Żądza i ja

Widziałam dziś w tramłeju kobietę. Nic w tym w sumie wyjątkowego bo jak się jeździ tramłejem i oczy ma w miarę sprawne to czasem kobity się widzi. No i jak się płeć odróżnia. Co czasem jest niestety ciężkie. Zwłaszcza w obecnych czasach. Ja jeżdżę i oczy mam w miarę sprawne i odróżniam… jeszcze. No więc widziałam.

Tramłej jak tramłej – czerwony, stary, trumną zwany, linii 22, z motorniczym o fizjonomii średniowiecznego rzeźnika (i tak zapuszczony i równie pogodny ale to składam na karb mocno wczesnej pory i cudownie senno-dżdżystej aury wokół), z pantografem co go łączy z liniami wysokiego napięcia (tak na marginesie to mi się przypomniała bajka o napięciu – na pięciu napadło dziesięciu… tak wiem, że bredzę… to moja specjalność) i z ludźmi wątpliwej pogody ducha na pokładzie.

Kobieta jak kobieta – dwie nogi, dwie ręce, tułów z kiecką na tyłku i głowa… szyi nie stwierdzono… zapewne z uwagi na szaliczek wdzięcznie okutany poniżej brody aż do kurteczki ów tułów spowijającej (za to obok stał piękny i szykowny przedstawiciel gatunku ABS*).

Kobieta owa zapewne nie zwróciłaby na siebie mojej uwagi bowiem nie posiadała żądnych szczególnych znaków, nie wykrzykiwała radosnych peanów na cześć komunikacji miejskiej, nie nuciła pod nosem Britni ani inszej Agilery, nie wyróżniała się za wszelką cenę z tłumu wściekłą mieszanką różu z karminem w odzieniu, ani włósów nie miała zielonych i każdego w inną stronę, ani japonek w końcu września przy 10 stopniach ciepła na dworze. Po prostu zwyczajna kobieta w bliżej nieokreślonym wieku.

Ale było coś co sprawiło, że moje synapsy żywiej łączyły i iskrzyły, sieć neuronów złowiła ławicę bodźców, zmysły mi się wyostrzyły a wyglądem przypominałam Szczura Rokfora z Czipa i Dejla (była kiedyś taka bajka na dobranoc) i tylko mi sterczących wesoło wąsików brakło do pełni szczęścia…

Bo ta kobieta w tym tramłeju trzymała w dłoni i wgryźć się właśnie chciała z lubością w przecudnej urody i sporych rozmiarów, rumiane, pachnące, błyszczące i kuszące… jabłko… a wyraz błogości na jej twarzy sprawił, że jeszcze chwila i rzuciłabym się na nią, ucapiła z wrzaskiem za otwór gębowy i wyszarpnęła jej ów płód jesienny pozostawiając za sobą poturbowany wagon dzikich staruszek z laskami sapiących nad olewającymi ich młodzieńcami siorbiącymi piwo z aluminiowych puszek. Dobrze, że to był mój przystanek.

Oto siła zachcianki rasowej kobiety.

* ABS – Absolutnie Bez Szyi

9 uwag do wpisu “Żądza i ja

  1. Nie rzucałąbym się na to jabłko. ABS mógłby zadziałać jak pies obronny. A do wpierdolu z samego rana to wątpie żeby sie komuś spieszyło.

    Polubienie

  2. …tranwaj minął nasz postmodernistyczny Manhattan, był ranek, popołudnie. Obok stała urodziwa dziewoja w czymś co składało się głównia z powietrza. Najwyrażniej feministka i kobieta miłująca naturalność, bo pod pachą , którą miała wyeksponowaną, z racji trzymania się barierki, włos wił się gęsty, czarny a splątany. Nagle wsiada jakiś Ziutek, który porzucił właśnie ukochaną budkę z piwem. Staje , patrzy, widać jak mu się ogniskuje w oczach rzeczywistość. W końcu uprzejmie stuka pannę w ramię i pyta: Te baletnica, ta noga to nie za wysoko?

    Polubienie

  3. hmmm…a wiesz, jak to może wyglądać od drugiej strony? ostatnio zdarzyło mi się coś jeść w autobusie: godzina mocno popołudniowa, rzekłbym wczesnowieczorna nawet, wszyscy pomykają z pracy do domu z wizją jakże zasłużonego obiadku, a tu jakiś bezczel wyciąga kanapkę i zaczyna pałaszować – wydało mi się, że nagle zrobiło się strasznie cicho i wszyscy na mnie patrzą…niedawno był taki film „28 dni później”, czy jakoś tak – nie wiem, dlaczego, właśnie wtedy mi się przypomniał…

    Polubienie

Dodaj komentarz