Na treningu przy brzuszkach albo wstrętnych i okropnych półprzysiadach, po których mięśnie bolą jeszcze przez długie godziny, a które niestety bardzo dobrze robią na moje pełne i kobiece dolne partie kosodrzewiny, zawsze przychodzi taki moment, kiedy mam ochotę umrzeć. Paść bez życia i zostać sobie na tej przytulnej podłodze do końca świata. Być pyłem wszechświata na odcieniu dąb village i trzech warstwach lakieru.
Robisz milion spięć, przy każdym kolejnym wydaje Ci się, że to już absolutne maksimum wytrzymałości i choćby skały srały dalej nie ruszysz nawet palcem, nie mrugniesz, nie odetchniesz, nic. Finito. I w momencie, gdy już wykrztuszasz z siebie wraz z purpurą na obliczu własną dwunastnicę oraz charczysz w dwutakcie… trenerka mówi: „jeszcze tylko szesnaście razy” a Jej głos – bez cienia zadyszki, śpiewny, radosny i wypoczęty, oraz niestety, jak cała Ona, szczupły i umięśniony – spycha Cię wprost w odmęty rozpaczy i na mokry od potu ręcznik.
Zaprawdę powiadam Wam – to jest ów moment, w którym pragnę umrzeć. Umrzeć kategorycznie i na śmierć.
Zaraz potem robię te szesnaście brzuszków, półprzysiadów ze sztangą nad głową, czy pompek. Mrucząc pod nosem brzydkie wyrazy.
A gdy każe nam wciągnąć brzuchy, spiąć pośladki, ugiąć kolana, opuścić barki, wypiąć biust do przodu oraz oczywiście jednocześnie z tym wszystkim oddychać i jeszcze nas wesolutko pyta: „Jak tam?”, to zamiast: „W porządku” wszystko we mnie krzyczy: „Chyba żartujesz! W tej pozycji jestem kaczką!” Większości ludzi nawet nie śniło się, że bycie kaczką jest tak męczące. Ba! Większość ludzi ma to gdzieś. I pewnie słusznie.
Sprawdzać wytrzymałość można na wiele sposobów. Trenerka wyciska z nas zjedzone rok temu pączki. Jak również te, na które ewentualnie dopiero przyszłaby nam ochota.
I tak po ćwiczeniach marzę jedynie o kąpieli i zakopaniu się sześć metrów wgłąb kołdry. Żaden pączek nie przyjdzie mi nawet do głowy, a gdyby przyszedł, pogoniłabym długim kijem (co innego na drugi dzień, wtedy owszem).
Natomiast córka moja, Lena dodatkowo postanowiła sprawdzić wytrzymałość i odporność na brak snu rodzicielki. Usnęła z wielkim trudem w okolicach 23. O północy padłam stylem klasycznym i ja… by o pierwszej powstać i nosić tę małą larwę do 2.30 po mieszkaniu. Gdyż dziecię to nie znosi przestojów i monotonii. Kiedy już ręce mi odpadły i legły na puchatym szarym dywaniku, Księżniczka łaskawie raczyła uciąć se komarka.
Nie pamiętam jak wróciłam do łóżka. Pamiętam jednakowoż, że punktualnie o piątej obudził mnie rączy tętent i radosne wołanie „Mamo! Dzień doobry! Idę sikuuu!!” A, że oprócz mnie, ów tętent obudził również Siostrę z Piskiem i Brata z Fochem, poranek mogę zaliczyć do barwnych i obfitujących w cały wachlarz emocji. Jak wenezuelska telenowela na przyspieszeniu.
Jestem pozostałością po kaczce.
Przejechał mnie traktor, a potem wracał.
Jestem w stanie połowicznego rozpadu.
Coraz bliżej święta, coraz bliżej święta, coraz bliżej święta oraz permanentna katatonia. Aktualnie jest to mój upragniony stan. Zaraz po Alasce.
Matko, jaka ja się poczułam zmęczona po lekturze Twojego wpisu…
PolubieniePolubienie
….. pewnie tak, jak ja niewyspana….
PolubieniePolubienie
Mnie wczoraj podczas biegania w miejscu moja insrukatorka życzliwie pouczyła, że należy bardzie brzuch spinać. Niestety ja już miałam spięty, to się telepało wymyka sie spięciom. Skuliliłam się mentalnie…
PolubieniePolubienie
Tak sobie patrzę retrospektywnie i stwierdzam, że teraz kiedy dzieci są ciut większe, najbardziej cenię sobie brak konieczności nocnego wstawania. To znaczy wróć, oczywiśćie, że w nocy wstaję, bo tak i owa się posiura, albo przyjdzie i uwali się nam do wyra. Dzisiaj na placu zabaw widziałam jednak jakiegoś tatę z mniej więcej roczną dziewczynką. Pomyślałam sobie, że chyba bym nie przeżyła kolejnego przestawiania na nocnik 😉
PolubieniePolubienie