Scenka biurwowa z cyklu 'Pokaż mi swoje karakuły a powiem ci gdzie bzykasz'

W serwerowni było gorąco.
Pan Informatyk Mocno Rozchełstany prezentuje karakuły wystające odgórnie z niedopiętej koszuli. Oddolnie prezentuje zarys całkiem pokaźnej samary na domowych kluchach wyhodowanej. Imponująca malina na szyi dopełnia całości dizajnu ala świeży rozwodnik. Ogólnie jest dość obleśnie nieatrakcyjny ale raczej nie zdaje sobie z tego sprawy rozdając co młodszym paniom uśmiechy o zabarwieniu erotyczno-wzdechowym. Nie przeszkadza mu również brak reakcji.
Pan Informatyk Mocno Rozchełstany przechadza się czasem na trasie wucet – kuchnia psując co wrażliwszym paniom apetyty a panom zakłócając jelit perystaltykę opowieściami o wiosenno-letnim sezonie na bzykanie. Fakt. Na bąka to on ma zadatki. Albo nawet na trzmiela. Zastanawiające, że im bardziej aparycyjnie szpetny pan, tym większe jego o sobie mniemanie i przekonanie, że wszystkie panie marzą i śnią o jego ‚boskim’… że tak to ujmę… ciele. Zazwyczaj jest to zjawisko wprostproporcjonalne do wieku i ilości wypitego alkoholu ale tym razem trafił się wyjątek.
Pan Informatyk Mocno Rozchełstany patrzy lubieżnie spod brwi krzaczastych. Odechciewa mi się siku. Może ja przyjdę później…

Czif Przelotny nadchodzi jak zbawienie:
– Zapnij sie człowieku. Jak ty wyglądasz… wtorek jest.

Nie wiem co ma do tego wtorek ale czasem lubię swojego czifa.
I sama nie wierzę, że to napisałam 🙂

Yyyyy

Do jasnej i nagłej cholerki czemu mi nikt nie powiedział, że ja pół dnia z rozpiętym rozporkiem pomykam???

Kiedyś burak spali mi twarz na amen
😐

_________________________
Apdejt wstydliwy

Dawno dawno temu Madzix zrobiła uroczą scenkę rodzajową wyciągając w banku pośród tłumu interesantów zamiast rachunku… wkładkę higieniczną.

No.
To ja dziś zrobiłam na poczcie pięknego dubla.
Tu miejce na oklaski.
Tymczasem idę poszukać zapadni :||

