkiem jak ja w wieku lat trzech i pół z naręczem budzików na schodach rodzinnego domu) przerwał mi wywód o zegarmistrzu i nowych bateriach. Dobrze, że nie powiedziała ‚załatwiłam zegarmistrza’ bo zanim zdążyłaby wyjasnić, niechybnie dostałabym zawału.
przyślij mi fota to uwierze że źle wyglądasz. mnie sie laski w ciąży podobają.
reszty (puchnięcia,sikania, spania na wznak) współczuję.
Cmok!
PolubieniePolubienie
Tyle tylko powiem, że Ci współczuję jak cholera tego siedzenia w pracy. Bo ja, biorąc pod uwagę ilość swoich sił i wszelkie wymienione przez Ciebie dolegliwości, mało się widzę przy biurku. Tylko, że u mnie luz pod tym względem 😦
Ściskam i życzę odbaleronienia.
Czy można zadać niedyskretne pytanie kiedy (wg grafika) Lokator ma opuścić przytulne schronienie?
PolubieniePolubienie
rad parę – bo puchnę takoż:
kup sobie krem z wyciągiem z kasztanowca dobry jest f-my Ziaja. to w zasadzie nie jest krem ino żel. Żel ów wsadź do lodówki i jak będzie mile chłodny to nim smaruj stopy i łydki.
pomaga, sprawdziłam.
jak w stolicy nie ma tak wyrafinowanego specyfiku to kupię Ci i podeślę.
a ja myślałam, ze jestem jedyna, której stopu od spodu puchną – a tu taka niespodzianka
pozdrawiamy
PolubieniePolubienie
Skurcze łydek auć! Przykladanie stopy bądz stóp do czegoś zimnego(ściana, łydki faceta, płytki w łazience…)pomagało, albo to sobie wmówiłam. Pozdrawiam
PolubieniePolubienie
jak moja żona w ciąży była to gdzieś znaleźliśmy na necie firmę, która produkowała takie specjalne łóżna dla ciężarówek – takie z dołkiem, żeby właśnie na brzuchu można było się powylegiwać…
PolubieniePolubienie
Bajka, jak aż tak puchniesz, a do tego kłuje Cię w boczku, to może idź do lekarza…żeby to nery nie były przypadkiem.
PolubieniePolubienie
Just ma rację, moja p. doktor mnie z uporem godnym maniaka na badania gania, ze względu na opuchnięte nogi.
I jeszcze każe jeść pietruszkę – tj. natkę- fuj, fuj, bleeee
PolubieniePolubienie