Dziś triathlon: jeżdżę na szmacie, gotuję, ganiam z i za dziećmi. Konkurencja dodatkowa: jeździectwo. Z elementami akrobatyki. Pieczenie chleba z uwieszoną nogawki Córką i wzywającym mnie co chwilę z toalety Synem Młodszym.
A już strzałem w dziesiątkę były zakupy z całą trójką.
Ten moment, gdy już witasz się z gąską i układasz na taśmie ostatni produkt, a na trzy-cztery jedno chce siku, drugie pić a trzecie po prostu zmienia kolor.
I masz dokładnie pięć sekund na dotarcie do toalety oraz postanawiasz zignorować kolejkowy pluton egzekucyjny, który powita Cię po powrocie.
Życie to sztuka wyboru.
Teraz usiądę i zjem lody. A potem do końca weekendu planuję zajmować się wyłącznie trawieniem.