Niech ten dzień się już skończy

Ujkend jak zawsze był udany

Dzień pierwszy

Obudziłam się z trudem. Słońce jak w mordę strzelił. Notatka na przyszłość – przed wyjazdem nie łazić na metalowe koncerty, nie pić piwa ani wina i kłaść się spać nieco wcześniej niż o 3 nad ranem. Pees: nie drzeć ryja przez sen nucąc zasłyszane ‚rroarr’ – rodziciele się niepokoją. Pozbierałam się do kupy około południa, wpakowałam co się nawinęło do plecaka i pognałam rozpaczliwym truchtem na przystanek z prikazem mamutowym ‚uważajcie na siebie’ i zdzichowym ‚uważajcie ten tego ten’. O drugiej byłam u Haluty. Chmury deszczowe tyż. Ale co to dla nas. Po pół godzinie z tyłkami w górze, wszystkimi problemami tego świata w dole i bananem na ustach pedałowałyśmy zaciekle szczęśliwe jak dzikie świnie w dżdżysty dzień. Dopiero zaczynało padać. Po godzinie już lało. Mapa z wytyczoną trasą zamokła znacząco, tylne koła chlapały na zadki, przednie na oczy. Podjęłyśmy mężną decyzję o przywdzianiu sztormiaków. Dwa koślawe nietoperze na drodze w tym jeden trzymający troczki kapturowe żółtej płachty w zębach to za dużo dla przeciętnego kierowcy. Musiałyśmy powodować osłupienie. Słupów było całkiem sporo. Na jeden prawie wpadłam ale na szczęście udało mi się go wyminąć. Czego nie można powiedzieć o asfaltowej nawierzchni, której uroki mogło za chwil kilka podziwiać moje boskie ciało. Oj podziwiało. Składam się z zadrapań i siniaków a na prawym udzie wielkiej ekspansji terytorialnej dokonuje dorodny kolorowy siniak, który będzie mi towarzyszył przez najbliższe 3 tygodnie. Do tego wszystkiego jebłam się pedałem wew łydkę i posiadam żywy dowód na istnienie drapieżników na trasie do Serocka – jakby mnie jakiś tiger chycił znienacka. Cud, miód i orzechy. Kombinując niemiłosiernie co, gdzie i jak, dotarłyśmy ze szczątkowym czuciem i mokrymi dupami na działkę do Ani i Wojtka. Zapasowe spodnie okazały się równie mokre co aktualne. Halka nie wzięła zapasowych wcale. Do ogniska zasiadłyśmy w dresach i drelichach jak na rasowe rowerzystki przystało. W Trójce chillout. Potem ‚Giorgia’ i Ray Charles co to go już nie ma niestety. Pięknie jest. Wieczorem – dzień brudasa – wzorem Bradleya Łydki z Troi pobieżne chlapnięcie wodą, mycie klawiatury i chrapanko. Śnią mi się koleiny, kałuże, przebite dętki i zapierdalanie pod górkę na siódmej przerzutce.

Dzień drugi

Budzimy się obolałe. Nie powiem co kogo bolało ale grunt, że sucho, czysto i pewnie. We włosach wyraźnie czuję dym z ogniska, Halka ma na łydce smar a ja nie umyłam łokci. Gmina Nieporęt oskarży mnie o kradzież nawierzchni bitumicznej. Wstrząsające. Olewając wszystko równo i pierdykając w czapkę wszelkie konwenanse zaczynamy kolejny dzień. Śniadanie na świeżym powietrzu, mnogość wiktuałów i żuków kopulujących radośnie w trawie urzeka nawet Wojtka. Działka jest urocza a najlepsza jest sławojka z drzwiczkami ala okiennice z widokiem na pole. Polem czasem przemieszczają się ludzie, więc jeśli ktoś lubi, może nie zamykać drzwi i pokazywać kolana. Pokazuję. A co mi tam. W końcu jestem na urlopie.
Po śniadaniu ruszamy rowerami (Dobrze-wymierzony, Temi, Carramba i Termos) na wycieczkę. Niestety po 9 km mamy niemiły wypadek. Odtąd sprawne są tylko trzy rowery i nie ufamy łepkom w mercelakach, którym puszczają nerwy. Na szczęście Wojtek jest cały ale stres i tak ogromny. Wracamy piechotą taszcząc rowery przy boku. Przy ognisku odkrywamy nowe kiełbasiane kształty a ja odkrywam rowerowy smar na brzuchu. Skąd on się tam wziął? Bracia Carlsberg nie znają odpowiedzi, Warka Pstrąg tyż nie ale za to robi się gorąco, więc i striptiz bezproblemowy mimo chłodu powietrza. Trójka i Niedźwiedzki. Wodę do mycia grzejemy w czajniku elektrycznym i kiedy jedna osoba na ganku robi pokaz ekshibicjonistycznej ekwilibrystyki miskowej czyszcząc się z rozmaitych trudów dnia, reszta siedzi w domku i bawi się z didżeja. Hity z satelity w stylu Brytnej Spiryt, Heniutka Pleksiglasa, Jennifer Dupez, czy Dżordża Majkela na głowę bije Erotyczne Disco i tekst ‚kochanie jestem bez majtek’. Rżenie Haluty jest słyszalne w promieniu 5 mil. Ja dostałam od ferajny ‚Lady Marmolade’ zmiskowane z ‚Rzadko widuję cię z dziewczętami’. Od razu łatwiej było się rozebrać do rosołu. Ale przy Stachurskim i Ich Troje zaczęłam dławić się szczoteczką dozębną. Przy okazji można rozpisać konkurs na to jak najskuteczniej umyć się w pięciu kubkach wody. W telewizji durny film o pilotach. Obie z Halutą dubbingujemy subtelną grę oczu aktorów i dopiero po pół godzinie okazuje się, że to nie Tomek Kruz i jego błyszczące dziąsła tylko jakis inszy palant. Tyż miło. Ciekawszy jest program o czarnoskórych wojownikach, który mażą się błotem, zaplatają sobie warkoczyki pod pachami i wracają do domu biegiem. Halka tłumaczy mi sens tego sprintu. Chrapię.

