Pablos pojechał do chrześnicy w charakterze Świętego Mikołaja. Ja tam się spierać nie będę ale do Mikołaja to mu długiej siwej brody i co najmniej 60 kg brakuje… no i świętym też bym go nie nazwała ale pojechał. I dobrze. Przywiózł małej gadającego psa co różne sztuczki robić umie – oj biedna mamausia – i tyle jajek z niespodziankami, że chyba mu się święta pomyliły. Mała wniebowzięta. Trudno się dziwić. Szanująca się dwulatka gadającym psem i kinder-siurpryzami nie pogardzi. Oczywiście Pablos wrócił z bolącym kręgosłupem, bo zabawa w ‚samolot’ pełną parą i do upadłego była. Wrócił też z uśmiechem od ucha do ucha i ciekawymy dialogami sytuacyjnymi do opowiedzenia. Jeden nawet zapamiętałam…
Mała stoi koło stołu, na którym koszyk mandarynek się dumnie piętrzy i prezentuje jeden z bardziej ciekawych dwulatkowych uśmiechów-zagadek.
Pablos – pyta zaintrygowany dziwną szczeżują – Co się tak cieszysz?
Mała – z przejęciem zniżając głos – Czaję się
Pablos – jeszcze bardziej zaintrygowany – A na co?
Mała – z uśmiechem szczerym a ogromniastym – Na mandarynki!
🙂
achh te małe dzieci…uwielbiam takie akcje… : ) humorek mi sie poprawia jak widze takie reczy lub czytam o nich… ; )
ale musze przyznać, że nie widziałam małej dziewczynki czającej się na mandarynki!!! hihi : )
PolubieniePolubienie
Czy ktoś tu mówi o mandarInce ?
:)))
PolubieniePolubienie