Tajemnica numerowanej torby, czyli jestem roztrzepana jak jajo do panierki

Robię wiele kompletnie niezrozumiałych rzeczy… bo lubię. Wykonuję wiele nieprzydatnych gestów… bo tak! Chadzam dłuższymi drogami… bo widoki ładniejsze. Bo po cóż sobie życie ułatwiać skoro można na ten przykład utrudnić. Ciekawiej będzie… i emocji więcej… równie niezrozumiałych… Potrafię posługiwać się skrótami myślowymi jak mało kto. Tak dobrze mi to wychodzi, że potem często dość zapominam, o co mi w ogóle szło i jaką drogą dotarłam do zanotowanych informacji, które w tym momencie raczej stają się szyfrem niż jakąkolwiek podpowiedzią i ułatwieniem. Szyfrem, do którego klucz znajduje się gdzieś wewnątrz mojego roztrzepania. Można sobie darować poszukiwania. Od razu. Na szczęście do rzeczy wybitnie ważnych i naistotniejszych pod słońcem mam pamięć dobrą… na resztę jest iście wiewiórcza (skrót myślowy od wybiórczej – dla nietomnych).
Takie na przykład numery telefoniczne…
Bywają mniej i bardziej pomocne i ważne… można je zapisać wszystkim – od ołówka począwszy, na cieniu do powiek skończywczy… i wszędzie…
Dokładnie wszędzie. Pomijam tak trywialne karteczki, karteluszki, sklepowe rachunki, koperty, bankomatowe świstki, chusteczki higieniczne, okładki doszczętnie już zabazgranego starego notesu… Nie wspomnę nawet o częściach ciała czy garderoby. Kiedyś numer telefonu zdarzyło mi się mieć zapisany nawet na podeszwie trampka… ale to czasy licealne były i na wuefie raczej nie dysponowałam niczym innym. A numer był mi niezbędnie potrzebny i potem pół godziny udawałam, że boli mnie lewa noga by nie musieć na niej stawać. Ale ostatnio przeszłam sama siebie.
Na zajęcia rysunku i malarstwa nosić zwykłam rysunkową teczkę i przyległości ołówkowo-węglowo-pędzlowo-farbiane w obszernej torbie foliowej reklamówką potocznie zwanej. I ta reklamówka musiała mi ostatnimi czasy posłużyć jako notes. Najwyraźniej musiała. Bo kompletnie nie pamiętam okoliczności wpisania dziewięciocyfrowej liczby układającej się w numer telefonu komórkowego, na który się natknęłam przestawiając ją z kąta w kąt. A co za tym idzie nie pamiętam również osoby, która właścicielem owego numeru zwać by sie mogła. Taaaaak. Historia zna takie przypadki. Można także bardzo obficie i pieczołowicie zasmarować sklerokarteczkę różnymi znakami charakterystycznymi, ale trzeba się liczyć z tym, że po jakimś czasie te znaki staną się wcale nie charakterystyczne a raczej niezrozumiałe dla przeciętnego śmiertelnika. I wtedy to już chyba sam pan Bóg może wiedzieć o cóż nam do licha chodziło. Ale On niestety nie udziela prywatnych audiencji… chyba, że po śmierci… a tak długo to mi się czekać nie opłaca. Zresztą w piekle lepiej – kupa znajomych… no i jakie imprezki.
Znając siebie zadzwonię pod ten numer z reklamówki. I znając siebie przedstawię się ładnie i spytam rozmówcy, czy mnie zna… bo ja ten numer mam zapisany na torbie… ale za Chiny ludowe nie wiem kiedy, jak, gdzie i po co go wpisałam… a już najbardziej nie wiem do kogo… ten tego ten

Miłego dnia

9 uwag do wpisu “Tajemnica numerowanej torby, czyli jestem roztrzepana jak jajo do panierki

  1. U mnie najczęściej bywa tak, że zapisuję czyjś numer a potem zapominam gdzie go zapisałam i zaczyna się przewracanie wszystkiego dookoła, normalnie huragan Endrju :))

    Polubienie

  2. a ja wpisuje do komory pod haslem imiennym, a potem wypisz wymaluj jak z Twoja reklamowka: co to za numer wraz z przyklejonym do niego imieniem????;-)

    Polubienie

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s