Dzień trzeci

We włosach czuję dym z ogniska, piwo i kiełbasę. Wygrywam konkurs – jak najskuteczniej umyć się w pięciu kubkach wody z włosami włącznie. Długimi włosami. Czuję się lżejsza o jakieś trzy kilogramy leśnego runa i różnych owadów przydrożnych oraz szyszek. Ania i Wojtek odpoczywają po śniadaniu. My z Halutą rozwiązałyśmy wszystkie dostępne krzyżówki, przeczytałyśmy wszystkie dostępne numery CKM-u i Playboya. Ruszamy na podbój asfaltu i pedałów. Asfalt podbiłyśmy dość szybko bo zaraz się skończył i nastały czasy trzęsawki polnej ale pedały były z nami do końca. Naszego lub ich. Pognałyśmy kawał drogi wdłuż Narwi wałem. Dla tych widoków można spokojnie dać się posiekać, posolić, podsmażyć na cebulce i zjeść ze skwarkami. Zboża przeplatane czerwienią maków i niebieskością chabrów, fiołki pachnące latem i wsie z końmi pasącymi się na świeżej zielonością trawie a po drugiej stronie wstęga rzeki i lasy na drugim brzegu. Tylko my, rowery i moje przypalone słońcem ramiona. I całe morze kwiatów pod stopami. Frajda na czternaście fajerek. W drodze powrotnej świeżutki lin ze smażalni i mały szczeniak czekający na frytkę pod stołem. Do tej pory nie wiem czy to on merdał ogonem czy ogon nim.
Pod wieczór przyjeżdża Młody-Duchem a z nim kolejna fala kiełbasy i piwa. Rety. Nie wiem jak my to wszystko przetrawimy ale z pewnością damy radę. Zagajnik z chrustem zbieranym przy akompaniamencie śmiechu. Kompresowanie za pomocą skakania. Ognisko jest bajeczne. Rozmarzam się przy muzyce. Za ładnie na sen. Opowieści snują się jak dym, gdy z dogasającego już żaru wygrzebujemy to co zostało z ziemniaków. Radość miesza się ze zmęczeniem. Młody do striptizu wieczornego dostaje Las Ketchup, Tatu, Yugoton i Dżordża Co Lubi Panów. O trzeciej słyszę chrapanie. Postanawiam nie być gorsza. Przedtem uśmiecham się do wspomnień. Takie migawki uczuć przez wzrok. Urokliwe małe uliczki o nazwach drzew, zlot garbusiarzy, machanie ręką do watahy rowerzystów na szosie, zielone jabłka, błękitne niebo, chmury jak lody waniliowe, piegi, których z każdym dniem więcej i więcej, truskawki przy drodze pachnące jak wspomnienie z dzieciństwa, karuzela w ciemną noc i rosa na trawie poranna… i stopy bose… Śpię.

