Pan Kotek był chory…

Minęła 17.00 – oficjalny koniec pracy (nieoficjalnie mało kto jeszcze może wówczas wyjść). Mijam zdziwione spojrzenia i pędem do wyjścia. Tramwaj zatłoczony do granic wytrzymałości ale udaje mi sie wcisnąć razem z plecakiem. Kilkakrotnie zdarzało mi sie podróżować z jakąś wystającą na zawnątrz częścią garderoby bądź dodatkiem – teraz pełny sukces. Potem autobus – już znacznie lepiej – nawet usiąść zdążyłam. Czuję parcie. To babsztyl gruby i osiatkowany pcha się na mnie bezczelnie żądając miejsca siedzącego. Mierzę Panzerfausta wzrokiem niewinnej dziuni i widzę, że kobita czerstwa i jeszcze jej do czterdziestki nawet trochę brakuje (choć skutecznie to zamaskowała makijażem ala Maria Callas w wersji pośmiertnej), żadnych ułomności też nie stwierdzam bo do autobusu biegła niczym rącza łania i jakoś nadwaga jej nie przeszkadzała a poza tym nieopodal widzę grupkę rozchichranych i rozwalonych bezczelnie małolat w wieku szkolnym. Toto stoi nade mna i sapie. Patrzę ponownie teraz dość wymownie a moje oczy mówią „czego?! pytam się grzecznie”.
– Może by tak ustapiła miejsca? – zagrzmiał tucznik napierając siatami na me wątłe ramię
– No fakt mogłaby… ale wie pani jaka ta młodzież dzisiaj niewychowana – może niech jej pani zapyta to ustąpi – mówię bezczelnie wskazując na jedną z małolat odstawioną na wczesną Jenifer Lopez
– Do Ciebie mówię, żebyś ustąpiła – wyprowadza mnie z błędu gniewna horpyna
– A na Ty przechodziłyśmy? – ćwierkam w odwecie
– O patrzcie ją, jaka bezczelna i jeszcze Pani się znalazła. Na Panią to trzeba mieć wygląd i pieniądze – ripostuje osiatkowany potwór
– No ja mam wygląd, nie wiem co ma Pani ale jak choć pieniądze to już połowa sukcesu, bo można sobie pojechac taksówką – tam jest postój – wskazuję grzecznie, bo zbliżamy się do przystanku i obdarzam raszplę uśmiechem jakim tylko ja potrafię.
Babsko pobladło, poczerwieniało, znowu zbladło, znowu pokraśniało, spuchło na twarzy wyraźnie przeszukując wątpliwe zasoby intelektualne w poszukiwaniu wrednej i ciętej pyskówki ale nic nie znalazło (bez mojego zaskoczenia) i sapiąc wściekle udało się na drugi koniec autobusu. Starszy pan, siedzący przede mną i przypatrujący się całej sytuacji z wielką uwagą, spojrzał na mnie życzliwie i głośno skomentował:
– To trzeba mniej żreć a nie się miejsca wszędzie domagać na siłę – i powrócił do konwersacji ze swoją równie leciwą towarzyszką.
W tych pięknych okolicznościach przyrody dotarłam do przystanku docelowego. W domu byłam za minut kilka.
– Cześć Mamut! Dudek nadal chory? – wolałam się upewnić, żeby nie wyjść na debila przychodząc do weterynarza ze zdrowym kotem
– Cześć, a co ma nie być – jest – oznajmiła Krycha
Pobieżnie przywitałam się z ojcem Zdzichem i odmawiając kategorycznie dokarmienia mnie przez mamę, zapakowałam kota do koszyka i w te pędy do lekarza. Duduś nie bardzo chciał dac się zapakować w ciasny środek transportu (widocznie mam kota z klaustrofobią) i zapierał się jakbym go co najmniej odwirować z pralce z 1000 obrotów chciała ale wreszcie przy udziale Krysinej ręki udało mi się zamknąć miauczącego więźnia w jego klatce. Przy okazju rychło dowiedziałyśmy się, że koszyk ma pękniete zamknięcie, bo kot uwolnił się w trybie pilnym, ale na szczęście nie na długo i po ponownym zapakowaniu go w piknikowe cudeńko, byłam przygotowana na wszelką ewentualność. Uzbrojona w ręcznik i rozcapierzone na koszyku łapska w liczbie dwóch, przy donośnym akompaniamencie kocich wrzasków, dotarłam do weterynarza.
Pani doktor była chyba niezwykle zajęta kobietą, bo czekałam dośc długo przed pustym gabinetem aż wreszcie zeszła z pięterka – gdzie mieszkała. Nie była zbyt zadowolona z możliwości dodatkowego zarobku. Widocznie forsiasta jest i więcej nie chce (dobrze, że nie wszyscy ludzie są pazerni), ale jakoś kolejki klientów nie zauważyłam, dlatego też ośmielam się przypuszczać, że nadeszłam akurat w momencie emisji jej ulubionej telenoweli. Chciał nie chciał kotem się jednak w drodze łaskawego wyjątku postanowiła zająć. Pomruczała pomruczała i pyta:
– A to kot czy kotka? – pytanie rezolutne zwłaszcza biorąc pod uwagę jej zawód wykonywany (bo czy wyuczony to wątpię)
– Kot – grzecznie odpowiedziałam jednocześnie żałując, że w okolicy nie ma innego weterynarza
– Zaniedbany jakiś – zgromiła mnie wzrokiem (też mi odkrycie)
– Bo chory – wyjaśniłam nadal uprzejmie
– A co mu jest? – zainteresowała się nagle postawna blondyna z lek weterynarii na pieczątce
– Właśnie chciałabym się dowiedzieć… i dlatego przyszłam do pani (wdech wydech wdech wydech – tylko spokojnie)
– Acha – zrozumiała wreszcie cel mojej wizyty pani doktor.
Potem nastąpiło obmacywanie i opukiwanie kota, rozmaite zastrzyki i płyny, znowu obmacywanie i ściskanie a to wszystko przeplatane żałosnym miauczeniem. Pani doktor dowiedziała się jak się kot nazywa – Duduś, ile ma lat – 3, co je i że ostatnio przestał, że zmienił swój wygląd diametralnie co widać i z czystego pięknego kocurka zrobił się brudny kocmołuch, że wychodzi na dwór, bo w nocy nie lubi spać w domu, że nie daje się dotknąć do brzucha itd.
Orzekła żółtaczkę i zapalenie krtani, zaaplikowała solidną dawkę leków, wzięła 42 zeta i kazała przyjść nazajutrz na dalsze leczenie.
Wymęczony Duduś usnął w tym nieszczęsnym koszyku w drodze powrotnej do domu i nawet nie miauknął. Widocznie w porównaniu z łapskami kochanej pani doktor wszystko wydawało mu się lepsze a ja wcale się nie dziwię. Szkoda mi go okrutnie i tym bardziej, że dziś czeka nas kolejna batalia, ale ponoć ma być lepiej. Najważniejsze, że wyzdrowieje – znowu zaczął jeść i po wyjściu z koszyka natychmiast się rozmruczał z zadowoleniem przy misce ciepłego mleka.
Tylko jak ja go dziś zapakuję do tego koszyka?

