Rzutem na taśmę

Rozpaczliwie poszukuję fotografa (lub fotografki) co by w sobotę (21 sierpnia) miał wolne i zechciał pewien ślub i wesele w stolicy opstrykać za przyzwoitą cenę.

Psiapsióła mi się hajta a jej fotograf połamany w szpitalu leży.

Ludzie pomóżcie bo się dziołcha zapłacze i jak będzie wyglądać taka zapuchniętą, rozspazmowana w TEN WIELKI DZIEŃ. Toż to się nie godzi.

Gwarantujemy dozgonną wdzięczność, filmy do aparatu, sympatycznych ludzi i świetną zabawę… no i ja też będę na weselu i Halutka.

To co… kto chciałby się z nami pobawić i przywrócić uśmiech na ślicznej buzi przyszłej panny młodej?

Bajka apelacyjna

Chłopa mi trza… ?

Od pewnego czasu, dość sporego zresztą, moją dietę zdominowały śledzie…

Odżywiam się głownie śledziami, parówkami, musztardą, tymbarkami i sokami marchwiowymi

A już najbardziej ze wszystkiego kocham sałatkę śledziową w sobie musztardowym zagryzaną parówkami i popijaną to sokiem to kawą z dużą ilością zagęszczonego mleka…

a na deser małosolne…

Tia.
Bo wczoraj na przykład po przykładnie wchłoniętej w towarzystwie Haluty i Stefana w Mamutowie pysznościowej pomidorówki ze świderkami (a raczej świderków z pomidorówką)… w późnych godzinach nocnych (koło 1) skonsumowałam sporych gabarytów słoik ogórków małosolnych… znaczy zawartość… nie słoik sam w sobie…

Dziś w pracy znów jem śledzie.
I urozmaicam sobie pachnącą latem papierówką prosto z drzewa rano zerwaną.

Koledzy Multimendialiści zgodnie orzekli, że po pierwsze primo to oni nie wiedzą gdzie mi się to wszystko mieści, po drugie primo to oni też by tak chcieli wyglądać a po trzecie primo to chłopa mi trza…

Ja wiem gdzie mi się to mieści ale nie powiem, bo się wstydzę.
Jakby wyglądali tak jak ja to by było cokolwiek śmiesznie a jeden to powiedział, że wcale by w domu nie wychodził tyko się bawił… nie wnikałam czym i w co…
A co do chłopa… to fakt… przydałby się… ogród trzeba przekopać za domem 😉

Miłych wrażeń konsumpcyjnych

Przymailowało

Felieton Stanisława Tyma z Rzeczpospolitej

Z szacunku dla samego siebie wybrałem się do pobliskiego straganu po czereśnie. A tu słyszę, za moimi plecami rozmowa.
Dwóch młodych opowiada sobie zdarzenie, jak to jeden z nich chciał jakiegoś przechodnia zabić (pobić?) ławką, bo ten przechodzień mu się nie podobał. I czekał, żeby tylko ten przechodzień spojrzał na niego, to już będzie pretekst, żeby go tą ławką…
Słów używali wulgarnych i obscenicznych, a przy tym słownik mieli ograniczony do 40, no może 50 wyrazów. Nie cytuję, choć może pod koniec opowieści się odważę.
Ogólnie byłem zdenerwowany i bałem się odwrócić. Spojrzę na niego, to uzna za pretekst i mi ławką na przykład dopier…i. A stała ławka obok akurat. Bardzo nie na rękę mi było tego dnia umrzeć zabity ławką, bo jeszcze chciałem pieski nakarmić.
Ale ci z tyłu czuli się coraz lepiej i wiedziałem, że wyjścia nie mam. Odwróciłem się. Obaj o pół głowy wyżsi ode mnie, łapska grube jak końskie nogi.
– Panowie, zlitujcie się! – zacząłem – przecież tu ludzie młodzi dokoła, dzieci, kobiety. Jakich wy słów używacie? Jak wam nie wstyd? Opanujcie się trochę…
Przerwałem. Patrzyli na mnie zdumieni i nagle jeden ryknął:
– Miś, kurwa twoja mać w dupę jebany, to ty? Ale farta mamy! Mietek! Dawaj, foto rób mnie z nim! Miś, kurwa! Ja pierdolę!
Wziął mnie w swoje ręce, jakby brał gazetę albo puszkę piwa, trzymał mnie jak w dybach, kazał się uśmiechnąć, zrobił sobie ze mną kilka zdjęć, potem się zamienili i cały czas radośnie bili mnie po karku, mówiąc, że ‚w dupe jebany w porzo jesteś!’
Potem poszli…

Tymbark na dziś – Chciałbyś to powtórzyć?