Dzień czwarty

Wyglądam jak ósma córka diabła ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Przeszkadza mi za to fakt, że już trzeba się pożegnać i wrócić do Warszawy. Szkoda, że nie można tu pobyć ze dwa tygodnie. Tyle radości. A jeszcze długie rowerowanie przed nami. Nie lubię pożegnań. Wolę powitania. Zmykamy w drogę. Thorr odłącza się od razu. Mknie do Łodzi. My z werwą młodego piromana na polu minowym pedałujemy szczerząc zęby do słońca. Przy Zegrzu mijają nas Ania z Wojtkiem. Ponoć dobre mamy tempo. Mile połechtane niewiele później zatrzymujemy się na małe co nie co – lody i zimne napoje. I cóż za siurpryza. Deszczyk. Najpierw malutki, potem większy. Niwelujemy lekki wkurw kolejnym łykiem pomarańczowej fanty i ruszamy dalej. Sztormiaki nie przydały się na wiele. Chmurka na szczęście obrała inny kurs. Dalsza droga była już wspaniała. Można się było rozpędzić wygodnym poboczem z czystym sumieniem ignorując nienawistne spojrzenia tłumu rodaków tkwiącego w gigantycznym korku. Droga do halkowej hacjendy zajęła nam 2,5 godziny. I było super. Na rowerze życie bywa doprawdy piękne. Szkoda, że później trzeba z niego zsiąść i poczuć to co boli najbardziej 😉
Do własnego domu dotarłam jakieś trzy godziny później, już komunikacja miejską, standardowo pozostawiwszy jednoślad na balkonie u Hal. Na przystanek odprowadziła mnie pielgrzymka składająca się z psa w szelkach i na smyczy, Haluty w japonkach i z mokrymi włosami, Małego w uśmiechach i z alergią na pyłki oraz Huberta w boskim kapelutku i zandałach. Pies jęczał, Mały marudził, Halka się chichrała a Hubert robił miny – a może na odwrót. Tak czy inaczej droga do domu była długa, cętkowana i kręta jak róg Wojskiego co to wcale nie miał na imię Natenczas. Pierwsze było jedzenie. Zaspokoiłam głód olbrzymi niczym Petronas Tower w Kualalumpur i po uroczej rozmaitych wymianie esemesów wzięłam dłuuugi jak nie wiem co, obłędnie gorący, bajecznie pachnący i diabelnie upragniony PRYSZNIC. O tak! – pomyślałam sobie namydlając się pachnącym jak bez żelem pod prysznic. O tak! – pomyślałam sobie myjąc włosy szamponem o zapachu pomarańczy. O tak! – pomyślałam zawijając się w ręcznik. Brakowało mi tylko striptizowego akompaniamentu. Obejrzałam jeszcze dwa mecze (w trzech ostatnich minutach Francja-Anglia zeżarłam se manikiury), objadłam się do nieprzytomności truskawek (świetnie się po nich beka), rozwaliłam kilka krzyżówek (hasła w stylu: ‚Miłość nie pożycza grzebienia od sąsiada’) i zasnęłam z długopisem za uchem. Śniło mi się, że nie musieliśmy jeszcze wyjeżdżać. Obudziłam się radosna i tylko małżowinę musiałam doszorować naprędce. Dziekuję za ten weekend kochani. Dziękuję bardzo 🙂

Bajka z bananem od ucha do ucha mimo rozlicznych obrażeń i much przydrożnych w nosie i innych jamach 😉

Końkurs retrospektywny

‚Wyszedł ubrany w różowe spodnie w niebieskie niezapominajki. Rył, wył, kwiczał i ogryzał nogi od fortepianu…’

Kto zgadnie o czyim debiucie tak pisał ongiś w Ekspresie Wieczornym pan Stefan zwany Wiechem ma u mnie gorące kakao z pianką.