13 uwag do wpisu “Pan Kotek był chory…

  1. oj Biko – chyba niezbyt uważnie bloga czytasz – Dudusia mam od 3 lat i przebywa on w domu moich rodziców – młodsza Kicia ma 3 miesiące i przebywa tam gdzie akurat ja – obecnie na Bielanach 😉

    Polubienie

  2. Solidaryzuję się z panem z autobusu: „Tak jest! Koryto do góry!”:))) Jak ja się cieszę, że mam swoje duże i wygodne auto – nie muszę znosić upierdliwych siatkomanek i nie mam wyrazu twarzy, jak Ci za szybami Ikarusów…

    Polubienie

  3. Aaaaa! A ja myślałem że tamten zdechł skoro starałaś się o nowego.
    No tak. Przecież nowy jest kotką i nie ma jeszcze imienia. Coś słaby dzień dzisiaj mam. 😦

    Polubienie

  4. powtórzę sie z czerwca: Uwielbiam Twoje konwersacje w komunikacji miejskiej 🙂
    Pozdrowienia dla kotka, pociesz go ,że homo sapiens też trafiają do konowałów .

    Polubienie

  5. pamietam taka scene, kiedy z chorym, a dokladnie zuczulonym i bliskim uduszenia z powodu opuchlizny seterem angielskim mojej przyjaciolki bylysmy noca u weterytarza, za komuny jeszcze. pan doktor byl tres charmant, malo mu w zeby nie dalam, jak zazadal, zebysmy z przyjaciolka [przyjaciolka rozslimtana w stanie oscylujacym kolo solidnej histerii] wladowaly to wielkie zwierze na stol. po moim pytaniu, czy w takim razie wizyte mam uwazac za gratisowa, pan sie lekko zacukal, a potem wykonal obowiazki, z lekka tylko obraza. dodam, ze podobnie jak Ty, w przychodni bylysmy jedynymi „pacjentkami”, widac dzremke mu przewalysmy, bo telenowel jeszcze wtedy nie dawali chyba;-)

    Polubienie

  6. oj bedzie mi brakowac przez nastepny rok tych babsztyli z autobusów i tramwaji/tramwajów:), a mojego śmierdziela to juz w ogole (kocia mama się znalazła:)

    Polubienie

  7. W odroznieniu od reszty wpisujacych sie osob ja nie uwazam twojego zachowania za godne uznania. Nie wiem jak mozesz sie chwalic tym, ze starszej od siebie kobiecie i to na dodatek schorowanej (tak, moja droga, otylosc jest choroba) nie ustapilas miejsca w autobusie.

    Polubienie

  8. wiem jak wyglada otylosc jako choroba i wiem tez jak wyglada czerstwa baba pedzaca z szybkoscia swiatla zobaczywszy wolne miejsce w autobusie – mozesz byc AJ(anonimie) pewien(pewna) ze osobom potrzebujacym ustepuje miejsca
    z gory dziekuje o dalsze dbanie o moralnosc tego swiata
    pozdrawiam

    Polubienie

Dodaj odpowiedź do Małgośka Anuluj pisanie odpowiedzi