Transparentu nie będzie…

…ale jest prośba… ogromna i bardzo dla mnie ważna…

jeśli macie zapasy ciepła, uśmiechu, pozytywnej enegii, przyjacielskich fluidów, dobrych słów i myśli oraz masę innych potrzebnych w trudnych chwilach rzeczy

to znam kogoś, komu to wszystko teraz jest bardzo potrzebne…

Jak można pokazać jak wiele ten Ktoś znaczy dla nas?

Nic prostszego… piszcie: tui tu

Bajka

Prezent… 'żebyś częściej uśmiechała się w środku a nie tylko na zewnątrz'

Poniedziałek. Jakiś taki szarawy ten poniedziałek. Zmęczony. Ile to już godzin pełnych obrotów? Dużo za dużo. I mocno zbyt pełnych. Chyba inaczej nie potrafię. Znów potem nie będę mogła zasnąć ze zmęczenia ale nie potafię zwolnić. Zawsze zamykam szafę. Ile fabryka dała…

Popołudnie. Oczy łzawią. Praca. Końca nie widać. Kiedy ostatnio coś jadłam? Brak czasu na jedzenie. Brak czasu na sen. Brak czasu na innych. Na siebie i tak nigdy nie było. W głowie tabuny liczb i spraw do zapamiętania. Na przedwczoraj. Telefony w mojej głowie…

Dzwoni komórka. Wyświetlacz zdradza Porky’ego. Odzywam się naszym już umownym hasłem ‚Hau!’. Od słowa do słowa okazuje się, że ma dla mnie prezent. Nie wiem czy przyjmę. Waham się. Prezent miauczy mi w słuchawkę. I mruczy… Pieknie mruczy… Już wiem, że jestem trafiona-zatopiona.

Stefan ma 15 cm wysokości i 25 cm długości – mierzone linijką przy słyszalnym dla mnie sprzeciwie kota. ‚A to na pewno kot?’ – pytam. Chwila konsternacji. Porky się zmieszał – ‚O! Stefan… Ty jesteś dziewczynką!!’. To Świnia… nie dość, że zagląda pod ogony to jeszcze małym kocim Stefanom płci żeńskiej. Umawiamy się na oglądanie Stefana o 18.00 u mnie pod firmą.

O 18.00 drepczę. Niespodzianka. Stefan już tu jest. Z kolan Porkiego ląduje wprost w moich ramionach. Już po mnie. Zakochałam się. Stefan jest piękna. I nic a nic się mnie nie boi. Rozmruczała się na całego i nadstawia się do drapania za uchem. Szaro-burość prążkowana i białe skarpetki – czar, szyk i elegancja. Stefan jest pełna sex a’ppeal’u jak w tym konkretnym momencie moje serce ciepła.

W Mamutowie rodzice na widok Stefana dostają głupawki. Głupawka przybiera coraz dziwniejsze formy. Mamut oddaje Stefanii swój kąpielowy kocyk… ‚no bo musi jej być mięciutko’. Ich też już omotała. Wystarczyło jedno spojrzenie miodowych oczu. ‚Jak ona pięknie je’… No a jak ma jeść? Głodna to i je. ‚A jakie ma cudne łapki…’ No ma. Cztery i ogonek ma też.

Stefana nosimy na rękach i głaszczemy w systemie zmianowym. Jeden szczęśliwiec a reszta czeka cierpliwie na swoją kolej. Zgadnijcie kto jest tym wybrankiem? Hyhy. No ba. Stefan nie odstępuje mnie na krok. Nie lubi samotności. Cieszę się, że czuje się dobrze, że znalazła dom, że jest…

Brakowało mi Mopki… mam Stefana. Nie zamiast, bo futrzaka nadal mi brakuje i tęsknię nadal… ale obok. Znów jest dla kogo podgrzewać mleko przed wyjściem do pracy. Dzięki Porky. To cudowny prezent. Nawet mimo pazurków skorych do zabawy przez okrągłą dobę 😉

Wieczorem Zdzich mówi, że fajnie widzieć, że znowu się uśmiecham… bo już od ponad pół roku nie widział mnie uśmiechniętej… tak serio serio…

Nigdy nie powiedział mi jeszcze nic podobnego.

Coś w tym jest.

Szkoda tylko, że to nie na stałe ten uśmiech wewnętrzny… że ciągle teksty piosenek po głowie sie tłuką jak mantra… że nie jest jak być powinno… że pogodnym trzeba być ‚mimo wszystko’ a nie ‚po prostu’… że…

Ale dobrze, że jest Stefan.