A tak mnie jakoś najszło 😉

Ps prewencyjny.: Ty Haluta jesteś zdyskwalifikowana bo już ci mówiłam a kakao i tak wypić mogiemy 😉

Prasówka zabójcza

Gazeta Wybiórcza zabiła mnie niczym komara na telewizorze. Z tą tylko różnicą, że ze mnie nie została mokra plama a tylko zaperzyłam się gniewnie niczym puszczyk na przymusowej diecie po złapaniu sztucznej myszy. Podała ta gazeta bowiem, że gdyby młodzież dopuścić do głosowania w eurowyborach, to Samoobrona miałaby zwycięstwo jak w banku. Partię Leppera popiera blisko jedna trzecia uczniów szkół ponadpodstawowych. O zgrozo! W jakim ja kosmosie żyję? Chyba czasoprzestrzeń mi się zakrzywiła niebezpiecznie.

W zakończonych wczoraj przez Centrum Edukacji Obywatelskiej wyborach do Parlamentu Europejskiego co to miały pokazać co i jak (bo dlaczego to niekoniecznie) wzięło udział prawie tysiąc gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych. Głosowało prawie 140 tysięcy uczniów, czyli 62% uprawnionych.

I teraz siurpryza powalająca. Proszę odstawić kubki z kawą, herbatą, sokami, maślankami i innymi napojami, przełknąć ewentualne pokarmy rozmaite, usiąść tak co by z krzesła nie spaść i ostre przedmioty poodkładać. Ekhem. Samoobrona zwyciężyła w 12 z 13 okręgów. Platforma wyprzedziła ją tylko w Warszawie. Według szefa CEO Jacka Strzemiecznego wyników nie powinno się lekceważyć. I najświętszą, jak cała Trójca w pobliskiej parafii, rację ma. Bo te wyniki oddają prawdziwe nastroje dużej części młodzieży i ich brak zaufania do ugrupowań politycznych. „Taki wynik może zmobilizować do udziału w prawdziwych wyborach tych dorosłych, którzy są przeciw Lepperowi”. I zacznijmy lepiej zdrowaśki i inne nowenny odmawiać, żeby zmobilizował. Bo jak nie to pryskam stąd wpław bez kajaka a pływać nie umiem. I będziecie mnie mieć na sumieniu.

Komentator wybiórczy Piotr Pacewicz też zauważa, że jest to ostrzeżenie, bo „dotychczas wyniki akcji ‚Młodzi głosują’ były względnie dobrym prognostykiem dla wyborów dorosłych, choć głosy młodzieży są na ogół bardziej skrajne i radykalne”.
Mnie to jednakowoż nie pociesza wcale.

„Młodsi uczniowie częściej wybierali Leppera, dlatego że w ich fazie rozwoju intelektualnego są bardziej skłonni myśleć w uproszczonych kategoriach, wierzyć radykalnym liderom i w ich proste recepty. A Lepper jest najbardziej wyrazistą postacią polskiej polityki”.
Oj wyrazisty to on jest jak żółte gumiaki Antka Szprychy. A jaki wniosek z tego całego zamieszania płynie? Ano taki, że nie należy nadmiernie ufać ostatnim sondażom, w których poparcie dla partii Leppera maleje. Chyba czas jednak pomyśleć o tym co mogłoby się wydawać jedynie kiepskim serialem fantasy z cyklu ‚Xenon wojowniczy śmierdziel oborowy’.

Dorośli biorący udział w tych sondażach mogli bowiem ukrywać poparcie dla Samoobrony, wstydząc się przyznać przed ankieterem, że podoba im się powszechnie krytykowany Lepper. Tymczasem dzieci po prostu wyrażały swoje przekonania lub powtarzały to, co mówią rodzice w domu.

