Wygląda na to, że aktualnie na metrażu jestem jedyną osobą bez gorączki, grypy, zapalenia płuc, anginy i bolącego barku.
Podaję leki, obieram jabłka, noszę na rękach, robię kisielek, zmieniam okłady, otulam kocem, trzymam miskę i dziarsko klnę pod nosem.
„Raz dobosz, zuch, szedł sobie ulicami
I bił za dwóch w swój bęben pałeczkami.
Ram, pam, pa, ra, ra… mać!”
Pragnę umrzeć.
Szybkiego powrotu do zdrowia. Z pewnością ciężko jest samemu wśród chorych gospodarzyć i zając się wszystkim.
PolubieniePolubienie