Te śmieszne ruchy

Nie, to nie jest notka o seksie.

To notka o mojej uporczywej walce o możliwość udania się na strych po bardzo zakurzone i zalane łzami rozpaczy kartony z najfajniejszymi ciuchami. Kartony ze wspólnym napisem „Żeby się w nas zmieścić musiałabyś wysmarować się masłem i wskoczyć w nas z mostu. Może być Łazienkowski. I tak nie działa.”

Od sierpnia na Bugu we Włodawie ubyło 5 a na mojej wadze 8. U mnie kilogramów. Niestety przez ostatnie dwa miesiące waga jest upartą wredną larwą i kostropatą bramaputrą, bo niewzruszenie pokazuje mi to samo. Wielkiego tłustego faka. I uśmiecha się ironicznie.

Chodzę na te fitnessy, staram się jeść wiaderko mniej (z naciskiem na staram się) oraz niestety porzuciłam Chodakowską w pakiecie z Mel B na rzecz biegania. Bieganie jednakowoż jest ciekawsze, nikt mi nie przeszkadza i na mnie stale nie wisi, mogę się dotlenić i spokojnie posłuchać muzyki. Ćwiczenia w drugim pokoju nie mają tych bonusów a tylko zachęcają do radosnego zaglądania co ja tam robię i pytania co 5 minut czy już skończyłam, albo gdzie są ręczniki.

W łazience, w brudach, na półce w szafie lub w Ikei. Innej opcji u mnie nie ma.

I wiecie co jest dla mnie zdumiewające?

Zarówno na treningu, jak i na ulicy spotykam innych ćwiczących i biegających. Ci inni też skaczą, podrygują, kucają czy biegają. Ci ostatni to nawet zdecydowanie szybciej i sprawniej niż ja. No. A nikt nie jest tak sponiewierany i purpurowy na obliczu jak ja. Nawet facet, który wyprzedził Seata Leona na skrzyżowaniu Chruściela z Paderewskiego w ostatni poniedziałek.

W porównaniu ze mną wszyscy są jak z pastelowych poradników o zdrowym stylu życia z uśmiechniętą chudą zdzirą na okładce. Ja za to zawsze jestem upocona, zasapana, z włosem ala piorun dupnął w rabarbar oraz twarzą jakbym zasnęła na karuzeli i napotkała twarzą żwirowe podłoże. Wielokrotnie.

Wczoraj, gdy po ćwiczeniach zajrzałam do sklepu po wodę, zaniepokojona ekspedientka spytała czy ktoś mnie napadł.

Tak. I do tego obił kijem, więc spuchłam 10 kg oraz kazał wystąpić publicznie, więc poczerwieniałam – pomyślałam.

Tymczasem bąknęłam coś o peelingu azjatyckim, szurnęłam pepegiem i wyszłam pospiesznie skrywając twarz w szaliczku.

Czasem mam jednak dobry dzień.

Kiedy Mamut wyraża obawę, że coś mizernieję, gdy Książę Małżonek dziwi się, że nie wysyłam go po lody choć zamrażalniku wieje tylko wiatr, gdy ciążowe spodnie, które nadal noszę, trochę zjeżdżają mi z tyłka i gdy Janek już coraz rzadziej, patrząc na mój brzuch, pyta czy mam w nim jeszcze jednego dzidziusia.

Wczoraj na treningu jedna z Pań szepnęła mi z uznaniem: „chyba Pani schudła”. Odpowiedziałam tylko „dziękuję” i wysłałam jej najcieplejszy z moich uśmiechów.

Co jej będę opowiadać, że owszem, 10 dkg bo szłam na ćwiczenia piechotą.

Oczywiście od razu chciałam ją uściskać a następnie pobiec do domu zjeść pół blachy szarlotki. Powstrzymałam się jednak i godnie spływając potem, solidarnie z innymi spływajacymi dokończyłam wymachy, spięcia i inne fachowe podrygi.

Sprawę ułatwił nieco całkowity brak szarlotki.
Ale i tak jestem bardzo dumna.
Choć nie zawsze blada.

6 uwag do wpisu “Te śmieszne ruchy

  1. Witaj w klubie!
    Koleżanka z pracy i ja, codziennie przez godzinę jeździmy na rowerze stacjonarnym. Ja w krótkich spodenkach i cieniutkiej bluzeczce na ramiączkach jestem zziajana i spocona jak mysz. Ona przed chwilą była u fryzjera i ma pełen makijaż, bo za chwilę idzie na imprezę. Moja waga chyba jest kuzynką Twojej. Jej – radośnie pikuje w dół. I gdzie tu sprawiedliwość, że nie wspomnę o pełnych zachwytu słowach „ale schudłaś” – niestety nie pod moim adresem.

    Polubienie

  2. Nie przejmuje się. Na zajęciach dziewczyny zawsze się śmiały, że tam, gdzie ja stoję, to zawsze „pada deszcz”, taka wychodziłam mokra. Czerwona jak burak też. I nigdy w życiu – mimo jogi, biegania i fitnessu – nie miałam płaskiego brzucha.
    Gratuję tych 5 km za pierwszym razem. Do tylu dobiłam po wielu tygodniach.
    A na wagę weź poprawkę – mięśnie ważą więcej niż tłuszcz o tej samej objętości. Dlatego chociaż od sportu człowieka robi się mniej objętościowo, to waga nie chce spadać, a nawet może zacząć rosnąć.

    Polubienie

  3. Biegaj, biegaj. Nie za szybko i nie za krótko. Z czasem jogi pomoże na wiele problemów. Byle się bieganiem nie dorobić nowych. Dlatego mówię: nie za szybko i nie za krótko (ale też nie za długo, bo stawy muszą się przyzwyczajać powolutku).

    Polubienie

  4. Fiu fiu . No proszę . * kg nie w kij dmuchał . Ja próbuję cokolwiek zrzucić i nic a nic waga nie chce drgnąć . Zaczyna mnie to wkurzać po trochu . A jaką dietę stosujesz? oprócz ćwiczeń oczywiście . ???

    Polubienie

Dodaj komentarz