To tak jak z Wiśniewskim, którego niby nikt nie słucha i nie ogląda a każdy wie co to ‚Ich Troje’ i kogo nazwał głupią cipą. Paradoksy są wśród nas. I to całkiem blisko. Bo ludzie boją się ostracyzmu, wyśmiania, etykietek lokalnych imbecyli… a niektórzy w wierzą niestety że ‚będzie leppiej’ 😐

Marną dla mnie pociechą jest fakt, że w prawdziwych eurowyborach będzie dużo niższa frekwencja niż w głosowaniu szkolnym i zapewne najbardziej sfrustrowana część społeczeństwa – potencjalni zwolennicy Leppera – nie pójdzie głosować.

Boże, spuść nogę i kopnij.
Tylko się nie pomyl.

Wzdech popołudniowy

Rozpaczliwie potrzebuję żeby mnie ktoś potrzebował…

i żeby ten cholerny Piasek co to go tak nie trawię przestał wreszcie wyć z głośnika do ogółu ‚jedna na milion’
nie mógłby tak do mnie?
choćby tylko tak, żebym mu mogła uroczo i kokieteryjnie odpysknąć, że już nie dla niego. ech

Męczyzny to i może z Marsa som ale na Wenus żadnych bab nie ma i nie było

Dziś rano Pan Budzik zaintonował swoje kokodżambo wcześniej niż zwykle. O dziwo wstałam bez oporów, nie wyrżnęłam orła na środku pokoju, nie zdemolowałam łazienki i nie wysadziłam w powietrze połowy miasta drugą połowę obrzucając mroczną klątwą i rozlicznymi bluźnierstwami ani nie dokonałam brutalnego gwałtu na emerytowanym sąsiedzie Tadeuszu. Jednym słowem nuda. Zaczęłam już rozważać egzystencjonalne problemy rzodkiewki na tle rewolucji kulturalnej w Kongo. Straszne rzeczy mi wychodziły więc włączyłam radio z jakimiś wyjcami i umalowałam sobie jedno oko. Tak dla kurażu. Drugiego nie zdążyłam bo feromonalny głos pana z głośnika poinformował mię cudownie, że za chwil kilka widoczność na promyczki ograniczy nam Wenus co to się przez Słońce przetoczy i że taka akcja ma miejsce raz na dwieście lat z hakiem. No to mnie wcięło. Z przytupem. Porzuciłam refleksje warzywno-bulwiasto-podziemne oraz mejkapy rozmaite i dzikim pędem rzuciłam się w szafę w poszukiwaniu czystych spodni. Bo przecież nie wypada tak wiekopomnej chwili przywitać w oczojebnie pomarańczowej piżamce z żyrafą choć by nie wiem jak była piękna. Cza być w butach na weselu a w spodniach na zaćmieniu. Zwłaszcza, że za dwieście z vatem lat to ja będę występować w przyrodzie li tylko w postaci mocno lotnej i to z rzadka bo nawet popioły się lubią z czasem rozwiewać. Rzut w szafę zaowocował kolejnym siniakiem do kompletu (tym razem na łydce), nową hybrydą przekleństwa ze znienawidzonym imieniem męskim (bo to przez niego się teraz w tę szafę muszę rzucać nie swoją) i – eureka – czystymi portkami sztuk raz. Czysty spodzień na dnie szafy charakteryzuje się zazwyczaj nieograniczoną liczbą nieoczekiwanych zagnieceń we wszystkich dostępnych miejscach, koszmarnym kolorkiem i/lub krojem absolutnie demode tudzież rozlicznymi felerami natury przypadkowej. Dlatego właśnie jest jeszcze czysty i leży na dnie szafy. Spodnie znalezione dziś zaskoczyły mnie dokumentnie. Nie dość, że nie wymiętolone to w dodatku zwykłe czarne sztruksowe biodrówki. Mój Anioł Stróż musi być facetem. Baba pozwoliłaby mi znaleźć co najwyżej jutowy worek, nieforemny, cuchnący ziemniakami i w dodatku o pięćset rozmiarów za duży. Ale, że ja różańca i piwa nie odmawiam, to pewnie tylko jakiś strasznie upierdliwy męcizna mógł znieść taką podopieczną. Jak nic psychopata. Takich lubię najbardziej. Rozważania natury męsko-damsko-powalonej przerwała ponowna zapowiedź pana z głośnika. Na jego głos gęsia skórka pokryła moje rozliczne członki. Wyskoczyłam z piżamki, wskoczyłam w tekstylia i ignorując motyw skarpetek udałam się palić świece. Nie żebym się bawiła w pogrzeby albo poranne satanistyczne obrządki albo nagle poczuła gotyckie ciągoty ale jakoś musiałam opalić tę szybkę co to przez nią miałam to zjawisko astronomiczne przylukać. Bo gołym okiem nie polecam. Chyba, że ktoś nie jest zbytnio przywiązany do swojej siatkówki. Ja tam jestem. Oczywiście ignorując wszelkie prawa fizyki, matematyki, gramatyki i ortografii, szybka mi się wzięła i rozpękła na mniejsze i większe pół upiekszając mi malowniczo kuchenną podłogę z dźwięcznym brzękiem. Ale nic to. Zamiast się wkurzyć zarechotałam podejrzanie, zamiast posprzątać od razu olałam system i uświniłam się świeżutką sadzą zaraz potem, a zamiast jednej szybki miałam dwie – bilans dodatni. Z opalonym szkłem, sadzą na tyłku dotąd czystych spodni, włosem rozwianym i bez skarpetek za to z jednym umalowanym okiem udałam się na dwór podziwiać tą Wenus co to się na Słońce napatoczyć miała. I faktycznie coś tam się zakotłowało w tych promieniach, oko mi załzawiło rzęsiście, cień szedł, szedł i przeszedł i tyle ją widzieli. To ja sobie myślę, że jak ludziska mają ponad dwieście lat czekać na takie cuś, to niech sobie od razu dadzą spokój i pójdą wyżerać truskawki prosto z grządek bo nie warto. Przyjrzałam się tej Wenus. Żadnych bab tam nie ma i nie było. Zero sklepów, handlowych pasaży i salonów fryzjerskich. Pewnie wszystkie panie siedzą na Marsie i wałkami tłuką panów. Tak profilaktycznie 😉