Tymbark na dziś – Ile można czekać?

Wypadki uliczne, czyli z włosami nie ma letko

Już nie raz i nie dwa pisałam, że piątek to dzień pełen cudów i niespodzianek tyleż jajcarskich co niekiedy po prostu dziwacznych. Jednak jeśli o mnie chodzi to mojego wielce zapracowanego Anioła Ciecia (to musi być facet – baba by mnie dawno tysiąc razy zabiła… no i zapewne ma na imię Stefan) to on tych niektórych siurpryz musi mieć po prostu dosyć.

Pominę łukiem zapomnienia niedawny incydent z autobusem linii 515, który koniecznie chciałam uściskać czołowo – Stefan, masz u mnie piwo i przejdę do rzeczy. Otóż moi drodzy, w piątek nawiedziła mnie Haluta.

Nieustraszona pogromczyni nadgodzin przyszła mnie wyzwolić z ziemi empikowskiej i z padołu cyferek, słupków oraz pikseli zabrać na wyżyny świeżego (ta jasne – w centrum Warszawy? 😉 powietrza. W planach było szybkie wrzucenie na bebechowy ruszt jakiejś miłej pizzy z Gagi i pogalopowanie na Mokotovskie Fields na koncert chłopców z Mysłowic.

Na planach – jak to zwykle w moim przypadku bywa – cała operacja się skończyła. Ale nie to żeby grzecznie czy cuś. Nic z tych rzeczy. Po prostu zaczęła się operacja Sianokosy Tudej Nał I W Ogóle. No ale po kolei.

Z miejsca pracy mojej – co mnie tak uszlachetnia, że jeszcze trochę a będę mogła się sprzedać u jubilera na rogu i do końca życia byczyć się z odsetek, które z kont szwajcarskich napływać wartkim strumieniem będą – pognałyśmy wielce rozkosznie do sklepu z kosmetykami…

O ja głupia myślałam, że spędzimy tam góra 10 minut i mój żołądek (co to już śpiewał arię ‚Ten stary zegar’ ze Strasznego Dworu w aranżacji na kastaniety i waltornię) będzie mógł napełnić się do woli przysmakami rodem ze słonecznej Italii. Tia. Muszę sobie wytatuować w widocznym miejscu (może na łokciach bo często oglądam ostatnio), że z Halutą nie chodzi się na jakiekolwiek zakupy na głodniaka. Chyba, że lubi się gustowne burczenie poniżej przepony.

W sklepie byłyśmy nie wiem jak długo ale cieszyłam się cholernie, że już możemy wyjść i udać się w kierunku JEDZENIA. Halutka tymczasem oglądała świeżo nabyte drogą kupna wielce wartościowe przedmioty. I wszystko cacy i wszystko fajnie… by było… tylko nagle dorwała specyfik co to się zwie pianka do włosów.

Pianki do włosów z reguły są to stworzenia mocno nieżywe i jeszcze mocniej niegroźne. Nawet gdy zawierają wosk. Ta zawierała. Jak głosił napis na opakowaniu (nie moge się do końca zdecydować czy zachęcający czy też ostrzegawczy) – utrwalała ufryzowanie super-hiper-turbo-max-ultra-mega-giga-mocno. Hal zadowolona. Jak się postara będzie miała hełmofon i nawet się nie namęczy i parasola nosić nie będzie musiała… a i jako wiatrochron na jesień sie przyda taka grzywa jak znalazł. No i parę ładnych centymetrów zyskać może jakby chciała. Choć według mnie wcale jej nie potrzeba.

Zadowolenie Hal przybrało formę nagłej i niepohamowanej ciekawości. A ciekawość owa wyraziła się w natychmiastowej potrzebie wypróbowania tu-i-teraz zakupionego specyfiku na najbliższym okolicznym upierzeniu. Najbliższe poza jej ofkurs bo jej było spięte w eleganki kucyk i ugładzone (że niby miało wyglądać, że ona taka spokojna i równo zważona jest ;). Najbliższym wolnym i swobodnym od więzów wszelakich upierzeniem było oczywiście moje osobiste.

I jak tu cokolwiek podejrzewać, jak tu nie zgodzic się czy oponować, gdy Halutka słodkim głosikiem niewinnej pensjonarki spytała ‚Bisiu, czy mogę to wypróbować na twoich włosach?’… Oczywiście się zgodziłam i ochoczo nadstawiłam własny web bynajmniej nie jak na ścięcie.