Hormony mi się z pyłkami pomyliły

Bajka
wkurwionam
Halucynka
a czamu?
Bajka
doła łapię chyba
Halucynka
ja się martwię
bo dopiero 10.30
a ja już mam niewiele do roboty
Bajka
no i co?
Halucynka
i jajko
dłubam prace
i mam w nosie
Bajka
dobrze ci
ja nie będę miała czasu się po dupie podrapać
Halucynka
to poproś czifa, żeby cię drapał
na pewno się chętnie zgodzi
Bajka
on na pewno chętnie, ech
jaka ja jestem beznadziejna
Halucynka
dlaczemu?
Bajka
tego nie wiem
tak jakoś wyszło
pewnie coś na górze popierdolili
i wyszedł im zakalec
myśleli, że nikt się nie połapie
ale ja sprytna jestem
niestety
Halucynka
ale o so chodzi?
Bajka
o nic
Halucynka
hę?
Bajka
taka mię żałość ogarła
i trzymie 😉
Halucynka
hyyyyyy
bo leżę i kfficzę
Bajka
wurwa czemu?
Halucynka
za tę żałość co cię ogarła
to masz u mnie jobla
Bajka
ja tu się odsłaniam depresyjnie
i sznur plotę na szyję
mą powabną 😉
a ta się chichra
Halucynka
eee?
Bajka
noo
dół jak ch*
i to bez dżądrów
Halucynka
w zwisie
of kors
Bajka
no ba
mi wszystko zwisa
poza biustem
Halucynka
ha!
Bajka
bo jest w chwilowym zaniku
i nawet zwisać już nie ma co
Halucynka
to już jest jakas oznaka
Bajka
oznaka?
czego?
Halucynka
nie wiem czego, ale oznaka jest!
Bajka
lobotomii chyba
u wczesnojesiennego drobiu
na kurzej fermie w Pierdziszewie
Halucynka
kurzej?
Bajka
no a jakiej?
koguciej?
Halucynka
może być kacza
będzie kaczo!
Bajka
kaczorowi to nawet w zimnej wodzie staje
jak wieść gminna niesie

(tu miały miejsce różne mniej lub bardziej cenzuralne teksty mówiące o tym, że facety jakoweś by się zdali i to na gwałt)

Bajka
idę do sklepu
Halucynka
kupić se kogoś?
dzie ten sklep?
ja też chcem
Bajka
nie było
nikogo interesującego
kupiłam małosolne
i kabanosy
Halucynka
zgłodniałam
chyba se zrobię kisielek wyśniowy
Bajka
a ja żrem serek pedalski
znaczy się homo
który wzbogaciłam trupami truskawek
zerwanymi z działki
Halucynka
ha!
trupożerco
Bajka
a lubię czasem
dobry trup nie jest zły
Halucynka
taa
zwłaszcza gorący kubek

Halka zażyczyła sobie ongiś co by ją po śmierci spalić – gorący kubek z niej będzie pyszny 😉

Poniedziałki są do bani… no chyba, że kawa się sama rozpieszcza a mleko kondensuje

W każdy poniedziałek rano zauważam u siebie tożsamość Bourne’a. Budzę się (nierzadko w rożnych dziwnych miejscach), nie wiem kim jestem a z lustra patrzy na mnie jakieś obce zombie ze szczoteczką w zębach. Herbata smakuje jak ludwik, ludwik nabiera podejrzanie herbacianego wyglądu, w zlewie mieszka Pan Bajzel i lada chwila talerze z którejś kolacji się wiosennie zazielenią a nosem puszczam bańki. Jest kolorowo i pryzmatycznie, zwłaszcza pod słońce. Ale ludzie jacyś rozmyci, bez konturów, warstwowe plamy. I nie poznaję nikogo. Nawet siebie w przelotnych wystawowych szybach. Ale może to z uwagi na zamknięte oczy. A może to przez brak okularów. Hmmmmmm… Przemyślenia zazwyczaj przerywa przydrożny słup latarniany, któremu przez pomyłkę mówię ‚dzień dobry’. Przez pomyłkę, bo chciałam powiedzieć ‚przepraszam’. Ja to jakaś dziwna jestem i z savoir-vivre’m w zupełnym zaniku. Atrofia dobrych manier. Potem wcale nie jest lepiej. Odruch warunkowy (nie mylić w wymiotnym – ten jest późnym popołudniem) kierunkuje mnie do lochu zwanego szumnie pracą, gdzie zamiast ‚arbeit macht frei’ wszyscy coś ode mnie chcą i się najwyraźniej uwzięli, bo ja nie mam pojęcia o co chodzi a czif wygląda jakby pod marynarką miał odbezpieczony granat. Do tego głowę bym dała, że z przeciwległego budynku celuje we mnie snajper i jeśli zaraz nie zrobię czegoś co powinnam zrobić na przedwczoraj wybije mnie i moją rodzinę w pień do siedmiu pokoleń wstecz. Kurde może ja jakaś hrabina jestem i o tym nie wiem. Hrabia Mąką Prysnął to jak nic był mój przodek a ja co? A ja nic a nic o tym nie wiem i zamiast przodka mam tyłek. Tyłek mam generalnie wypięty na robotę i kserokopierkę co to się popsuła (nic o tym nie wiem i tej wersji będę się trzymać). Wszak to poniedziałek a tak z początku tygodnia przepracowywać się nie wolno. Tymczasem więc zignoruję czającego się za winklem snajpera i wszystkie odbezpieczone czifowo granaty świata i pójdę zrobić sobie kawę. O!