Pianki są w porządku. Nic do nich nie mam. Służą do włosów, układają je ładnie, składnie i powabnie. Pianki sa kul i wypas. Jakkolwiek by zwać. Jednak trzeba z nimi uważać…

Zazwyczaj na dłoń nabiera się ilość kosmetyku nie większą niż przeciętny orzech włoski… nie kokosowy. Hal tego nie wiedziała, ja tego nie widziałam, a może pianka ‚sama się wzięła i zanadto wycisnęła’… Grunt, że moje uwłosienie drogą tarcia i gniecenia wchłonęło jebutną porcję nawoskowanej lepkiej substancji, której jedynym życiowym zadaniem jest utrwalenie przez duże P wszystkiego co tylko może… a czego nie może to tym bardziej.

Co było później to może tylko zarysuję, żeby nie było, że ktoś potem z krzesła spadł i będę miała na sumieniu jego reumatyzm.

Ano była beczka śmiechu do łez bo mi kapelusz zesztywniał na amen i ciężka głowa się nagle zrobiła i w ogóle czułam się jakby mi ktoś wiadro krupniku z kaszą na głowę wylał i wysuszył farelką. Prawie żeśmy się posikały próbując rozczesać moje nowo powstałe pukle na środku ulicy (znaczy chodnika) w samym centrum stolicy ignorując ciekawskie spojrzenia i zaaferowane miny biednych, niczego nieświadomych przechodniów. Zapewne myśleli, że to jakiś nowy film albo akcja w stylu ‚co by pani powiedziała, gdybym nagle oblała panią olejem’…

Potem w panice szukałyśmy fryzjera, co to by był jeszcze otwarty (20 była za dziesięć) i zdołałby wyswobodzić mnie z tego wszystkiego co miałam na głowie. Udało się. Dziwną miała minę pani recepcjonistka, jeszcze dziwniejszą pani fryzjarka ale na tekst Hali ‚miałyśmy mały wypadeczek’ zareagowały pobłażliwym uśmiechem… Znaczy trauma nie pozostanie i śnić im się po nocach nie będę. Na pytanie ‚czego sobie życzę’ wykrzyknęłam prawie błagalnie ‚MYCIA!’ i wywołałam jeszcze szersze ze zdziwienia źrenice. Nie ma jak higiena proszę państwa. Żyjemy wszak w wolnym kraju, do unii weszliśmy z przytupem gumiaków dziurawych ale co jak co – ja myć się lubię. I nie powinno nikogo dziwić jeśli mi się nagle z wieczora zachce umyć głowę. Pani co tego cudu dokonała nie dziwiła się wcale. Za to moim zdaniem i za to, że zdołała zdjąć ze mnie ciężar nawoskowanego hełmofonu przy pomocy tylko jednej butelki szamponu i odżywki, należy jej się Jobel jak stąd na Seszele.

Było bosko. Prawie zasnęłam przy masażu głowy. A jak lekko było mi poźniej, po lekkim podcięciu włosów przez panią fryzjerkę, wyjść na ulicę… Po prostu bajka 🙂

I na kefca zdążyłyśmy i na koncert i w ogóle było fantastycznie…
Tym bardziej, że gdyby nie Hala to pewnie bym pójście do fryzjera odkładała (jak wszystko) w nieskończoność jak najbardziej odległą. A tak to nie dość, że szybko to jeszcze miło i pachnąco. Do końca dnia miziałam się z zadowoleniem po pieknych, gładkich herach i uśmiechałam sama do siebie.

Czasem wypadki bywają w skutkach zbawienne 😉

Miłego wieczoru

Lato w mieście czyli agroturystyka dla każdego

Żorżyk
allo allo
Bajka
bąszur
Żorżyk
piękne słońce dziś mamy nieprawdaż?
Bajka
zaiste
oślepiło mnie już dziś dwukrotnie
Żorżyk
to po co się wgapia?
Bajka
a dzie ma paczeć? wew obuw?
Żorżyk
no chyba zdrowiej
zawsze to mniejsze szanse na orła
Bajka
ale perystaltyka jelit się wzmaga
Żorżyk
ee?
Bajka
jak patrzę na te wszystkie paniusie w tych józiowych i innych oczojebnych laczkach to wiesz…
Żorżyk
wiem
a ja nie mogę patrzeć na panów w skarpetach i sandałach
Bajka
to już w ogóle pominę znaczącym trzykropkiem – …
Żorżyk
a ja dziś widziałem panią bez butów
Bajka
a była przed czy po?
Żorżyk
przed czy po czym?
Bajka
przed czy po tym jak zobaczyła cię w japonkach i palczastych onucach?
Żorżyk
krowa ;))
Bajka
wiedziałam, że przejdziesz do wymion 😉

Tymbark na dziś – Wiesz co dobre